Mikołaj Mirowski i Kazimierz Wóycicki chcą, by oceniając Romana Dmowskiego pamiętać o "historycznej prawdzie" (nie piszą przy tym, czym różni się "historyczna prawda" od prawdy Arystotelesa). Bez wahania uznają przywódcę endecji za "wielkiego Polaka" (co jest sądem wartościującym i ma z prawdą niewiele wspólnego) i żądają, by pamiętając o "grzechach" (dlaczego nie zbrodniach?) Dmowskiego, nie zapominać o zasługach (w tym najważniejszej, zdaniem autora, czyli przyczynieniu się do odzyskania niepodległości Polski). Sam tekst jest wymownym świadectwem tego, że nie da się pisać o historii unikając ocen (wynikających z osobistych przekonań, uprzedzeń etc.); zadośćuczynię jednak żądaniu Mirowskiego i Wóycickiego; pisząc o Dmowskim (swoją bardzo krótką wersję opowieści o nim), postaram się nie wyrażać sądów ahistorycznych, nie będę pomijał faktów, historycznego tła (tzw. uwarunkowań) i nie zapomnę o dokonaniach "Pana Romana"", którego z całego serca nie znoszę i którego dziedzictwo uważam za drugą obok marksizmu toksynę, zatruwającą polską duszę (życie polityczne, wybory Polaków etc.)
Dmowski zanegował dziewięćsetletnie dziedzictwo państwa (zarówno Piastowskie, jak i Jagiellońskie), które od początku istnienia nie miało nic wspólnego z projektem „etnicznym”; państwa, które z czasem przybrało formę Rzeczpospolitej wielu narodów, kultur, religii. Już w Polsce Piastów, żyli Czesi, Żydzi, Ormianie, Niemcy (których ojczyznami były różne niemieckie kraje: bywało, że Polsce wrogie, spojone jednak ideą Cesarstwa Rzymskiego, dzięki której Polska mogła powstać i trwać; w konfrontacji ze zjednoczoną „niemczyzną”, Słowianie znad Wisły nie mieliby żadnych szans), a wreszcie, co na dalszych losach państwa zaważyło najmocniej: Rusini, których język był drugim oficjalnym obok łaciny. Sojusz tronu z Kościołem Rzymsko-Katolickim, będący jednym z fundamentów zarówno ustroju, jak i państwowości w ogóle, nie stał w sprzeczności z projektem Rzeczpospolitej, która, bywało, nie chciała dobijać nawet śmiertelnych wrogów i znajdowała odwagę, by z arcykatolickich (deklaratywnie) zakonników uczynić protestanckich poddanych (niespecjalnie się przejmując zdaniem papieża, który borykał się z największym od wielkiej Schizmy rozłamem w Kościele). Jedynym wyłomem w tym ciągu przyczynowo-skutkowym (na którego opis nie ma tu miejsca; wystarczy zresztą po prostu uczyć się polskiej historii), było panowanie Zygmunta III Wazy, który Rzeczpospolitej nie rozumiał i ją zainfekował duchem krucjaty, która pośrednio przyczyniła się do strasznej wojny domowej na Ukrainie i koniec końców upadku państwa. O tym jednak, jaka była Polska na przestrzeni ośmiuset lat nie świadczy nieszczęsny epizod kontrreformacyjny, ale ostatni z wielkich zrywów mieszkańców Rzeczpospolitej, czyli Konstytucja Majowa: podtrzymująca związek państwa i Kościoła Rzymskokatolickiego przy zachowaniu zasady tolerancji religijnej, biorąca w opiekę chłopów i Żydów, otwierająca mieszczanom drogę do uszlachcenia (co nie oznaczało, że demokratyczna)… krótko: najlepsza, bo mądra i nie przeideologizowana (jak upadające przed wejściem w życie kolejne francuskie ustawy zasadnicze czasu Wielkiej Rewolucji), konstytucja tamtych czasów. Kontynuatorami dziedzictwa Rzeczpospolitej byli romantycy (z wyjątkiem jednego wieszcza antysemity), a później Józef Piłsudski; Dmowski z tradycją zerwał i chciał polską tożsamość zbudować od nowa.
Dążenie endecji do etnicznego monolitu (w kraju, w którym, mimo polityki zaborców 40% mieszkańców, to byli „obcy”!) , pośrednio przyczyniło się do nienawiści i wojny domowej na Ukrainie (gdzie endek spotkał banderowca); uznanie zaś Żydów za „element” vel „żywioł” obcy (szkodliwy) dla Polski i polskości (obcy jakoby kulturze i cywilizacji łacińskiej/zachodniej), znowu pośrednio (bo to nie endecy wpadli na pomysł „ostatecznego rozwiązania”) przyczyniło się do zobojętnienia i rzadko udziału w zbrodni Holocaustu. Co z tego, że Dmowski zgadzał się z tym, że „czystość rasowa” Polaków jest mocno wątpliwa, a w związku z tym etniczność nie może być jedynym elementem tożsamości; dodał więc do narodowości katolicyzm jako warunek konieczny bycia Polakiem (Kościół i religię potraktował bardzo instrumentalnie; sam był człowiekiem wobec wiary sceptycznym)? Okazało się przecież, że katolicyzm słabiej impregnował Polaków na nienawiść niż piłsudczykowski imperatyw odrodzonej Rzeczpospolitej (obok socjalistów i nielicznej grupki konserwatystów, to właśnie legioniści mówili stanowczo nie, dla odmawiania Żydom prawa do bycia Polakami i obywatelami Rzeczpospolitej).
Dmowski, jak każdy demokrata, nie cierpiał szlachty (obwiniając ją za wszelkie zło jakie miało miejsce w I Rzeczpospolitej, bojąc się egoizmu elity, która rozbija „jedność narodu”, oskarżając o kosmopolityzm…), a ukochał masy (przed śmiercią był krok, może dwa od faszyzmu; w każdym razie, jak wielu jego endeków, faszyzm co najmniej go kręcił). Przy okazji: zapominają dzisiejsi liberalni demokraci, że hołubiona przez nich demokracja może mieć inne niż liberalne oblicze; negując prawo do marzeń o monarchii, czy Republice rządzonej przez elity (brak demokracji zawsze kojarzy im się z jakąś strasznie krwawą dyktaturą), zapominają, że masy w demokratycznych wyborach wybierały „wodzów”, którzy wolności nienawidzili, że w sytuacji kryzysu większość woli się w imię bezpieczeństwa identyfikować z wyimaginowaną „wspólnotą krwi” (dającą odpór „obcym”) niż wspólnotą kultury i historii (której przecież większość nie zna). W tym zawsze liberalni demokraci, chcąc nie chcąc, zbliżać się będą do myśli i obsesji Pana Romana.
Masy (barbarzyńców) dostały od Historii prezent i w 1944 roku przeszły do przejmowania władzy, która miała być czerwona i do do 1956 roku była, ale z czasem stała się czerwono-endecka o czym niewielu chce mówić, pisać i pamiętać. Dużo się po prawej stronie krzyczy o żydo-komunie (zapominając jak zwykle o proporcjach), nic o endeko-komunie. Tymczasem Dmowski (jego spuścizna) po 1956 roku miał się w Polsce całkiem dobrze. PAX, ZBoWiD, pełne kościoły i parszywy (nomen omen) rok 1968… Nikt się o Rzeczpospolitą nie upominał, za to trzy miliony „etnicznych” Polaków było w PZPR. To jest właśnie „historyczna prawda”. Granica na Odrze i Nysie, Bugu i Bałtyku i odcięcie „ruskiego” balastu, ale też nacjonalizacja przemysłu, przejęcie polskich miasteczek z żydowskich rąk (ten wiecznie żywy endecki język)… nie dziwi, że wielu narodowych demokratów, którym udało się przeżyć koszmar stalinizmu, szło na współpracę z systemem. Zblatowania czerwonych i piłsudczyków być nie mogło; endeko-komuna możliwa była jak najbardziej.
Dmowski planując nową narodową już Polskę, szermował hasłem „nowoczesności”. Szlachecka tradycja Rzeczpospolitej była nienowoczesna; przeszkadzała w realizacji planu etnicznie czystej Polski. Warto o tym pamiętać, bo żądanie „nowoczesności” wspólne było zarówno marksistom, liberałom jak i narodowcom właśnie. Polak „nowoczesny” został przeciwstawiony przeżytkowi jakim był obywatel Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Nowoczesny Polak miał odrzucić szlachecki pacyfizm, politykę robioną w imię zasad („za waszą i naszą wolność”), uniwersalizm etc. W zamian Dmowski zaproponował masom, Polskę nie tylko oczyszczoną z „obcych”, ale też rządzoną w imię narodowego egoizmu: ojczyznę pragmatyków (cyników vel fanów Machiavellego), racjonalistów niepoddających się romantycznym uniesieniom. Ten realizm (odrzucenie chciejstwa i pięknoduchostwa na rzecz zimnego wyrachowania) jest chwalony nawet przez przeciwników Dmowskiego. Szkoda… bo przecież postulat racjonalności w uprawianiu polityki nie jest pomysłem endeckim; wcześniej propagowali go konserwatyści, którzy jednak szanowali tradycję Rzeczpospolitej i zdecydowanie odrzucali postulaty odgórnie dekretowanej demokratyzacji; racjonalizm konserwatywny nie był przy tym podszyty cynizmem, próbował łączyć zdrowy rozsądek z szacunkiem dla wartości (dlatego Wielopolski tak gorąco protestował przeciwko przyzwoleniu cesarza na rzeź galicyjskiej szlachty).
Kontusze i wąsy, chałaty i pejsy w imię nowoczesności miały odejść do lamusa historii. Trudno nie zauważyć, że postulat, podobnie jak ten dotyczący kształtu terytorialnego i „składu etnicznego”, został już bez udziału Dmowskiego, zrealizowany (paradoksalnie przez tych, których uznawał za wrogów i barbarzyńców).
W tym sensie Roman Dmowski jest politykiem niewątpliwego sukcesu. Mimo, iż przegrał z Piłsudskim walkę o władzę, że jego pretensje do wyłączności na real polityk okazały się śmieszne, bo bardziej realna i skuteczna okazała się wizja jego wielkiego przeciwnika (bez romantycznych snów o legionach, powstaniu i odrodzonej Rzeczpospolitej, bez działania, które jak pisał Piłsudski jest wszystkim… nie byłoby II RP), to wygrał Dmowski walkę o Polską duszę i sumienie.
Niewielu płakało po trzech milionach zagazowanych współobywateli; prawie nikt nie protestował w parszywym roku 1968; Polacy łatwo pogodzili się zarówno z utratą Kresów, Wilna i części dzisiejszej Białorusi (i nie chodzi tu o terytorium, ale pamięć, tradycję, kulturę tamtych stron), jak i w ogóle z marzeniem o Rzeczpospolitej wielu narodów (której surogatem ma być dla liberalnych-demokratów uczestnictwo w „projekcie europejskim”). Kościół jest wciąż bardziej endecki niż powszechny; nie chce pamiętać ani o braku empatii dla mordowanych Żydów, ani o cichym przyzwoleniu na przejmowanie „pożydowskich” majątków, ani o zblatowaniu części katolików z czerwonym systemem; po Soborze Watykańskim II Kościół jest też nowoczesny: otwarty na ludowe masy, które w brzydkich nowoczesnych świątyniach, nie muszą już słuchać mszy po łacinie, oczekując przy tym koszmarnych oazowych opraw, które są bardziej nowoczesne od organów i gregoriańskich chorałów… Ma więc Dmowski swoją Polskę dla Polaków (coraz rzadziej zresztą katolików).
A że Dmowski przyczynił się też do odzyskania niepodległości… no może i się przyczynił; pamiętajmy jednak o proporcjach. Niech nam plusy dodatnie nie przesłonią plusów ujemnych, cytując klasyka. Ja pomnik Dmowskiego omijam szerokim łukiem; wystarczy, że tak dosłowną (namacalną) obecność Pana Romana toleruję, czyli… znoszę (ledwo).
Nowy miesięcznik społeczno - polityczny zrzeszający zwolenników modernizacji i państwa otwartego.
Pełna wersja magazynu dostępna jest pod adresem:
www.liberte.pl
Pełna lista autorów
Henryka Bochniarz
Witold Gadomski
Szymon Gutkowski
Jan Hartman
Janusz Lewandowski
Andrzej Olechowski
Włodzimierz Andrzej Rostocki
Wojciech Sadurski
Tadeusz Syryjczyk
Jerzy Szacki
Adam Szostkiewicz
Jan Winiecki
Ireneusz Krzemiński
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura