Właśnie ruszył kolejny sezon NBA. Drużyny będą musiały rozegrać co najmniej 82 mecze (te które zagrają w serii finałowej ponad 100). Stany Zjednoczone to ogromny kraj, więc przemieszczanie się z miasta do miasta (a przy tym zmiana stref czasowych) jest z pewnością uciążliwe. Od pewnego czasu mecze sezonu zasadniczego można obejrzeć też w Europie, co oznacza ponad dobę spędzoną w samolocie po to tylko, by rozegrać mecz, który na ogół niewiele znaczy dla miejsca drużyny w tabeli. Dla uważnych widzów koszykówki zza Oceanu znużenie zawodników jest widoczne szczególnie wtedy, gdy kamera pokazuje ławkę rezerwową jakiejś drużyny, a mecz jest już rozstrzygnięty. Tak samo wyglądają zwykli pracownicy tuż przed końcem zmiany.
Pytanie tylko: dla kogo rozgrywa się mecze? Być może ktoś twierdzi, że dla samych zawodników, ale wtedy nie trzeba budować hal i stadionów, a mecze rozgrywać np. na boiskach szkolnych. Profesjonalni sportowcy są najemnymi pracownikami, którzy mają wykonywać określoną pracę (wyrabiając przy tym „normę”), ku uciesze ludzi płacących za możliwość obejrzenia widowiska z ich udziałem. Myślę że to jest oczywiste i większości nie trzeba do tego przekonywać.
Po co więc o tym piszę? Po to, żeby pokazać mizerię polskiego sportu, któremu do profesjonalizmu jeszcze daleko. Jak można nazywać profesjonalistami koszykarzy polskiej ligi, którzy grają jeden mecz w tygodniu? I to się nie zmieniło, zdaje się, od czasów komuny. Jeden z koszykarzy amerykańskich grających w polskiej lidze powiedział, że nigdy przedtem nie spotkał się z sytuacją, żeby klub płacił swoim zawodnikom za trenowanie (bo za to tak naprawdę są wynagradzani).
Ktoś może powiedzieć, że mniej meczów oznacza wyższy poziom rozgrywek (zawodnicy są wypoczęci, lepiej przygotowani). Nie wiem, czy działa to w ten sposób, ale spotkałem się z wypowiedziami trenerów różnych dyscyplin, którzy mówili, że żaden trening nie zastąpi meczu/zawodów. Poza tym mitem jest, że każdy mecz NBA stoi na wysokim poziomie. Komentatorzy telewizyjni ukuli taki termin jak „garbage time”, czyli na boisku są już rezerwowi, a część kibiców wyszła z hali.
Ciekawą kwestią jest jeszcze to, po co w Polsce buduje się hale sportowe? 30-15=15 Ile lat musi upłynąć, żeby przy takiej ilości meczów zwróciły się koszty inwestycji? Według mnie nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby liczba meczów rozgrywanych w halach została podwojona. Nie dotyczy to tylko koszykówki. Przecież liga hokejowa NHL gra takim samym systemem (82 mecze + playoffs). Co się tyczy piłkarzy to mają oni jakieś usprawiedliwienie (bo zima). Ale ogólnie można powiedzieć, że problemem polskiego sportu jest brak etyki pracy. Wiadomo że każda próba zwiększenia ilości rozgrywanych meczów spotkałaby się ze sprzeciwem zawodników. Pojawiłyby się głosy z ich strony, że rozgrywanie, powiedzmy, 60 meczów w sezonie to „szaleństwo” (albo jakieś inne „argumenty”, które miałyby udowodnić, że niestety, ale się nie da). Tylko prawda jest taka, że pracownicy najemni nie mają niestety nic do gadania. Bo rozgrywki sportowe nie są dla zawodników, tylko dla kibiców, którzy chyba nie protestowaliby z powodu bardziej intensywnego terminarza swojej ulubionej drużyny.
Bierzmy przykład z amerykańskiego sportu, stojącego przecież na najwyższym poziomie.
PS Skrócenie sezonu NBA do 70 meczów spowodowałoby zmniejszenie wpływów o 15%. Ciekawe czy koszykarze tej ligi zagłosowaliby za krótszym terminarzem, gdyby wiązałoby się to ze zmniejszeniem ich wynagrodzeń?
Inne tematy w dziale Sport