Odideologizowanie państwa, szczególnie w warstwie aksjologicznej, pozwala normalnie żyć i budować wspólnotę we współczesnych społeczeństwach. Consens, oparty na regule, że zasady ma się dla siebie a nie dla innych, pozwala współdziałać. Sprawia, że życie społeczne nie polega na nieustannym narzucaniu innym swojego światopoglądu.Z zainteresowaniem przeczytałem tekst p. prof. Olafa Żylicza „Państwo wierzących i niewierzących” (GW 31.10.2014) będący reakcją na „Apel w sprawie klerykalizacji kraju” publikowany na tych samych łamach 17 października.
Z zainteresowaniem, ponieważ w bardzo uporządkowanej formie, z dużą dyscypliną myślową autor prezentuje sposób myślenia dominujący w przekazie kościoła katolickiego, oparty na zadufaniu i ponadczasowym przekonaniu o własnej racji. Tak, jakby europejska ewolucja światopoglądowa nie dotyczyła wcale naszego kraju, a powszechnie uznawane w świecie normy zakresu wolności, tolerancji i poszanowania praw mniejszości w ciągu ostatnich kilkuset lat się nie zmieniały.
Żylicz jest uprzejmy zarzucać autorom „Apelu” dramatyzowanie i brak wyważenia. Zapewne w swoim sumieniu jest o tym przekonany, ale świadczy to o dosyć wybiórczym oglądzie sytuacji.
Mamy tak, bo tego chcemy
Autor kwestionuje tezę postawioną w „Apelu”, że rośnie liczba Polaków krytycznie nastawiona do podporządkowania państwa wytycznym Kościoła. Podpiera się wyborami i sondażami – słabymi wynikami SLD i śmiercią formacji Palikota. To marna manipulacja – w odpowiedzi mógłbym napisać, że wiernych jest nie więcej jak trzydzieści kilka procent (najlepszy wynik PiS) a zwolenników postępującej klerykalizacji tylu, ile maksymalnie uzyskiwał w wyborach LPR. Nie użyję tego, bo byłaby to taka sama nieprawda. Wiązanie stosunku do Kościoła z poglądami politycznymi jest dobre dla kampanii wyborczej partii chrześcijańsko – narodowych, ale niegodne poważnej dyskusji.
Przywołane są badania CBOS świadczące o prawie 90% poparciu Polaków dla krzyży w budynkach publicznych. Tu dotykamy dwóch zasadniczych spraw – tego, że odpowiedź zależy od zadanego pytania oraz zjawiska oportunizmu i mimikry, świetnie odrodzonego, mimo 25 lat od upadku totalitaryzmu.
Nie jest tak świetnie, jak myślicie
Każdy z nas jest poddany presji. Klasa polityczna, media, wytwarzają pewien mechanizm nacisku mentalnego, a aktywiści katoliccy nacisk bezpośredni gdzieś tam w szkole, szpitalu, urzędzie.
Elementem nieodzownym celebry państwowej z każdej okazji jest msza, w której grzecznie rzędem klęczą prezydent, premier i marszałkowie obu izb. A w szkole w przysłowiowym Pcimiu Dolnym pani dyrektor sprawdza listę obecności przed mszą z okazji święta szkoły. Przeciętny uczeń rozumie, że tak trzeba, wszyscy tak robią to i on też. Któryż z uczniów zdecyduje się na konflikt z dyrektorem w imię takiego drobiazgu? Ot postoi sobie godzinę w kościele.
To samo robią pytani w sondażach. Dlaczego? Bo generalnie są obojętni. Obowiązkowe msze, pokropki każdego kilometra otwieranej drogi gminnej, katechezę wciśniętą pomiędzy matematykę a polski, dotowanie Kościoła z każdego z istniejących źródeł publicznych traktują jak zło konieczne – deszcz, śnieg, mgłę. Są przeświadczeni, że ich ewentualna demonstracja sprzeciwu poza dostarczeniem porcji osobistych nieprzyjemności, niczego nie zmieni.
Kościół i aktywiści katoliccy tkwią w samozadowoleniu patrząc na sondaże, frekwencję na katechezie. Nie dostrzegają, że mechanizmy nacisku przypominają te z czasów totalitarnych – gdzie frekwencję na pierwszomajowych pochodach zapewniało sprawdzanie listy obecności na zbiórkach w tym dniu w zakładach pracy i szkołach. A przecież komunistów od tego nie przybywało, wręcz przeciwnie.
Kościół jednocześnie stanowczo i jednomyślnie przeciwstawia się wszelkim zmianom, które mogłyby zweryfikować dane na temat faktycznego jego znaczenia – podatek kościelny szybko określiłby nam liczbę wiernych. P. Żylicz wielokrotnie przywołuje badania opinii publicznej – a może zróbmy sondaż, ilu uczniów chodziłoby na religię, gdyby przywrócić zasadę, że jest na pierwszej bądź ostatniej godzinie lekcyjnej? Ja mam niereprezentatywną próbkę jednej klasy – ot tak wypadło w planie, że religia jest na lekcji ostatniej – raptem z dwóch czy trzech niechodzących zrobiło się kilkanaście osób.
W swoim samozadowoleniu środowiska katolickie i Kościół przypominają coraz bardziej schyłkowych komunistów – widzących wielkie pochody pierwszomajowe, niewidzących, że ideą przewodnią większości uczestników jest oportunizm.
Traktujmy się poważnie
Polacy nie są idiotami – przecież widzą, że mało który minister czy poseł, łącznie z tymi, którzy półpublicznie deklarują obojętność religijną, nie ominie „tak mi dopomóż Bóg” w rocie ślubowania. Przecież widzą, że dyrektorzy szpitali w rodzaju prof. Chazana skutecznie i bezkarnie łamią prawo odmawiając świadczeń, które im się wydają niewłaściwe. Widzą przecież aptekarzy, żyjących ze sprzedaży refundowanych przez państwo leków, którzy odmawiają sprzedaży specyfików zakazanych przez episkopat. Widzą w końcu biznesmena w sutannie, który w Sejmie oświadcza, że nie czuje się związany polskim prawem. Te spektakularne, medialne przykłady, przechodzą bez echa, bez reakcji państwa.
Bo państwo jest przyjazne tym wybrykom, aparat państwowy często je wspiera, a w najlepszym przypadku zachowuje życzliwą bierność. Dominujące przeświadczenie, że z Kościołem zadzierać nie warto, determinuje działanie (lub bezczynność) funkcjonariuszy publicznych, odpowiedzialnych za strzeżenie praw obywatelskich.
Mało wiemy o tym co „na dole” – ale czasem coś dociera – a to o prześladowaniu nauczycielki, która zdjęła krzyż w swojej klasie, łącznie z doniesieniem o kradzieży, które policja i prokuratura traktuje poważnie i robi w opinii lokalnej z takiego nauczyciela przestępcę. Dla polskiej prokuratury swastyka jest symbolem szczęścia, a jej malowanie niewinnym żartem, za to śmiertelnie poważne są wszelkie „obrazy uczuć religijnych”.
W pełni się zgadzam z autorami „Apelu” – nie można mieć pretensji do Kościoła. Działa wykorzystując takie możliwości jakie ma. Państwo nie może jednak stawać się przybudówką do wyznania – bo nawet jeśli 90% Polaków (co nie jest prawdą, ale przyjmijmy hipotetycznie na potrzeby tego tekstu że tak jest) jest za, to pozostaje te 10 %, mniejszość, której prawa powinny być szanowane. I nie przekonają mnie argumenty, że za zadeklarowany ateizm czy innowierstwo nikt nie ścina już głów – bo to byłby wyraz łaski większości na poziomie rozważań czasów reformacji. A mamy XXI wiek.
Dogmat wspólnoty ideologicznej
Nie wiem, co złego p. Żylicz widzi w państwie o minimalnym wspólnym ideologicznym mianowniku. Takie są właśnie nowoczesne państwa, które pozostawiając obywatelom pełną swobodę w wyznawaniu i propagowaniu swoich wartości, pilnie strzegą neutralności sfery publicznej w tych sprawach. Sądząc z tekstu p. Żylicza trudno znaleźć wspólny mianownik dla jego poglądów i moich. Czy z tego wynika, że nie możemy żyć w jednym państwie, obaj czuć się pełnoprawnymi jego obywatelami? Gdyby wspólnota ideologiczna była warunkiem sine qua non istnienia państwa, USA czy Niemiec dawno by nie było – a są i mają się nieźle.
Odideologizowanie państwa, szczególnie w warstwie aksjologicznej, pozwala normalnie żyć i budować wspólnotę we współczesnych społeczeństwach. Consens, oparty na regule, że zasady ma się dla siebie a nie dla innych, pozwala współdziałać. Sprawia, że życie społeczne nie polega na nieustannym narzucaniu innym swojego światopoglądu – ale na szukaniu tego co łączy, zawieraniu codziennych kompromisów większości z mniejszością opartych na wzajemnym szacunku, a nie stwierdzeniu, że „nas jest więcej”. A jeśli za 50 lat będzie was mniej, to co wtedy?
Dlatego w warstwie aksjomatów zrezygnowaliśmy w większości krajów kręgu cywilizacji łacińskiej z regułycuius regio eius religio – do czego sprowadza się uzasadnienie p. Żylicza dla podporządkowania władz publicznych postulatom kościelnym, podpierane wynikami sondaży CBOS.
Odideologizowanej, neutralnej i niezależnej postawy państwa oczekują autorzy „Apelu” i naprawdę wielu Polaków, także Polaków-katolików, stawiający wartość wspólnoty obywatelskiej i państwowej ponad różnice prywatnych światopoglądów. Państwa, które nie stygmatyzuje, nie dzieli na wierzących i niewierzących, nie prowokuje do określania swojego stosunku do symbolu religijnego w urzędzie czy publicznej szkole.
Apel nie jest dramatyzowaniem, jest zwróceniem uwagi na narastający problem, na który można zareagować już dziś, lub zaczekać na dalszą eskalację sporu i radykalizację postaw obu stron. Naprawdę warto czekać?
Twitter @Marcin_Celiński
Nowy miesięcznik społeczno - polityczny zrzeszający zwolenników modernizacji i państwa otwartego.
Pełna wersja magazynu dostępna jest pod adresem:
www.liberte.pl
Pełna lista autorów
Henryka Bochniarz
Witold Gadomski
Szymon Gutkowski
Jan Hartman
Janusz Lewandowski
Andrzej Olechowski
Włodzimierz Andrzej Rostocki
Wojciech Sadurski
Tadeusz Syryjczyk
Jerzy Szacki
Adam Szostkiewicz
Jan Winiecki
Ireneusz Krzemiński
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka