Co dalej? Oczywiście II tura. Dla wyborcy liberalnego decyzja wydaje się prosta. Wydaje się.
Trudno zaprzeczyć, że wynik I tury wyborów prezydenckich 2015 nie jest zaskoczeniem. Jest zaskoczeniem kolosalnym z punktu widzenia prognoz, jakie formułowaliśmy jeszcze miesiąc przed 10 maja, a co dopiero w kontekście prognoz starszych. Osobiście twierdziłem w listopadzie 2014, że nominacja dla Andrzeja Dudy jest formą oddania tej kampanii przez PiS walkowerem. Myliłem się, nawet jeśli – tego się będę trzymać –ówcześni pisowscy decydenci niedzielnego wyniku sami się spodziewali.
Jednak już z perspektywy ostatnich 10-14 dni kampanii wynik jest mniej zaskakujący. Tendencja krzywej poparcia dla prezydenta Bronisława Komorowskiego była mocno spadkowa w ostatnich 2 tygodniach kampanii. Była spadkowa już wcześniej, ale to wiązało się po prostu z korektą nienaturalnie wysokiego poparcia powyżej początkowo 60%, która następowała wraz ze startem kolejnych kandydatów, aktywizowaniem przez nich różnych grup elektoratu oraz z włączeniem prezydenta w normalne procesy kampanijne, gdzie musiał zejść z wysokiego piedestału i stać się jednym z wielu równych kandydatów. Ale spadek poparcia przyspieszył ponownie w ostatnich 2 tygodniach i to już należy tłumaczyć negatywną oceną jego działań w kampanii wyborczej: odmowy udziału w debacie telewizyjnej (jako jedyny z kandydatów), postawy postrzeganej przez wielu jako arogancja, zbyt natarczywe przeświadczenie o bycia skazanym na reelekcję, co dodatkowo było potęgowane przez czyniących Komorowskiemu niedźwiedzią przysługę komentatorów, zbywających jego konkurentów niechętną i arogancką pobłażliwością.
Tak oto poparcie dla prezydenta spadało z około 42-45% (w jednym sondażu nawet 48%) na niecałe 2 tygodnie przed dniem wyborów, przez 38-39% około tygodnia przed, po ok. 34-35% w ostatnich sondażach w piątek. Ten trend trwał dalej przez ostatnie dni, w tym w ciszy wyborczej, co czyni wynik na poziomie 32-33% logicznym. Dokładnie odwrotna tendencja, o nawet większym tempie nastąpiła w przypadku Pawła Kukiza, który w niecałe 2 tygodnie rósł z poziomu 11-12%, przez 15%, aż po 18% w ostatnich badaniach opinii przed ciszą. Wynik 20-21% to też logiczna konsekwencja tej tendencji.
Duda nie rósł, ani nie spadał w sondażach. Flatline’ował za to przez większość ostatnich tygodni kampanii na poziomie 28-32%. Tutaj ponownie ujawniła się niechęć części elektoratu PiS (nieufnego w dobie „reżimowych mediów” i „fałszerstw wyborczych” jak jeszcze nigdy dotąd) do ujawniania ankieterom swoich sympatii politycznych. Tak 28-32% okazało się w rzeczywistości być ok. 36%.
Co dalej? Oczywiście II tura. Dla wyborcy liberalnego decyzja wydaje się prosta. Komorowski na pewno jest bliższy oczekiwaniom takiego wyborcy niż nominat PiS. Nie zmienia tego zasadniczo jego kuriozalne rzucenie się na elektorat Kukiza objawiające się w postaci nagłego nawrócenia na postulat jednomandatowych okręgów wyborczych, który jest postulatem niemądrym i szkodliwym. Ale w kontekście „Dylematu 24 maja” pojawia się nowa okoliczność. Owszem, z punktu widzenia krótkookresowego interesu Polski oraz oczekiwań liberalnego wyborcy reelekcja Komorowskiego byłaby lepszą wiadomością niż triumf Dudy. Ale wtedy PO potraktuje wpadkę z 10 maja jako incydent i wszystko zostanie w formule business as usual. Nic nie zmieni w swojej filozofii sprawowania władzy po ewentualnym zwycięstwie jesienią. A wtedy ten system władzy w końcu i tak ulegnie spektakularnemu krachowi wobec różnych sił antysystemowych pod przewodnictwem PiS. Stanie się tak, ponieważ nie zaistniała przez te 8 lat żadna nie-antysystemowa opozycja wobec PO-PSL, która mogłaby przejąć odpowiedzialność rządową po nieuchronnym zużyciu się obecnej koalicji. Stanie się tak, bo w system władzy PO-PSL wpisany jest – dziś widać to już wyraźnie – gen autodestrukcji, zaraz obok genu prawie bezczynnego trwania.
Może więc lepiej – z punktu widzenia długofalowego interesu kraju, a zwłaszcza z punktu widzenia reform, które w Polsce potrzebne są jak najszybciej, nie później jednak niż ok. 2020 r. – oddać władzę teraz na 4 lata? Porażka Komorowskiego 24 maja byłaby szokiem dla PO tak potężnym, że jej głęboka erozja byłaby nieunikniona, a elektorat centrowy, centrolewicowy i centroprawicowy zostałby po raz pierwszy od 2004 r. wprawiony w poważniejszy ruch. Powstałyby warunki dla powołania nowej partii politycznej o podobnym umiejscowieniu na scenie politycznej jak PO, ale złożonej z ludzi o zupełnie innym podejściu do uprawiania polityki, zorientowanym na strategicznie myślenia o przyszłości państwa, zamiast na trikach służących przedłużeniu trwania u władzy z 8 do 12, czy potem może z 12 do 16 lat… Ta partia mogłaby odebrać PiS i Kukizowi z Korwinem władzę w 2019 r., a dzięki takim koalicjantom możliwe, że 1-2 lata wcześniej.
Z tymi kilkoma luźnymi myślami Państwa dzisiaj zostawiam.
Nowy miesięcznik społeczno - polityczny zrzeszający zwolenników modernizacji i państwa otwartego.
Pełna wersja magazynu dostępna jest pod adresem:
www.liberte.pl
Pełna lista autorów
Henryka Bochniarz
Witold Gadomski
Szymon Gutkowski
Jan Hartman
Janusz Lewandowski
Andrzej Olechowski
Włodzimierz Andrzej Rostocki
Wojciech Sadurski
Tadeusz Syryjczyk
Jerzy Szacki
Adam Szostkiewicz
Jan Winiecki
Ireneusz Krzemiński
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka