Był taki mecz. W 1995 roku na Parc des Princes zagraliśmy z Francją. Po jednej z nielicznych kontr Juskowiak zdobył gola na 1:0. Ustawiliśmy autobus, jakimś cudem udawało nam się nie stracić gola. Woźniaka okrzyknięto po tym meczu "księciem Paryża". Ostatecznie zwycięstwa nie udało nam się dowieźć do końca. Kilka minut przed końcem meczu Dyorkaeff wyrównał z rzutu wolnego. Meczu jednak nie przegraliśmy, był remis. Tak sobie pomyślałem przed meczem z Hiszpanią, że jeżeli ma się dla nas ziścić jakiś pozytywny scenariusz, to właśnie ten zagrany przed laty w Paryżu. Głęboka defensywa, dużo szczęścia, Szczęsny w sztosie i skuteczne kontry. I mniej więcej plan udało się wykonać.
Selekcjoner zrobił trzy zmiany w składzie. Zamiast Linettego postawił na Modera, za Rybusa zagrał Puchacz, a Krychowiaka zastąpił Świderski. Wróciliśmy więc do "sprawdzonego" ustawienia 3-5-2.
Szczęsny - Bereszyński, Glik, Bednarek - Jóźwiak, Moder, Zieliński, Klich, Puchacz - Świderski, Lewandowski
Początek zaczęliśmy z wiarą, odważnie, wysoko atakowaliśmy Hiszpanów. W grze obronnej przechodziliśmy płynnie na ustawienie 5-3-2. W 10 minucie Jóźwiak dał się przepchnąć i położył na murawie licząc, że sędzia odgwiżdże faul, zamiast natychmiast wstać i atakować Hiszpana dalej. Skończyło się bez konsekwencji. Na szczęście, bo gdy Mak ograł go w meczu ze Słowacją w podobnej sytuacji, takiego szczęścia nie mieliśmy. No nie jest Jóźwiak mistrzem świata w defensywie. Z każdą kolejną minutą Hiszpanie coraz bardziej brali nas na karuzelę. Okopaliśmy się w obronie, a gospodarze próbowali rozbić nasz mur. I w końcu im się udało. Morata, ostatnio bardzo nieskuteczny, potrzebował się przełamać. Otrzymał duże wsparcie od Luisa Enrique, który przed meczem powiedział, że zagra Morata i dziesięciu innych piłkarzy. No to dostał mecz na przełamanie jak znalazł. Z kim nie odczarować własnej nieskuteczności jak z nami. Idealny przeciwnik na takie okazje. Po golu Moraty obraz gry niewiele się zmienił, nadal Hiszpanie prowadzili grę, a my szukaliśmy szans w jakichś kontratakach. Cóż nam pozostało. Świderski przez prawie całą pierwszą połowę był bezużyteczny. Ustawiony wysoko pod Lewandowskim praktycznie nie brał udziału w bronieniu, A gdy próbowaliśmy atakować, to go nie było. Aż do 43 minuty, gdy pięknie zwiódł obrońcę i huknął w słupek. Do odbitej piłki dopadł Lewandowski, ale trafił w bramkarza. My takich sytuacji w meczu z takim przeciwnikiem jak Hiszpania będziemy mieć dwie na krzyż. Jeżeli chcemy liczyć na jakąkolwiek zdobycz punktową, to takie sytuacje trzeba wykorzystywać.
Wiadomo, że Hiszpania jest od nas lepsza. Wiadomo, że musimy jeździć na dupach, ale trzeba też mieć trochę więcej szczęścia niż zwykle. W pierwszej połowie nam ono nie dopisało. Spalony Moraty był na styk, ale ten styk obrócił się na korzyść Hiszpanów. Z kolei strzał Świderskiego odbił się od słupka parę centymetrów nie z tej strony. Ja wiem gdybanie itd. Ok, ale przegrywaliśmy po czterdziestu pięciu minutach też o te parę centymetrów.
Drugą połowę zaczęliśmy od wysokiego pressingu. Zacząłem się zastanawiać na jak długo wystarczy nam pary na ten wysoki pressing. Okazało się, że wystarczyło do strzelenia gola. Świetnie do dośrodkowania Jóźwiaka wyskoczył najlepszy w naszym zespole Lewandowski i wpakował piłkę do siatki. Jóźwiak napracował się w tym meczu. Trzeba mu to oddać. Wytknąłem mu błąd z pierwszej połowy, ale w przekroju całego meczu piłkarz Derby zasłużył na pochwałę. Nie zdążyliśmy nacieszyć się golem Lewego a sędzia podyktował karnego dla Hiszpanów za stempel na Moreno. Dla mnie karny z dupy. Stempel był, owszem, ale już po zagraniu Hiszpana. Faul był po zagraniu piłki, nie miał żadnego wpływu na grę. Ale jak mówi stare piłkarskie porzekadło - karny to nie gol. I tym razem nam dopisało szczęście. Moreno walnął w słupek, a Morata dobitki, już w swoim, "dobrym" stylu sprzed meczu z nami nie wykorzystał. Mając remis z każdą kolejną minutą cofaliśmy się coraz głębiej. W tym czasie raz ładnie wyszedł z kontrą Lewandowski, odegrał do Frankowskiego, jednak ten się pogubił. Ja nie wiem po co Frankowski wchodzi na boisko. Niby jest aktywny, stara się, ale piłkarsko jest surowy. Nie było z niego żadnego pożytku w meczu ze Słowacją, to dlaczego miałby być w meczu z Hiszpanią? Że nagle z lepszym przeciwnikiem skillsy skoczą mu automatycznie do góry? Dotychczas miał może z pół udanego meczu w reprezentacji.
Hiszpanie stwarzali sobie sytuacje. Na nasze szczęście dobrze bronił Szczęsny i fatalnie pudłował Morata. Dyskretny występ zaliczył Kozłowski, który w 55 minucie zmienił Klicha. Chyba przerosło go to spotkanie. Myślę, że korzystniej wypadłby ze Słowakami, gdy okresami mieliśmy przewagę w ataku pozycyjnym. Wtedy przydałby się w ze swoją kreatywnością. Dziś, gdy większość czasu się broniliśmy, zniknął na boisku. Choć świetnie zachował się w ostatniej minucie, gdy zebrał piłkę, ruszył do przodu i dał się mądrze sfaulować. Będziemy mieć z niego pożytek w przyszłości. Dziesięć minut przed końcem zaczęła się "elektryka" w naszym polu karnym. Dwa razy w zupełnej panice i chaosie wybijaliśmy piłkę z pola karnego. Na szczęście skutecznie.
No i koniec końców dowieźliśmy remis. Udało się powtórzyć wyczyn z Parc des Princes. Jesteśmy w grze!
Inne tematy w dziale Sport