Docieram do Świątyni Lotosu. Jest biała i wygląda jak dziewięciu płatkowy kwiat lotosu. Dostaję broszurkę w języku polskim z której dowiaduję się między innymi, że:
„Bhanicka Świątynia subkontynentu indyjskiego jest najnowszą z siedmiu budowli wzniesionych w różnych częściach świata, posiadający niepowtarzalny charakter. Każda z nich zaprasza wszystkich wyznawców wszystkich religii i ludzi wszystkich ras do oddawania czci Stwórcy Wszechświata i wyrażania miłości pomiędzy Bogiem i człowiekiem.”
Jest także o innych ciekawych rzeczach, o prześladowaniu błogosławionych założycieli, o rozprzestrzenianiu się nowej doktryny, o jej uniwersalnej jakości i podstawie, o jej nowoczesnej wizji.
Wchodzę do środka. Niezakłócona, wolna, przestrzeń wnętrza lotosu. Tylko krzesła i mały podest z którego wygłaszane, śpiewane lub recytowane są rzeczy święte. Rozpoczyna się krótka ceremonia. Prowadzący zaczyna śpiewać pieśń wspólnoty. Jego przyjemny głos niesie się, odbijając od płatków, i trafia spotęgowany do słuchających. Wibruje podobnie jak echo w wielkiej studni. Chwila przyjemna i odprężająca. Wchodzi kolejny mówca, czyta skrypt Buddyjski. Wydaje mi się, że przeczytał, iż wczorajszy umysł tworzy teraźniejszość, teraźniejszy umysł tworzy przyszłość. Kolejny mówca dzieli się wersetem z Koranu. Następny intonuje „Ojcze nasz..”.
Ludzie siedzą zanurzeni w świętej otchłani. Jedni ze skrzyżowanymi nogami, trzymają tajemnicze układy dłoni, inni normalnie. Na twarzach rysuje się przyjemna chwila odprężenia i spokoju. Krótkie 10 minut. Wszechświat na chwilę stał się bliski i przyjazny, a życie proste i przyjemne.
Po wyjściu ktoś częstuje mnie lokalnym przysmakiem, zmielone orzechy nerkowca, na słodko, pokryte cienką warstwą srebra. Smaczne i zaskakujące. Wracam w miejscowy chaos. Dziwny, okrutny, z przebłyskami tajemniczego piękna.
Zdarzyło się, że w okolicę zabłąkali się ludzie, którzy popadli w stan pomieszania i opętani iluzją wieczności i chorobliwą „miłością”, zbudowali gigantyczne grobowce. W pierwszym grobowcu spoczął wielki Humajun. W kolejnym, cudzie świata -- Taj Mahal, została pochowana królowa i jej szalony mąż. Cudowne białe marmury z mozaiką kamiennych kwiatuszków. Planował zbudować drugi, czarny, dla siebie. Jednak tego szaleństwa lud już nie zniósł, budowla nigdy nie powstała, a król musiał się zadowolić pochówkiem u boku swojej umiłowanej żony.
Miejscowa propaganda głosi, że to symbol prawdziwej miłości. Młodzi robią zdjęcia, mażą, że może im także przydarzy się coś tak Wielkiego. Nie zauważają, że w ścianach i kamieniach gigantycznych grobowców pochowane jest tysiące bezimiennych ciał. Ofiar doskonałej miłości, ślepego ludobójstwa, demona karmionego ludzką ignorancją i nieograniczoną pychą.
Wielcy Mogołowie pozostawili Wielkie Architektoniczne cuda... Wiecznych Mogołów już nie ma, po ich grobowcach, każdego dnia, depcze rzeka niewiernych. W nocy podobno słychać jak przewracają się w grobach.
poprzednie notki z tej wyprawy:
http://in-and-outside.salon24.pl/700375,new-delhi-w-oczekiwaniu-na-kolejna-eksplozje
http://in-and-outside.salon24.pl/700805,new-delhi-londyn-xxii-wiek
Inne tematy w dziale Rozmaitości