Dlaczego nie doszło do weryfikacji w Wojskowych Służbach Informacyjnych? Ano okazuje się, że ówczesny premier Tadeusz Mazowiecki “dogadał” się w tej sprawie z ówczesnym ministrem obrony narodowej gen. Florianem Siwickim. Tadeusz Mazowiecki o braku weryfikacji w WSI miał powiedzieć:
“Przecież nie mogliśmy robić wszystkiego naraz.”
Poza tym strona”Solidarnościowa” nie interesowała się zbytnio siłami zbrojnymi, czego potwierdzeniem jest brak rozmów na ten temat przy okrągłym stole. Sprawy wojskowe były omawiane przez podzespół do spraw młodzieży (sic!) w kontekście indoktrynacji politycznej poborowych.
No dobrze, powie ktoś, nie było weryfikacji wojskowego wywiadu, ale przecież służby te podlegały ścisłej kontroli cywilnego kierownictwa państwa. Tak, jasne... Sejmowa komisja do spraw służb specjalnych powstała dopiero w 1995 roku. Mało tego. O tym kto zasiada w tej komisji decydują same służby za pomocą instrumentu zwanego certyfikatem dostępu do informacji niejawnych, który mogą danemu politykowi wydać albo i nie. Andrzej Zybertowicz stwierdził, że środowisko służb wojskowych PRL po przełomie roku 1989 znalazło się w “próżni kontrolno – regulacyjnej”:
“(...) osłabienie kontroli nad służbami nastąpiło w sytuacji, gdy jednocześnie niepomiernie zwiększyły się możliwości ekspansji dla metod działania typowych dla służb: kontrola została osłabiona wtedy, gdy zwiększyły się pokusy i możliwości nadużyć.”
Brak weryfikacji miał oczywiście taki skutek, że kadra dowódcza WSI składała się głównie z “sowieckich patriotów”. Najbradziej charakterystyczna postać z tego środowiska to osławiony były szef wojskowego wywiadu gen. Marek Dukaczewski. Już jako 14-latek wstąpił do ZMS, gdzie pełnił funkcję przewodniczącego koła, wiceprzewodniczącego ds. ideowych, a wreszcie przewodniczącego Zarządu Szkolnego - czyli od wczesnej młodości prezentował “właściwą postawę”. Na jego usprawiedliwienie można dodać, że dużą rolę mogła tutaj odgrywać presja rodziny – jego ojciec Zdzisław był porucznikiem MBP.
Nie ma dowodów na to, że po 1989 roku Dukaczewski współpracował z Sowietami, ale są dowody na taką działalność wśród innych oficerów WSI. Na przykład kmdr. Kazimierz Głowacki (szef WSI w latach 1996-97). Według Mariana Zacharskiego:
“Służby jednego z państw z nami zaprzyjaźnionych wielokrtonie miały możliwość obserwowania jego przyjacielskich kontaktów z rosyjskimi członkami rezydentury w Londynie.”
Jeszcze raz Zacharski, tym razem nie wymieniając nazwiska zdrajcy:
“Jeden z polskich oficerów sporządzał swe raporty dla Rosjan niemal codziennie. Trudno znaleźć w jego teczce dzień, który by zmarnował, nie robiąc notatki dla rosyjskiego oficera prowadzącego!”
Jeśli jakiś funkcjonariusz WSI odpowiedział za szpiegowanie na rzecz Rosji, to tylko dlatego, że chcieli tego sami Rosjanie:
“Został skazany na degradację i 4 lata pozbawienia wolności za przekazywanie Rosjanom dokumentów polskiego wywiadu. Postawiono też tezę, że ppłk Wojtkun został ujawniony z zemsty przez funkcjonariuszy KGB, z którymi łączyły go także wspólne interesy, a którym ukradł z konta miliard starych złotych.”
Można postawić tezę, że co prawda WSI to nie byli patrioci i ludzie honoru, ale jednak fachowcy znający się na swoim rzemiośle. No to spójrzmy na osiągnięcia tych “fachowców”:
RAKIETY ROLAND
W 2003 r. chłopaki ze WSI ogłosili całemu światu, że znaleźli w Iraku francuskie rakiety “Roland”, a tym samym udowodnili, że Francja złamała embargo ONZ sprzedając Husajnowi śmiercionośną broń. WSI może i kradnie. Może i zdradza swoją ojczyznę. Może i nie podlega nadzorowi cywilnego kierownictwa państwa. Ale jak trzeba to działa – i to skutecznie.
Chłopakom ze WSI szybko wytłumaczono, że data “rok 2003” wybita na rakietach oznacza przegląd techniczny, a nie datę produkcji (zostały wyprodukowane w 1984 roku).
SARIN I GAZ MUSZTARDOWY
Po odkryciu francuskich “Rolandów” WSI poszło za ciosem i w następnym roku ogłosiło, że odnalazło w Iraku broń chemiczną. Tym samym pokazali, że są skuteczniejsi od CIA i innych służb amerykańskich, bezskutecznie poszukujących składów takiej broni na terenie całego Iraku.
Amerykanie nie mogli znieść takiego upokorzenia i ogłosili, że kilkanaście rakiet z sarinem i gazem musztardowym pochodzi z okresu wojny iracko-irańskiej i nie stanowi większego zagrożenia ze względu na “niewielką ilość pozostałych środków chemicznych”.
OSŁONA WYWIADOWCZA DLA WOJSKA POLSKIEGO W AFGANISTANIE
Polegało to na tym, że kumpel Dukaczewskiego niejaki płk. Aleksander Makowski (wiceprezes firmy ochroniarskiej “Konsalnet”) w ramach operacji “Kandahar” stworzył firmę, która oficjalnie miała zaopatrywać polskie wojsko w Afganistanie, a tak naprawdę być bazą dla działań rozpoznawczo-wywiadowczych.
W praktyce wyglądało to tak, że Makowski brał co miesiąc 40 000 dolarów za “świadczenie usług wywiadowczych”, które później określono jako “zasłyszane”, “powierzchowne”, “przeinaczone lub niepełne”.
Osiągnięciami Makowskiego chwalił się Amerykanom późniejszy minister obrony narodowej Radosław Sikorski. Nie wiedział, że Amerykanie zdążyli już sobie wyrobić o Makowskim “odpowiednią” opinię.
No dobrze, wiemy już co nieco o “sukcesach” chłopaków ze WSI. Błędem byłoby jednak lekceważenie ich. Okazało się, że są bardzo skuteczni w tworzeniu agentury na terenie Polski. Już w 1990 roku mieli swoich ludzi ulokowanych w urzędach centralnych i administracji publicznej, organizacjach politycznych, na uczelniach, w mediach, bankach, firmach prywatnych, spółkach i przedsiębiorstwach państwowych w liczbie 2500. Ciekawe ilu takich “współpracowników” mają dzisiaj (WSI nie istnieją, ale agentura pewnie została).
Ludzie, którzy interesują się tzw. życiem publicznym zdają sobie sprawę z tego jakie piętno odcisnęło na III RP nie przeprowadzenie weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych, więc nie będę się dalej na ten temat rozpisywał. Czytając książkę Sławomira Cenckiewicza “Długie ramię Moskwy” trafiłem jednak na “perełkę”. Okazuje się, że chłopaki z WSI chcieli zdobyć od Rosjan broń atmową (sic!). Z relacji Jana Parysa ministra obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego:
“Przychodzi do mnie Wawrzyniak [szef WSI] i przedstawia plan zakupu jakichś trzech czy czterech pocisków z ładunkiem nuklearnym. Od Rosjan rzecz jasna. Oni przylatują na polowe lotnisko, wyładowują towar, my go sprawdzamy, płacimy, a na końcu specjalna grupa wyskakuje z krzaków i zabiera im pieniądze.”
Nie wiadomo – śmiać się czy płakać. Ale znając chłopaków ze WSI była to pewnie prowokacja.
Na podstawie “Długie ramię Moskwy” S. Cenckiewicz
Inne tematy w dziale Rozmaitości