Byłem wczoraj w aptece. 7 czerwca mamy Bieg Europejski w Gdyni i mam już wykupiony pakiet startowy, więc postanowiłem przyspieszyć moją rehabilitację zawalonych zatok, które leczyłem do tej pory głównie inhalacjami, rozgrzewającymi herbatkami i polegiwaniem na kanapie. Postanowiłem kupić popularny lek na zatoki, który mi wcześniej pomagał, ale często kończyło się to rewolucją żołądkowa. By ryzyko tej rewolucji wykluczyć, postanowiłem też nabyć drugi lek też na zatoki, który działał na mnie wcześniej słabiej, ale był neutralny dla mojego żołądka. Chciałem zacząć od tego lepiej działającego, by po odczuciu oznak nadchodzącej rewolucji w jelitach płynnie przerzucić się na ten drugi.
Okazuje się jednak, że nie można kupić dwóch lekarstw na jeden paragon, bo moje kochane Państwo potraktowało mnie jak narkomana, gdyż oba środki zawierają pseudo-efedrynę. Co ciekawe, nie mogę kupić 1x produkt A pakowany po 6 tabletek i 1x produkt B pakowany po 12 tabletek, ale już bez problemu mogę kupić jednorazowo 24 tabletki (większe opakowanie) produktu B, bądź jednorazowo 12 (większe opakowanie) tabletek produktu A. Mogę też kupić 12 tabletek produktu A i po chwili na drugim paragonie 24 tabletki Produktu B. Nawet nie muszę wychodzić z apteki, jak poinformowała mnie sympatyczna pani farmaceutka. Muszą być oddzielne dwie transakcje i będzie okey.
Od razu mi się przypomniała taka francuska farsa (potem mało smaczny amerykański remake) z 1998 roku Francisa Vebera ,,Kolacja dla palantów”. W filmie tym grupa zamożnych przyjaciół organizuje proszone kolacje. Każdy ma za zadanie przyprowadzić jednego osobnika, który wyróżni się wyjątkowo niskim poziomem inteligencji. Chodzi o to, by potem wspólnie, podczas kolacji, zabawić się ich kosztem. Wygrywa ten, kto przyprowadzi największego kretyna. Wydaje mi się, że gdybym przyprowadził na tę kolację osobę, która w Ministerstwie Zdrowia wymyśliła taką regulację, miałbym dużą szansę na wygraną. Chociaż może nie doceniam urzędnika i może w Ministerstwie Zdrowia nie pracują wcale kretyni, a przebiegli narkomani, którzy będąc uzależnieni od pseudo-efedryny boją się, że ktoś im wykupi towar i nie będą mieli co ćpać w tych urzędach. Takie przepisy można bowiem wymyślać albo będąc kretynem, albo na wiecznym haju.
Gdyby więc okazało się, że w Ministerstwie Zdrowia jednak nie ma kretynów, a potrzebowałbym jednego na kolację, udałbym się w dalszej kolejności do Ministerstwa Finansów, bo w tych murach pracuje mój kolejny kandydat. W MF ktoś wymyślił co podejrzewam fantastyczny sposób na walkę z praniem brudnych pieniędzy. Została wydana instrukcja wszystkim bankom, czy to państwowym, czy prywatnym, by rejestrować każdą transakcję od 25 tysięcy złotych wzwyż. Jednak gdy rozbijesz to na dwa przelewy po 15 tysięcy i 10 tysięcy i puścisz je chwilę po sobie, to już nic nie trzeba rejestrować. Tak samo jak 20 przelewów jednego dnia po 24 tysiące złotych.
Gdyby geniusz, który wydał tę regulację okazał się jednak nieuchwytny, to niewątpliwie w dalszej kolejności, poszukując kandydata na kolację, udałbym się do Ministerstwa Pracy. Tam zostało przez kogoś wymyślone prawdziwe kuriozum, któremu miałem okazję ostatnio z bliska się przyjrzeć. Jedna z osób w mojej rodzinie w związku ze stratą pracy postanowiła skorzystać z programu aktywizującego bezrobotnych. Miała trochę gotówki i ciekawy pomysł na założenie działalności gastronomicznej. Znalazła lokal. Obejrzała. Okazało się jednak, że trochę kasy by się przydało, by to bezpiecznie udźwignąć finansowo. Dowiedziała się, że istnieje możliwość ubiegania się o dotację w jednym z trójmiejskich urzędów pracy. Początkowo myślała o kwocie 20 tysięcy złotych. Wówczas okazało się, że w tym urzędzie można dostać tylko 15 tysięcy, a nie 24 tysiące jak gdzieś indziej w kraju, ponieważ urzędnicy dostają premię od ilości udzielonych dotacji, więc sprytnie podzielili je na mniejsze.
By dostać takie dofinansowanie, trzeba wypełnić 35-stronicowy wniosek i trzeba posiadać umowę o najem konkretnego lokalu, w którym ma być prowadzona działalność – a przynajmniej promesę takiej umowy. Wiadomym jest, że właściciel, z którym podpiszesz taką umowę, podpiszę ją np. z datą za miesiąc i od tej chwili zaczyna Ci naliczać czynsz. Składasz więc wniosek. Co ciekawe, pula przyjętych wniosków jest ograniczona i nie zależy od jakości biznesplanu, a od kolejności zgłoszeń, przez co kolejki do urzędu w dniu składania wniosków zaczynają się czasami o pierwszej w nocy. Potem czekasz czy Urząd Pracy nie zgłosi formalnych uwag, bo wtedy liczenie zaczyna się od nowa – czyli kolejne 30 dni na decyzję. Gdy wniosek jest w porządku, nadal nie możesz założyć działalności, bo musisz złożyć kolejne papiery. Bez działalności nie możesz nic kupić, nawet za swoje pieniądze, bo tego nie wliczysz w koszty. Nie masz też możliwości załatwienia pozwolenia w Sanepidzie, a bez Sanepidu nie dasz rady uzyskać koncesji, bez której często tematu knajpy nigdzie nie udźwigniesz. Nigdy nie wiadomo ile to trwa. Cała operacja może trwać 1,5 miesiąca, ale może trwać i cztery, czy pięć. Tego nie wiesz, więc jak możesz podpisać umowę najmu? Efekt jest często taki, że dostaniesz 15 tysięcy, a stracisz trzydzieści na czynsz. Urząd Pracy, zamiast Ci pomóc, już na starcie Twojej kariery przedsiębiorcy puści Cię z torbami, ale sam premię skasuje za dobrze, z urzędniczego punktu widzenia, wykonaną pracę.
W efekcie przez ostatnie lata z tej pomocy korzystały tylko proste biznesy, przez co powstała nierynkowa armia klonów zaburzająca równowagę ekonomiczną. Dzięki tej pseudo-pomocy powstały w Polsce setki, tysiące lumpeksów, niszcząc istniejących już przedsiębiorców dumpingowymi cenami. Setki, tysiące fryzjerów – często niepotrzebnych nikomu, bo po co trzech fryzjerów w jednej wiosce? Tak samo ma się rzecz z tysiącami księgowych, których też z tej dotacji powstało na pęczki. Miejsca pracy-widma, niepotrzebne nikomu, ale Urzędy Pracy mają robotę, urzędnicy dostają premię, biznes się kręci, a że w kółko i bez sensu, to kogo to interesuje? Opinia publiczna interesuje się wielką polityką. To jest na wierzchu. Wielkie plany Morawieckiego, wielkie porywające idee, wielkie pieniądze. Tymczasem, moim skromnym zdaniem, Janusz Palikot zdobył poparcie nie wymachiwaniem świńskim ryjem, bo wtedy je właśnie tracił, tylko rzetelną pracą w komisji „Przyjazne państwo”. Szybko mu się znudziło, więc coraz więcej kandydatów do kolacji dla palantów przybywa. Dynamika tego przyrostu wskazuje, że w niedługim czasie sytuacja zmieni się diametralnie. To kretyni będą szukać ze świecą tych normalnych i przyprowadzać ich na swoje kolacje, by się z nich trochę pośmiać.
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Liberté! - niezależnego liberalnego magazynu społeczno-politycznego. Zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej oraz zachęcamy do prenumerowania.
Nowy miesięcznik społeczno - polityczny zrzeszający zwolenników modernizacji i państwa otwartego.
Pełna wersja magazynu dostępna jest pod adresem:
www.liberte.pl
Pełna lista autorów
Henryka Bochniarz
Witold Gadomski
Szymon Gutkowski
Jan Hartman
Janusz Lewandowski
Andrzej Olechowski
Włodzimierz Andrzej Rostocki
Wojciech Sadurski
Tadeusz Syryjczyk
Jerzy Szacki
Adam Szostkiewicz
Jan Winiecki
Ireneusz Krzemiński
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka