INFOSERWIS21 INFOSERWIS21
577
BLOG

Przejęty lub pod kontrolą późniejszych Magdalenkowców?

INFOSERWIS21 INFOSERWIS21 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Minęło 27 lat od zakończenia PRL, 35 lat od stanu wojennego i ponad 36 lat od pamiętnych strajków sierpniowych i powstania Solidarności. Wiele osób nie może zadziwić się dlaczego wspólne deklaracje, odezwy podpisują byli znani działacze opozycji i apolegeci stanu wojennego (jak płk Mazguła). Być może dlatego, że biografie tych działaczy nie są tak czyste jak to nam przedstawiono, że wielu z nich nawet jeżeli nie byli agentami, byli jednak prowadzeni przez SB. Dziś fragment książki "zaułki Zbrodni" internowanego wiceprzewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” Mirosława M. Krupińskiego (zmarł w 2012 r.) m.in. o Władysławie Frasyniuku.


...w czasie kiedy interesy „Solidarności” jako całości były dla mnie pierwszoplanowe – tego aspektu „solidarności więziennej” nie poruszałem, aby obrazu nie psuć. Teraz, w roku 2001, zaczynają docierać do mnie układające się w całość dalsze fragmenty politycznej prostytucji, których dalej maskować powodu nie mam.  Ale aby owo wydarzenie zrozumieć – należy wrócić w czasie nieco wstecz:

Gdzieś na przełomie lat 82/83 przywieziono do Łęczycy Władysława Frasyniuka.  Przez kilka dni trzymano go oddzielnie a następnie „dokwaterowano” do nas.  Było nas już wtedy ponad dziesięciu i od czasu do czasu zmieniano nam strategicznie cele. Po jednej z takich roszad znalazłem się sam na sam z Frasyniukiem w małej celi z czterema pryczami.  Zastanawiałem się nad celem takiej rozrzutności metrażowej – cele były zwykle przepełnione, a tutaj pomimo dwóch pustych prycz nie dokwaterowano nam nawet wtyczki (byli tacy).  Najmniej machiawelicznym wytłumaczeniem mogło być że cela miała dobry podsłuch i chciano posłuchać naszych rozmów.

Rozbawiony pomyślałem że  słuchających spotka raczej zawód bo Frasyniuka za tytana intelektu raczej nie uważałem - przeto szans na ekstrawertyczne dyskusje z mojej strony nie było.  W jakimś jednak stopniu się pomyliłem – Władek miał dziwnie wiele do powiedzenia. Nie mówił wprawdzie własnym językiem tylko cytatami z Michnika, Kuronia & Co, ale mówił zadziwiająco wiele i zadziwiająco płynnie. Wręcz recytował. Nie było w tym „prawie monologu” nic o „Solidarności” członkami KK której obaj byliśmy, ani o sytuacji Polski której wykładnikiem była nasza obecność w Łęczycy. Było natomiast bardzo wiele o strategii  dojścia do władzy i o władzy tej przyszłym składzie. A ów referowany skład byl z grubsza  taki, jak to dziś bym określił, pomagdalenkowy – czyli Frasyniuka idole, Frasyniuk i ci co z nimi trzymać będą. 

Frasyniuk mówił, a mnie przed oczami rysowała się scena z Sienkiewiczowego potopu, kiedy to książę Bogusław Kmicicowi o postawie czerwonego sukna referował…

Do tej pory nie jestem pewien co było powodem tej wylewności.  Może wcześniejsza ulotka Grunwaldu, która po storpedowaniu Zjazdu tej organizacji w Grunwaldzie w lipcu 1981 i zapobieżeniu druku materiałów zjazdowych przez Zarząd Regionu Warmińsko- Mazurskiego, którego byłem wybranym właśnie przewodniczącym, deklarowała mnie Żydem.  Może inspiracja Kiszczaka & Co, którzy mogli uważać mnie za kandydata na przyszłego magdalenkowca.  Może wreszcie Frasyniukowe mniemanie że nikt okazji przyłączenia się do przyszłej władzy się nie oprze i będzie o jej względy czynem i lojalnością zabiegał. Najbardziej dziś prawdopodobna wydaje mi się mieszanina wszystkich trzech powodów  - bo przecie ktoś musiał nam to tet a’tet w pół pustej celi zorganizować, a mój „wykładowca teorii przyszłej waaadzy” mówił otwarcie jak do swojego.

A ja go, nieszczęsny, zbyłem jak głupiego dzieciaka i wyśmiałem (nie próbując nawet, z uwagi na spodziewany podsłuch i Frasyniuka własne walory intelektualne, polemizować) wywołując najpierw zdziwienie i konsternację, a następnie wyraźną wrogość. Musi co jakiś plan w stosunku do mnie się wtedy rypnął… Czyj?

Była jeszcze później jakaś próba z jego strony podsunięcia mi do podpisania deklaracji że „uważam  TKK za jedyną siłę przewodnią i reprezentację „Solidarności” i społeczeństwa”, a kiedy i to wyśmiałem – zostaliśmy wrogami. Właściwie - Frasyniuk został moim wrogiem, bo ja go po prostu lekceważyłem.  Lekceważyłem niesłusznie – jak dowiodła późniejsza Magdalenka, której prescenariusz było mi dane wysłuchać w cztery oczy od Władysława Frasyniuka w wiezieniu w Łęczycy na początku roku 1983.

... chyba w drugiej połowie maja lub w czerwcu, do ZK Łęczyca przyjechała grupa kilku wyglądających na wysokich oficjeli cywilów MSW, aby wybadać co z „ułaskawiania  Krupińskiego” można zrobić.  Zrobić nie można było nic bo moje stanowisko w sprawie ułaskawiania na dwa miesiące przed wiszącą w powietrzu amnestią zostało zadeklarowane przez opisaną wcześniej rozmowę z naczelnikiem i poprzez  cenzurowany list od mojego adwokata potwierdzającego moje polecenie nie składania przez niego ani przez moją rodzinę prośby o ułaskawienie. 

Niemniej, ponieważ „władza” wydawała się desperacko szukać zainteresowanych amnestią – przybysze pod koniec nieudanej rozmowy zaczęli prosić abym przynajmniej zadeklarował czy „usunięty z wiezienia wbrew mojej woli” będę naruszał prawo. “Oświadczam że nie zamierzam podejmować żadnych działań sprzecznych z prawem. Równocześnie oświadczam, że nigdy nie występowałem spoza węgła ani cudzych pleców, a wszystkie swoje działania firmowałem własnym nazwiskiem, ponosząc za nie pełną odpowiedzialność. Ten sposób postępowania zamierzam kontynuować nadal”. 

Odbierający to expose esbek zgrzytnął zębami i rozmowa się skończyła.  Zadowolony z zagrywki opowiedziałem o wydarzeniu po powrocie do celi, nie wywołując nadmiernego zainteresowania u naszej chyba dziesięcioosobowej grupy. Z jednym wyjątkiem – Władysława Frasyniuka, który zaczął marudzić że „on jest Roch a to pani Kowalska” – czyli że „podpisać jest podpisać”, bez względu na to co.  Dyskusja mijała się z celem bo tytanem intelektu, jak już wspomniałem, to Frasyniuk nie był. Jak sam często deklarował – uznawał jedynie „głupotę nie maskowaną wyższym wykształceniem” - a tej mu nie brakowało. Zaczął coś poszeptywać z dwoma wielbicielami-adiutantami po kątach i okazywać mi wyraźną wrogość.  Ponieważ wrogość  okazywał już wcześniej, za każdym razem kiedy nie wpadałem w ślepy zachwyt nad jego cytatami Michnika, Kuronia & Co – pogodnie to zignorowałem. 

W międzyczasie wydarzyły się dwie następne rzeczy – otrzymałem odmowę ułaskawienia, co zgrzyt zębów SBeka zapowiedział mi już wcześniej, a żona w czasie odwiedzin nadmieniła o plotkach w Olsztynie, że ja „wstąpiłem do SBecji”. Załatwiłem, jak mi się wydawało, obie sprawy jednocześnie przekazując jej podpisaną przez Jabłońskiego odmowę łaski miłościwej PRL reprezentowanej przez Radę Państwa, nad Krupińskim, a przy okazji na odwrocie tego dokumentu napisany w czasie widzenia tekst owego niekoszernego oświadczenia i kilka słów na temat metod działania prowokatorów. Było to na początku lipca. Wybiegając nieco poza ramy czasowe tej książki – po powrocie do Olsztyna  zaobserwowałem zjawisko pewnego ode mnie dystansu otoczenia – co mnie dość cieszyło, bo ogonów za sobą byłem pewny i nikogo im na oczy naprowadzić nie chciałem. W mieszkaniu miałem, w tym samym celu, napis „uwaga podsłuch” na ścianie przedpokoju.

Nie wiem czy Frasyniuk już w czerwcu roku 1983, w wiezieniu w Łęczycy, był człowiekiem przejętym gdzieś po drodze przez Kiszczaka i jego służby. Mógł być, mógł nie być. Z pewnością był pod kontrolą późniejszych magdalenkowców, tych ex czerwonych, spoza władz „Solidarności” z wyboru – o czym świadczą jego wypowiedzi w czasie obrad w Magdalence, zarejestrowane w zapisie rozmów okrągłostołowych autorstwa  Krzysztofa Dubińskiego “Magdalenka transakcja epoki”.  Polecam szczególnie uwadze zawartą tam deklarację Frasyniuka pod adresem Kiszczaka: “dla dobra kraju, dla dobra społeczeństwa które wam nie wierzy i które nie chce was słuchać, staramy się zapewnić waszą wiarygodność”…  (str 29 w/w książki). Mógł być na usługach jednych i drugich, bo w końcu i tak okazało się że było to i jest towarzystwo wzajemnej adoracji. 

Dalej – pisałem już kilkakrotnie w rożnych publikacjach internetowych, że pierwsze objawy bezimiennej jeszcze Magdalenki wyczuwałem jeszcze przed moim wyjazdem. Być może wycinanie w pień tych którzy Magdalence mogli się sprzeciwiać było jednym z pierwszych etapów, a opisane frasyniukowanie w mojej sprawie jego elementem. Może powodem były moje chłodne komentarze w Łęczycy pod adresem idoli Frasyniuka, które zostały im przekazane i wywołały akcję prewencyjną przeciwko mojej obecności w czasie okrągłostołowania. Niezależnie od owego prawdziwego „może” – największy żal mam do tych którzy niegdyś wydawali się mnie znać dość dobrze i którzy w te szyte grubą nicią kłamstwa uwierzyli. Bo pomijając już ocenę mojej takiej czy innej odporności na marchew i kije przed owym kłamstwem – czy ja rzeczywiście wyglądałem na takiego durnia, który na dwa miesiące przed upływem odsiadki, po odmówieniu wystąpienia o ułaskawienie i po wszystkich poprzednich demonstracjach, które przecież były jakimś spójnym planem postępowania - rzeczywiście mogłem tej kochanej władzy aż tak się przymilać? I czy ta władza mając jakąś „deklarację miłości Krupińskiego” nie pośpieszyłaby ją upublicznić? I czy ja, będąc, jak głosiły owe kłamstwa, jednych z nich, łowiłbym (co robiłem) ryby czy też raczej usiłowałbym się wkręcić jak najszybciej spowrotem w ramiona i zaufanie moich „wiernych i lojalnych wyborców”, aby ich sypać lub na nich wpływać? To pytanie do Olsztyniaków, których jeszcze kilka lat wcześniej za durniów nie miałem.

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura