Kiedyś, przed meczami polskich zespołów w początkowej fazie europejskich pucharów, gdy nasi komentatorzy nie znali żadnego piłkarza mało znanych zespołów gości, to mówili, że w tej drużynie nie ma gwiazd, a siłą tego zespołu jest kolektyw. Za tym eleganckim eufemizmem nasi komentatorzy skrywali własną ignorancję, ale oznaczał on również, że zespół gości to same ogóry. Dziś my, pozbawieni naszej jedynej indywidualności, zostaliśmy skazani na siłę naszego zwartego kolektywu. Wczoraj wydawało się, że nasz kolektyw będzie jeszcze bardziej poharatany, gdyż wykryto covida u Krychowiaka. Na szczęście, podobnie jak w przypadku Murańki przed Turniejem Czterech Skoczni, zrobiono drugi test i wynik okazał się negatywy. Warto więc testować. Do skutku. Trener Paulo Sousa i tym razem zaskoczył ze składem. Nasza wyjściowa "11" prezentowała się następująco:
Szczęsny - Bednarek, Glik, Helik - Bereszyński, Krychowiak, Zieliński, Moder, Rybus - Piątek, Świderski
Do składu wrócili Helik i Moder, którzy słabo się spisali w pierwszym meczu z Węgrami. Niespodziewanie do pierwszej jedenastki załapał się Świderski. W Jagiellonii miewał przebłyski dobrej gry, ale były to raczej przebłyski na poziomie ligowym. Z czasów gry w Jadze nie prezentował się na tyle dobrze, żeby dostać powołanie do reprezentacji, o wyjściowym składzie nie mówiąc. No, ale obecnie gra w lidze greckiej, której zbyt wnikliwie nie śledzę (ściślej mówiąc - wcale), więc nie wiem jaki poziom prezentuje teraz. Może chłop zrobił takie postępy w PAOK-u, że plac na mecz z Anglią musi się należy. A może, co bardziej prawdopodobne, Milik jest tak słaby, mając na uwadze jego grę z Węgrami i Andorą, że Świderski wyszedł z braku laku. Tak czy inaczej, strzelec trzeciego gola w meczu z Andorą wyszedł w pierwszym składzie na swój najważniejszy mecz w dotychczasowej karierze. Nominalnie wyszliśmy systemem 3-5-2, który widać przypadł do gustu selekcjonerowi. Jednak patrząc na nazwiska bardziej wyglądało to na 5-3-2, czyli mówiąc wprost, stawiamy autobus, laga do przodu, może jakimś cudem uda się dowieźć remis do końca.
Długo nie musieliśmy czekać, żeby dowiedzieć się, że się nie uda. Mecz zaczął się zgodnie z oczekiwaniami od ataków Anglików. Nie były to ataki huraganowe, ale konsekwentnie budowali swoją przewagę. Nasi grali uważnie, starali się bronić wysoko. Agresywnie, skutecznie grał Krychowiak. W 10 min. wypchnął z pola karnego Fodena i gdyby był VAR i trafił się jakiś szczególarz przed monitorem, to kto wie czy nie zakończyłoby się karnym dla Anglików. Gospodarze grali spokojnie, nie spieszyli się, dokładnie rozgrywali piłkę, emanowała z nich taka pewność siebie, że prędzej czy później rozklepią naszą obronę. I tak się stało. Po kwadransie Sterling w swoim stylu wbił w nasze pole karne jak kuna w rabarbar, nieco spóźniony Helik drasnął Anglika, ten padł jak rażony piorunem i Kuipers podyktował karngo. Z kolei w tej sytuacji, gdyby był VAR sędziowie mogliby cofnąć decyzję. Bardzo miękki karny. Po 20 min. Anglicy mieli to co chcieli, praktycznie bez żadnego wysiłku. Jeden indywidualny rajd skrzydłowego Man City wystarczył. Kane dopełnił formalności. Po strzelonym golu Anglicy jeszcze bardziej zwolnili. Mieli korzystny wynik, Polacy nie bardzo potrafili ich nacisnąć. Jeszcze tylko brakowało, żeby wyciągnęli cygara, szklaneczki z rudą berbeluchą i rozstawili leżaki. Od czasu do czasu po takiej dawce usypiającej gry, potrafili jednak depnąć, a wtedy robił się popłoch w naszej obronie. Szczególnie Sterling nas nękał. Tymi swoimi rajdami pokaleczył już niejednego przeciwnika w Premier League.
Znowu słabo grał Moder, co dostał piłkę od razu ją odbijał, nawet nie próbował jakiegoś rozegrania. Chował się za plecami Anglików, nie wychodził do podań, nie brał gry na siebie. Coś się stało złego z tym przebojowym chłopakiem z Poznania, który bez kompleksów pokazał się w tym sezonie w Ekstraklasie i pucharach z Lechem, a w tym roku także już w Brighton. Krychowiak może ma mniejsze umiejętności czysto piłkarskie, ale przynajmniej nie brakowało mu ambicji. Bronił, przepychał się z Anglikami, brał na siebie grę, ale nie miał odpowiedniego wsparcia od Zielińskiego i Modera. Do tego brakowało nam skrzydłowych, co przy surowości technicznej naszej środkowej linii ograniczało nasze możliwości ofensywne praktycznie do zera. Koncepcja na "autobus" skończyła się w 20 minucie i należało wprowadzić korekty do składu i sposobu gry. Aż się prosiło o dwóch skrzydłowych, żeby spróbować zrobić jakiś wiatr na bokach, tak jak to udało się Jóźwiakowi z Węgrami. Tymczasem po przerwie bezproduktywnego Świderskiego zastąpił Milik, czyli zmiana jeden do jednego, bez zmiany defensywnego ustawienia, które w pierwszych 45 minutach nie przyniosło żadnego efektu. Na taką zmianę zdecydował się Sousa w 54 min gry. Helika zastąpił Jóźwiak i przeszliśmy na 4-4-2.
Trzy minuty później po akcji z niczego pada gol dla Polski. Stones, którego chyba uśpili swoją grą koledzy, popełnił szkolny błąd, Moder wyłuskał mu piłkę, Milik z powrotem zagrał do Modera, a ten ładnie wykończył akcję. Jednak warto było trzymać na boisku pomocnika Brighton. Stracony gol podziałał deprymująco na Anglików, gra nie kleiła im się tak jak w pierwszej połowie. Za to my, może chaotycznie, ale zaczęliśmy grać z większą wiarą, odważniej, potrafiliśmy stworzyć sytuacje pod bramką Pope'a. Z czasem sytuacja "unormowała się", cofnęliśmy się do obrony, a Anglicy próbowali nas rozklepać jak w pierwszej połowie. W 77 minucie na boisku pojawił się za Piątka Augustyniak, czyli wróciliśmy do "autobusu" na dobre. Nie ma co się zżymać na takie podejście. Przy tej różnicy potencjałów, remis to na pewno nasz sukces, do końca niewiele ponad 10 minut, warto próbować utrzymać wynik. Nie udało się, Stones zrehabilitował się za babola w obronie i po rzucie rożnym, zaliczył asystę do Maguire'a, który rypnął pod ladę. Nie zagraliśmy jak ostatnie ogóry, ale co z tego. Można powiedzieć, że scenariusz meczów z Anglikami na wyjeździe, zgodnie z tradycją. Mamy jakieś okazje, są minuty, że żyjemy nadzieją, jeśli nie na zwycięstwo, to chociaż na remis, a na końcu i tak w łeb.
Mecz z Anglikami pokazał to, co już pokazały mecze z Włochami i Holandią. Europejski top jest poza naszym zasięgiem. Po udanych mistrzostwach Europy w 2016 chyba wielu pomyślało, że już na stałe zagościmy w okolicach ćwierćfinałów dużej imprezy. Odpadnięcie z grupy na mistrzostwach świata w Rosji uznano za klęskę, a to było odzwierciedlenie naszych możliwości. Nawałka wycisnął z tego zespołu co się dało, choć też popełniał błędy. Należało dać mu pracować dalej, znał tych piłkarzy, ich możliwości, pewnie dalej by wyciskał co się da. Loewa po takim samym wyniku jak nasz, federacja niemiecka zostawiła na stanowisku, a my postanowiliśmy szukać cudotwórcy. To już jednak historia. Zobaczymy co po tych trzech meczach wymyśli Sousa. Zagraliśmy z rywalem o podobnych co my umiejętnościach, ze słabeuszem i zespołem z europejskiego topu. Pełny przekrój. Selekcjoner ma spory materiał do analizy, niech więc z niego korzysta i zobaczymy co wyrzeźbi.
Inne tematy w dziale Sport