Cerro Chirripo
Akapit krytyki. Kostaryka jest droga. Zbyt droga, w szczególności dla przyjezdnych. Ceny wstępu do parków, czy rezerwatów natury to koszt około 10 – 15 dolarów za dobę. Dla miejscowych wiele rzeczy jest około 5 razy tańsze. Nie wspominając już atrakcji typu gorące źródła, które mogą kosztować nawet 75 dolarów, a przy tym nie być zbyt gorące ... No i piwo w sklepie, mała puszka ponad dolara, ceny w barach/restauracjach zbliżone do tych w USA. No ale to chyba „boli” tylko przez pryzmat „polskiej średniej krajowej”, bo „cywilizowane dochody” oddają się przyjemnościom z uśmiechem na twarzy...
Cerro Chirripo, najwyższy szczyt Ameryki Środkowej, 3820 metrów. Serce parku narodowego o tej samej nazwie. Długość szlaku od bram rezerwatu na szczyt to 19.6 km marszu pod górę. Koszt 40 dolarów. Dwa dni w parku oraz jeden nocleg w schronisku. Pierwszy dzień 14.5 km pod górę do schroniska, drugi dzień, 5.1 km na szczyt oraz 19.6 km w dół bo bram parku.
Idziemy przez tropik zasnuty mgłą, „cloud forest” – dżungla w chmurach. Troszkę niżej pieką promienie słońca, od pewnej wysokości chmura spowija gęstwinę. Gęsta mgła towarzyszy aż do wysokości wolnej od drzew. Idziemy w błoto-glinie, ślisko, wilgotno, gorąco, ciężko, mozolnie na przekór grawitacji. Co kilometr drewniany słup z białym napisem, 1km, 2km, 3km ... Po kilku godzinach zmęczenie potęguje wysiłek. Umysł szuka ratunku aby uwolnić świadomość od ciężaru chwili obecnej. 1470 kroków między słupami, lewa noga w górę, potem prawa. Staję się marszem, częścią dżungli, nagle wyłania się słup z 7km, połowa drogi. Magiczna granica przekroczona, z każdym krokiem bliżej niż dalej. Marsz jednak coraz trudniejszy... Po intensywnej gonitwie myśli, umysł koncentruje się na jednej myśli tworząc nowe światy. Nie jestem już w dżungli, ale przemawiam do tłumów, penetruję kosmos, jestem kimś innym. Przebłysk świadomości, umysł wraca do mozolnej wędrówki. Tak jest lepiej, jestem tym kim jestem, stan tu i teraz, zamienia wysiłek w szczęście chwili.
Dżungla się kończy, znowu w słońcu, a tu dopiero słup obwieścił 10 km. I jeszcze bardziej stromo. Ale od tej chwili towarzyszą nam biegające jaszczurki, krzyczące papugi, ptaki, także te najmniejsze jakże wspaniałe ! Raz po raz świst i koliber zawisa w powietrzu jak mały aniołek, patrzy prosto w oczy i po chwili znika. Wyłania się w innym miejscu, niemal jakby podróżował w ukrytym czwartym wymiarze... Jest tu ich sporo, próbuję upolować zdjęciem, jestem zbyt wolny. Jest też ten najmniejszy z najmniejszych, trochę większy od trzmiela, czy szerszenia. Nawet jego skrzydełka nie mają już piór, lecz, podobnie jak owady, przezroczystą błonkę.
A szczyt, jak to szczyt, warty jest tyle ile wysiłek włożony aby go „zdobyć”. Trwa tylko chwilę, zachwyca jeżeli bogowie w tym samym czasie zaplanowali dobrą pogodę... Mówią, że z wierzchołka widać dwa oceany, Spokojny i Atlantyk. Pogoda piękna, wytęrzam wzrok, ale widzę tylko jak na linii horyzontu spotyka się niebo z czymś czego nie potrafię zidentyfikować. Może to Ocean...
Szukając wiatru w polu,
dotarłem do Kostaryki.
Wiatru nie znalazłem,
tu nie ma pól ...
Widok z góry:
http://youtu.be/kPVXbUuqMt4
Inne tematy w dziale Rozmaitości