Liberte Liberte
98
BLOG

Tomasz Chabinka: pics or it didn't happen

Liberte Liberte Polityka Obserwuj notkę 0

 Korzystając z długiego majowego weekendu (oraz kilku wolnych chwil) pozwalam sobie wrócić do nieodległej przeszłości…

Motywem, który mną kieruje, było przeświadczenie, że jeżeli cywilizacja nasza ma przetrwać, musimy zerwać z wpojonym nam przez tradycję nawykiem kłaniania się wielkim ludziom. Wielcy ludzie mogą popełniać wielkie błędy”

Karl Popper, „Społeczeństwo otwarte…”

Wygraliśmy. Wyrok Sądu Okręgowego w Krakowie w sprawie o ochronę dóbr osobistych, którą wytoczyliśmy prof. Ryszardowi Legutce jasno pokazuje, że debata publiczna nie może opierać się na rzucaniu inwektyw. Racji nie uzyskuje się wraz z otrzymaniem tytułu naukowego. Dochodzi się do niej raczej prowadząc wymianę rzeczowych argumentów. Tak, to same banały. Z ich przyjęciem problem ma jednak spora część Polaków.

Jako społeczeństwo mamy problem z prowadzeniem rozmowy. Widać to podczas każdego politycznego sporu. Ostatnio podczas dyskusji o reformie systemu emerytalnego oraz zmianach w systemie nauczania historii w szkołach średnich i gimnazjach.

W przypadku dyskusji o zmianach w systemie emerytalnym wyszła na jaw słabość opozycji. Mowa o konieczności wprowadzenia zmian pojawia się już w opublikowanym w 2009 roku raporcie „Polska 2030”. Opinia ta podtrzymana została w opublikowanej w 2011 roku (w chwilę po wyborach) „Długookresowej Strategii Rozwoju Kraju”. Trudno zrozumieć dlaczego kwestia ta nie stała się tematem ubiegłorocznej kampanii wyborczej oraz dlaczego opozycja postanowiła wykorzystać tkwiący w nim potencjał tak późno. Na bok można odłożyć tu rozważania o tym, na ile potencjał ten wykorzystany został efektywnie.

Karl Popper - zdjęciePodobnie rzecz ma się z protestami dotyczącymi zmian w programie nauczania historii. Reakcja opóźniona jest o co najmniej trzy lata. Nowa podstawa programowa zaczęła wchodzić do szkół podstawowych i gimnazjów w roku szkolnym 2009/2010. W całej sprawie niepokoi jednak przede wszystkim brak rzeczowej dyskusji. Żaden opozycyjny think-tank nie przygotował analizy dotychczasowego programu i prawdopodobnych skutków wprowadzenia zmian. Zamiast niej mamy głodówkę byłych opozycjonistów. Głodówkę prowadzoną na tury. A przecież podobnie wyglądają dyskusje wokół każdego innego politycznego tematu.

W tym kontekście dyskusja, którą rozpoczęliśmy ponad dwa lata temu, w grudniu 2009 roku, wnosząc do dyrekcji XIV Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu petycję w sprawie usunięcia symboli światopoglądowych ze szkolnych ścian była precedensem. Rozmawialiśmy rzeczowo. Dyskutowaliśmy na temat związku Kościoła Katolickiego z polską tożsamością narodową oraz jego roli w budowaniu tej tożsamości. Zastanawialiśmy się nad tym, jak powinny wyglądać relacje między kościołem i państwem. Czy ściany instytucji publicznych powinny być puste, czy też obywatele powinni mieć prawo do dekorowania ich dowolnymi symbolami, które uznają za ważne.

Do naszej wewnętrznej dyskusji włączyli się wybitni intelektualiści. Profesor Jan Hartman z Uniwersytetu Jagielońskiego, absolwent XIV LO zresztą, wziął udział w zorganizowanej przez dyrekcję szkoły debacie. Przewodnicząca Rady Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i teolożka Halina Bortnowska zasugerowała, że ciekawym rozwiązaniem byłoby umieszczenie w szkolnych klasach – zamiast lub obok symboli religijnych – ważnych dla poszczególnych uczniów ksiąg. Nowego Testamentu, Tory, Koranu czy wielkich dzieł filozoficznych.

Jak sądzę w tym świetle szkodliwość i niedopuszczalność wypowiedzi, której udzielił profesor Legutko jednemu z wrocławskich dzienników jest widoczna jeszcze wyraźniej. Celem profesora nie było włączenie się do naszej szkolnej dyskusji (bo, jak sam podczas procesu przyznał, zupełnie nie znał jej uwarunkowań) ale próba zdyskredytowania – poprzez podważenie w obraźliwy sposób zarówno motywów jak i kompetencji – naszych działań.

Działania profesora nie tylko naruszyły nasze dobra osobiste, ale niosły ze sobą także pewną społeczną szkodliwość. Ze względu na społeczną pozycję profesora Legutki – byłego ministra edukacji narodowej, profesora tytularnego, obecnie eurodeputowanego – ustanawiały pewien szkodliwy wzorzec relacji między obywatelem, a władzą. W podobnym kierunku poszło uzasadnienie wyroku wydanego przez sąd, który stwierdził, że słowa wypowiedziane przez prof. Legutkę były tym bardziej niestosowne, że padły z ust wykładowcy akademickiego i byłego ministra edukacji narodowej.

Z wymienionych powyżej powodów nie potrafię zrozumieć komentatorów widzących w wyroku krakowskiego Sądu Okręgowego zagrożenia dla prawdy. – Jak będzie wyglądał świat, w którym profesor nie może wytknąć, nawet w ostrych słowach, błędu licealiście? – zdają się pytać. Po publicystach niepokornych spodziewałbym się większego dystansu wobec władzy i większej ostrożności w przyznawaniu racji. Spodziewałbym się, że szukając prawdy polegają raczej na twardych dowodach, wiedząc że to właśnie ich można użyć broniąc swojego zdania w dyskusjach z trwającą w błędzie większością. Jeśli tak rzeczywiście jest, to wspomniany wyrok powinni przyjąć z ulgą.

Oczywiście poziom formalnego wykształcenia zawsze ważył. Wyższe wykształcenie gwarantować miało wyższą jakość wydawanych sądów, formułowanych opinii. Mogło być nawet pewną wskazówką na temat tego, komu zaufać. Wraz z popularyzacją wiedzy, z rosnącą możliwością dotarcia do źródeł ta organizacyjna rola formalnego wykształcenia podczas dyskusji musi maleć.

Wiele racji ma Piotr Czerski, który w manifeście swojego pokolenia „My, dzieci sieci” zauważa: „Umiejętność znajdowania informacji jest dla nas czymś równie podstawowym, jak dla was umiejętność odnalezienia w obcym mieście dworca albo poczty. Kiedy chcemy się czegoś dowiedzieć (…) podejmujemy działania z taką pewnością, z jaką prowadzi się samochód wyposażony w nawigację GPS. Wiemy, że potrzebne nam informacje znajdziemy w wielu miejscach, umiemy do nich dotrzeć, potrafimy ocenić ich wiarygodność.”

Dzieci sieci” biorąc udział w internetowych dyskusjach musiały wykształcić swój własny sposób prowadzenia dyskusji, czasami bardzo zresztą ostrych. Podstawową zasadą dochodzenia do konsensusu jest ograniczenie zaufania w stosunku do innych rozmówców. Mówisz, że coś udowodnione zostało przez amerykańskich naukowców? Podaj dokładny link do badań, żebym mógł sprawdzić ich metodologię i pojawiające się krytyczne komentarze. Mówisz, że wczoraj na imprezie poznałeś naprawdę fajną dziewczynę? Pics or it didn’t happen. Pokaż zdjęcie (dowód), bo inaczej nie będę miał żadnego powodu, żeby ci uwierzyć. Ta zasada dotyczyć może każdego faktu.

Oczywiście zdaje sobie sprawę, że ten obraz jest wyidealizowany. Jednak faktem jest, że dzięki niskiemu kosztowi pozyskania i weryfikacji informacji ten model jest w Internecie bardziej możliwy do zrealizowania, niż w jakimkolwiek innym miejscu. Wystarczy powołać się na kilka sztandarowych przykładów ustalania konsensusu: obowiązujący w Wikipedii, podczas prac Internet Engineering Task Force oraz przy tworzeniu wolnego oprogramowania.

W żadnym z nich formalne wykształcenie nie ma znaczenia. Wikipedia budowana jest na przekonaniu o anonimowości jej twórców. Jeśli fakt ma być wiarygodny, to musi być potwierdzony przypisem. Stwierdzenie, że jesteś fachowcem nie wystarczy. W ten sposób powstaje encyklopedia, z której korzystają miliony osób na całym świecie i w której poziom błędów jest na podobnym poziomie co w tworzonej przez profesjonalistów Encyclopedia Britannica.

Internet Engineering Task Force tworzy standardy techniczne (RFC), dzięki którym funkcjonuje cały Internet. Do prac nad każdym standardem może włączyć się i przedstawić swoje osoby każdy, niezależnie od tego gdzie pracuje i jakie ma wykształcenie. O tym, czy jego uwagi zostaną wzięte pod uwagę decyduje argumentacja, którą się posłuży.

Podobnie jest w przypadku ruchu wolnego oprogramowania. Każdy może poprawić program, jeśli uważa że zrobi to lepiej. Jeśli poprawi wydajność lub usunie błąd to jego uwagi zostaną zaakceptowane. Jeśli zaś nie, to może samodzielnie przedstawić poprawiony przez siebie program innym użytkownikom i przekonać ich, że warto z niego skorzystać. Formalne wykształcenie ani pozycja społeczna nie mają żadnego znaczenia. Mimo to udaje się stworzyć naprawdę zaawansowane technicznie programy.

Oczywiście nie jest tak, że powstanie Internetu zmieniło tu coś w sensie jakościowym. Zawsze było tak, że do optymalnego rozwiązania prowadziło słuchanie sensownych argumentów, a nie osób o najwyższej pozycji społecznej. Nawet żyjący pod koniec XVIII wieku twórca współczesnego konserwatyzmu Edmund Burke stwierdził: „w ciągu mojego życia znałem i – w miarę moich mych zdolności – współpracowałem z wieloma wielkimi ludźmi; i ani razu nie spotkałem się z planem, który nie zostałby poprawiony dzięki spostrzeżeniom tych, którzy stali o wiele niżej pod względem możliwości intelektualnych od osoby, która przewodziła pracy”. Internet doprowadził jedynie do nasilenia tego zjawiska.

Powstanie społeczeństwa obywatelskiego, w którym prowadzi się ożywioną debatę publiczną, w którym potrafi się rozmawiać o rzeczach wspólnych leży w naszym wspólnym interesie. Każda osoba musi mieć prawo do przedstawienia swoich argumentów, do przyznania racji jeśli ją posiada i – niezależnie od wszystkiego – do potraktowania z szacunkiem. Tylko w takich warunkach możemy być pewni, że będziemy mogli użyć dla własnej korzyści każdego dobrego pomysłu, który pojawi się w głowach obywateli. Wyrok Sądu Okręgowego w Krakowie w sprawie przeciwko profesorowi Legutce ma szanse stać się solidnym fundamentem pod budowę takiego społeczeństwa.

Liberte
O mnie Liberte

Nowy miesięcznik społeczno - polityczny zrzeszający zwolenników modernizacji i państwa otwartego. Pełna wersja magazynu dostępna jest pod adresem: www.liberte.pl Pełna lista autorów Henryka Bochniarz Witold Gadomski Szymon Gutkowski Jan Hartman Janusz Lewandowski Andrzej Olechowski Włodzimierz Andrzej Rostocki Wojciech Sadurski Tadeusz Syryjczyk Jerzy Szacki Adam Szostkiewicz Jan Winiecki Ireneusz Krzemiński

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka