Islandia szczyci się swoją bezemisyjnością, zwłaszcza w obszarze energetyki, czyli produkcji ciepła oraz energii elektrycznej. I ma do tego całkowite prawo, gdyż niemal 100% energii produkowana jest przez elektrownie wodne oraz geotermalne. W obecnych czasach (deklaratywnego) piętnowania paliw kopalnych można tylko pozazdrościć. Oni nie płacą za emisje CO2, a my płacimy. Czy jest to sprawiedliwe (w sensie just trasition)?
Podróżując po Islandii, o czym pisałem w poprzedniej notce, planowałem także sesje relaksacyjne w gorących źródłach. Na ślepo zakładałem, że wspaniałych miejsc, gdzie można rozpłynąć się w gorącej wodzie jest multum. Spodziewałem się wspaniałości, jakich użyczyłem na Tajwanie, USA, czy innych miejscach (trochę o tym wspominam w przeszłych notkach). Nic podobnego, pełne rozczarowanie, spotęgowane codziennym przemarznięciem.
Udało nam się dotrzeć do trzech miejsc, opisywanych zarówno w internecie, jak i przez spotkanych ludzi. Pierwsze miejsce, określiłbym mianem fake newsa i ponurym żartem… Nie wiem dlaczego nawet znalazło się na liście gorących źródeł dostępnych w pięknych okolicznościach przyrody. Płytka, brudna kałuża porośnięta paskudnym nie wiadomo czym. Paskudnym dla człowieka oczywiście, bo dla much i innych stworzeń już wspaniałym i przyjemnym. Kałuża, której woda nawet nie była zbyt ciepła. Na pierwszy rzut oka, wejście do niej groziło jakąś tropikalną infekcją… Rozczarowanie było jeszcze większe, bo dotarliśmy tam po dwóch dniach bardzo intensywnego i długiego marszu z wulkanem (dla zainteresowanych notka i zdjęcia TUTAJ). Nadzieja, mimo iż na samym końcu, to jednak padła trupem…
Drugie gorące źródło, reklamowane przez ludzi, których uratowaliśmy od niepotrzebnego wysiłku aby sprawdzić powyższą kałużę, jako cudowne, wspaniałe niezapomniane i darmowe. Okazało się starym basenikiem, w którym w przeszłości myto owce. Płytkie, umiarkowanie ciepłe, płatne.
Trzecie gorące źródło, było gorącą rzeką, która mieszała się z rzeką zimną, dzięki temu była sekcja zbyt gorąca oraz o umiarkowanej temperaturze. Niezbyt głębokie, ale dość obszerne, niemniej jednak łatwo dostępne, więc dość zatłoczone, lecz darmowe.
I tyle. Na moje pytanie, stawiane autochtonom, dlaczego tak mało jest miejsc na zewnątrz, w których można poleżeć i się wygrzać (przecież zimy chyba na Islandii macie?). Odpowiadali wzruszeniem ramion: “przecież mamy ciepłą wodę w domu”, lub “mogę wykopać dziurę w ogródku i mieć własne gorące źródło”...
Wracając do tematu obecnej notki. Islandia szczyci się swoją bezemisyjnością, zwłaszcza w obszarze energetyki, czyli produkcji ciepła oraz energii elektrycznej. I ma do tego całkowite prawo, gdyż niemal 100% energii produkowana jest przez elektrownie wodne oraz geotermalne. W obecnych czasach (deklaratywnego) piętnowania paliw kopalnych można tylko pozazdrościć. Oni nie płacą za emisje CO2, a my płacimy. Czy jest to sprawiedliwe (w sensie just trasition)?
Islandia położona jest na rozchodzących się płytach tektonicznych (kilka centymetrów na rok) co przynosi dwie spektakularne konsekwencje. Ciągłe powiększanie obszaru wyspy, która za kilka(dziesiąt) tysięcy lat może być naprawdę spora;) oraz bardzo duża aktywność geotermalna i wulkaniczna. Jest to zarówno zbawieniem jak i przekleństwem. Przekleństwem, bo w każdej chwili mogą otworzyć się wrota do piekieł i pochłonąć niewinną wyspę (mniejsze i większe okienka i drzwiczki otwierają się regularnie: TUTAJ poprzednia notka o zaglądaniu w buchającą otchłań obecnej erupcji), zbawieniem, bo mieszkańcy mają zapewnioną darmową energię do końca istnienia wyspy.
Przewrotnie można powiedzieć, że podobnie jest w miejscach takich jak nasza Ojczyzna. Mamy węgiel. Z jednej strony zbawienie, bo mamy czym palić, z drugiej przekleństwo, bo przyzwyczailiśmy się do tego, a teraz jest to ponoć “złe” i “destrukcyjne” dla całej Planety… Zarówno Polska jak i Islandia została czymś obdarowane przez naturę i ma z tego pewne korzyści jak i trudności.
Bogactwo geotermalne Islandii, które zarówno daje radość człowiekowi poprzez ukojenie bólu mięśni oraz stawów, jest obecnie podstawą bezemisyjnej produkcji energii cieplnej oraz elektrycznej. Ale czy nie jest to bezemisyjność pozorna? Istnienie tych zasobów jest nierozerwalnie połączona z aktywnością wulkaniczną. Zachodzi więc pytanie, czy nie byłoby bardziej sprawiedliwe aby w takim wypadku do bilansu zysków i strat wpisać także emisje CO2 pochodzące od erupcji miejscowych wulkanów?
Linki do poprzednich notek z Islandii:
Islandia, część I: Wulkan
Islandia, część II: Tęczowe góry
Inne tematy w dziale Rozmaitości