Wybierając się ostatnio na urlop udałem się do zaprzyjaźnionej księgarni na głównej ulicy miasta. Typowa brytyjska księgarnia – kawa, ciasteczko, swobodna atmosfera. Potrzebna mi była książka, którą mógłbym „ogarnąć” w niecałe dwa tygodnie – czyli nie więcej niż 300 stron. Tak na marginesie – ponieważ interesuję się trochę historią korci mnie, żeby kupić „Mein Kampf” Hitlera (kosztuje 20£), tylko trochę się wstydzę. Jak z czymś takim podejść do kasy? Co sobie o mnie pomyśli pani sprzedawczyni? No ale wiadomo, że takich książek się nie zabiera w podróż. Mój wybór padł na „Freakonomics” dwóch autorów amerykańskich – Stevena Levitta i Stephena Dubnera. Książka taka sobie – czytałem lepsze. Ale jest tam coś, co dało mi do myślenia. Jeden z rozdziałów tej książki nosi tytuł Where have all the criminals gone?, czyli w wolnym tłumaczeniu Gdzie się podziali kryminaliści? Jaka jest odpowiedź autorów na to pytanie? Z góry przepraszam za język – otóż odpowiedź brzmi: zostali wyskrobani.
Levitt i Dubner powołując się na statystyki zwracają uwagę, że pomimo czarnowidztwa tzw. ekspertów w latach 90-tych nastąpił spadek przestępczości w całych Stanach Zjednoczonych. I nieważne czy dane miasto takie jak Nowy Jork prowadziło innowacyjną politykę a la Giuliani i Bratton (czyli „zero tolerancji dla zła”), czy też – jak Los Angeles – walczyło z przestępczością tak jak przedtem. Spadek przestępczości następował w OBU przypadkach (kamyczek do ogródka polskich „fachowców”, którzy 20 lat temu piali z zachwytu jaki z tego Giulianiego geniusz). Nieważne czy obowiązywało restrykcyjne czy liberalne prawo do posiadania broni (statystyki pokazują, że tylko 1/5 bandytów kupuje broń w sklepie). Nie miało też na to wpływu rzekome zmniejszenie zażywania narkotyku zwanego crackiem – według Levitta i Dubnera crack był równie popularny w latach 90-tych jak i wcześniej. Nie miał na to wpływu wzrost gospodarczy lat 90-tych (w latach 60-tych też był, a przestępczość rosła). Na spadek przestępczości nie miała wpływu czterokrotnie wyższa liczba egzekucji (w latach 90-tych w USA stracono 478 więźniów) – według Levitta i Dubnera morderca siedzący w celi śmierci ma tylko 2% szans, że w danym roku zostanie stracony, podczas gdy będący na wolności członek gangu Black Gangster Disciple Nation ma 7% szans, że zostanie zamordowany (w sensie, że w więzieniu – nawet w celi śmierci – jest bezpieczniej). No dobrze, co zatem spowodowało spadek przestępczości w Stanach Zjednoczonych? Ogromna ilość aborcji. Przestępcy nie dostali szansy, żeby się nawet urodzić.
Levitt i Dubner przypominają sprawę niejakiej Normy McCorvey – młodej, biednej, niewykształconej alkoholiczki mieszkającej w Dallas w Texasie dla której macierzyństwo było zbyt dużym obciążeniem (urodziła dwoje dzieci, które oddała do adopcji). Panna McCorvey domagała się od władz stanowych tylko jednego – żeby pozwoliły jej usunąć ciążę. Ponieważ władza nie chciała się zgodzić panna McCorvey poszła do sądu. 22 stycznia 1973 roku Sąd Najwyższy zalegalizował aborcję w Stanach Zjednoczonych. Dla panny McCorvey była już za późno (urodziła dziecko, które oddała do adopcji), ale dla milionów podobnych do niej kobiet aborcja stała się łatwo dostępna. W pierwszym roku obowiązywania nowego prawa przeprowadzono 750 tys. aborcji. W 1980 roku ich liczba wzrosła do 1.6 mln.
Kolejne statystyki podane przez autorów: nienarodzone dziecko poddane aborcji miało w latach 70-tych 50% szans na to, że będzie żyło w biedzie i 60% szans na to, że będzie wychowywane przez samotną matkę. Te dwa czynniki: BIEDA + NIEPEŁNA RODZINA są najwyżej wśród tych, które „produkują” kryminalistów.
Książkę „Freakonomics” przeczytałem od początku do końca. W ciągu tygodnia. Jeśli ktoś lubi „prowokacje intelektualne” - polecam.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo