Dwa dni po zakończeniu konferencji trzech mocarstw na Krymie z udziałem Roosevelta, Churchilla i Stalina, Armia Czerwona zdobyła Budapeszt. Dla mieszkańców stolicy Węgier oznaczało to okres gwałtów, grabieży i morderstw, których sprawcami byli Sowieci. Tej samej nocy Brytyjczycy zbombardowali Drezno. Celem było zniszczenie miasta, przez które – za co ręczył sowiecki wywiad wojskowy – przechodziły drogi ewakuacji Wehrmachtu. W rzeczywistości Drezno było punktem przerzutowym uchodźców uciekających na zachód. Miasto nie było wcześniej bombardowane, więc uznawano je za bezpieczne schronienie do tego stopnia, że duński dziennikarz Paul von Stemann opisywał jak przyjeżdżał tam z oddalonego o 200 km Berlina, żeby podziwiać zamek Augusta Mocnego, muzea i sklepy z antykami. Sami mieszkańcy byli przekonani, że miasto nie będzie celem bombardowań, ponieważ alianci podjęli decyzję o ustanowieniu tam nowej stolicy Niemiec. Żartowano też, że krewni Churchilla mieszkali w Dreźnie, więc nie skieruje on Lancasterów nad miasto. Lancastery jednak nadleciały 13 lutego 1945 roku. W pierwszym nalocie w liczbie 244 bombowców, które zrzuciły ponad 800 ton bomb. W drugim nalocie 529 Lancasterów zrzuciło ponad 1,800 ton bomb. Po tych dwóch nalotach nie było już właściwie nic do bombardowania, ale nad ranem nad Dreznem pojawiło się 311 Boeingów B-17 należących do USAAF, które zrzuciły 770 ton bomb. Zginęło co najmniej 35 tys. ludzi. Linie kolejowe, które były celem ataku, nie zostały uszkodzone. Warunki atmosferyczne przyczyniły się do spotęgowania zniszczeń, kiedy płomienie tworzyły ściany ognia przenoszone przez porywisty wiatr. Wcześniej taki efekt uzyskano tylko dwukrotnie: w 1943 roku w Hamburgu i w 1944 roku w Darmstadt. Bombardowanie III Rzeszy trwało do końca wojny. Niektóre cele trudno wytłumaczyc z militarnego punktu widzenia. Na przykład 12 marca 1945 roku USAAF zniszczyło wiedeńską operę, w tym 160 tys. kostiumów i dekoracji do 120 przedstawień. Jednak straty materialne nie były oczywiście najbardziej dotkliwe. Tego samego dnia w jednym tylko schronie przeciwlotniczym zginęło 270 osób. Niemcy też atakowali z powietrza, ale 180 rakiet V-2 wystrzelonych w stronę Anglii podczas konferencji jałtańskiej nie nyło w stanie wyrządzić poważniejszych szkód.
Franklin Delano Roosevelt i Winston Churchill ostatni raz widzieli się w Jałcie. Po tej konferencji prezydent Stanów Zjednoczonych spotkał się na zakotwiczonym na Kanale Sueskim krążowniku USS Quincy z królem Arabii Saudyjskiej Abd al-Aziza Ibn ar-Rahmanem, bardziej znanym jako Ibn Saud, dla którego była to pierwsza podróż zagraniczna. Tematem rozmowy była kwestia palestyńska, ponieważ prezydent Stanów Zjednoczonych postanowił wreszcie – w ostatnich miesiącach wojny – zainteresować się losem mordowanych w Europie Żydów. Propozycja Roosevelta sprowadzała się do tego, że to Palestyńczycy mieli ponieść koszty utworzenia na ich ziemi państwa żydowskiego. Król Ibn Saud zauważył przytomnie, że to sprawcy Holocaustu powinni oddać swoją ziemię, na której można by osiedlić ocalałych z zagłady Żydów. Roosevelt, jak to miał w zwyczaju, postanowił złożyć obietnice bez pokrycia. Pierwsza: Stany Zjednoczone nie zrobią nic, żeby wspierać Żydów przeciwko Arabom. Druga: Stany Zjednoczone nie skrzywdzą narodu arabskiego. Czyli w praktyce król Arabii Saudyjskiej został zmuszony do wysłuchiwania bełkotu zachodniego polityka, który prawdopodobnie był przekonany, że wygłasza wiekopomne słowa. Do tego doszła jeszcze deklaracja, że Stany Zjednoczone będą się „konsultować” w sprawie Palestyny zarówno z Arabami jak i Żydami.
Następną podróż zagraniczną król Ibn Saud odbył do Egiptu, gdzie w oazie Fajum położonej osiemdziesiąt kilometrów od Kairu, spotkał się 17 lutego z premierem Wielkiej Brytanii. Churchill upierał się przy piciu i paleniu podczas rozmowy, co nie mogło pomóc w przekonaniu monarchy do pomysłu aliantów o utworzeniu państwa żydowskiego w Palestynie. Poza tym Churchill próbował powiązać pomoc, której Wielka Brytania udzieliła Arabii Saudyjskiej, ze zgodą monarchii na osadnictwo żydowskie. Jedyną decyzją podjętą podczas tego spotkania było wypowiedzenie wojny Niemcom przez króla Ibn Sauda, co z militarnego punktu widzenia nie miało znaczenia.
W Polsce i w środowiskach emigracyjnych komentowano postanowienia konferencji jałtańskiej. Rząd Tymczasowy je zaakceptował, reszta odrzuciła. Ostatnim argumentem była groźba wycofania polskiego korpusu z pierwszej linii frontu. Groźba ta została sformułowana przez gen. Władysława Andersa w rozmowie z Churchillem 21 lutego 1945 roku. Generał usłyszał w odpowiedzi, że może swoje wojska zabrać, ponieważ nie są już one aliantom potrzebne. Uwaga Andersa, że premier Wielkiej Brytanii nie komentował tak udziału polskich wojsk w poprzednich etapach wojny, wpłynęła na Churchilla mitygująco. Okazało się, że polski korpus może się jeszcze na coś przydać. 2 marca dowódca amerykańskiej 5. Armii gen. Clark prosił Andersa o pozostawienie jego wojsk na linii frontu, ponieważ nie było czym ich zastąpić. Pozostaje otwarte pytanie, czy groźby Andersa wyrażone w czerwcu 1944 roku odniosłyby jakiś skutek? Być może zostały one sformułowane zbyt późno.
1 marca 1945 roku w Polsce zjawia się Iwan Sierow, który był zastępcą szefa NKWD - osławionego Ławrentija Berii. W okupowanej przez Sowietów Polsce pełnił funkcję doradcy przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Jego zadaniem było „oczyszczenie” terenu podbitego kraju z członków ruchu oporu. Zadanie miał ułatwione, ponieważ w styczniu doszło do samorozwiązania Armii Krajowej – największej organizacji podziemnej w Europie. Oznaczało to, że tysiące żołnierzy zostało pozostawionych bez przywództwa politycznego i wojskowego. Role dowódców musieli sprawować ludzie do tego nie przygotowani, co często kończyło się dekonspiracją. Poza tym miejscowa ludność nie była już tak skłonna do pomocy, co z kolei wpływało na osłabienie dyscypliny w szeregach ruchu oporu. Mnożyły się denuncjacje.
26 marca 1945 roku Rada Ministrów podjęła decyzję o utworzeniu Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Według uchwały do 1 maja 1945 roku miano wyszkolić i uzbroić 32 tysiące ludzi. Było to niewykonalne w tak krótkim terminie. Większość żołnierzy Korpusu miała zostać przeniesiona tam z wojska, a odpowiedzialność za to spadła na ministra obrony narodowej gen. Rolę-Żymierskiego. Miał on skierować do KBW 800 oficerów oraz 25 tys. podoficerów i szeregowych. Poza tym Rola-Żymierski był odpowiedzialny za dostarczenie 13 tys. koni wraz z niezbędnym ekwipunkiem. Rząd zwrócił się również z prośbą do władz sowieckich o wsparcie, czyli zaopatrzenie KBW w broń i amunicję. Do 1 maja udało się powołać do służby 19 tys. poborowych. Z 1595 planowanych samochodów zgromadzono 324 z czego 20% procent wymagało kapitalnego remontu. Niektórych z tych samochodów mechanicy nie potrafili naprawić, ponieważ takie marki widzieli po raz pierwszy (było 25 różnych marek samochodów). Poza tym nie było do nich części zamiennych. Nie można było ich zastąpić transportem konnym – z przewidzianych 13 tys. koni dostarczono 232. Żołnierze KBW musieli przemieszczać się na piechotę. Nie było także odpowiedniego uzbrojenia – brakowało 5 tys. karabinów. Rekruci chodzili boso i w cywilnych ubraniach. Nie mieli na czym spać. Brakowało 10,6 tys. płaszczy, 17,5 tys. par obuwia, 16,8 tys. sienników. Żołnierze byli zawszawieni. Udzielano im urlopów, by mogli przywieźć z domów żywność, odzież i buty.
Nic dziwnego, że dochodziło do dezercji. W dniu 23 kwietnia w Lubaczowie zdezerterowało 300 żołnierzy. Cztery dni później do dezercji doszło w Sokołowie Górnym koło Rzeszowa, skąd uciekło 350 żołnierzy. W maju było jeszcze gorzej, bo odnotowano 799 przypadków dezercji. Doszło do tego, że rekrutom celowo nie wydawano broni, żeby uniknąć sytuacji, kiedy uzbrojeni dezerterzy wstępowaliby w szeregi podziemia antykomunistycznego. W porównaniu z KBW partyzanci byli doskonale uzbrojeni i zdyscyplinowani. Ich dowódcy paradowali w mundurach oficerskich. Zdarzało się, że oddziały KBW uciekały z pola walki, unikając w ten sposób starcia z mniejszymi oddziałami partyzanckimi. Niestety miało się to wkrótce zmienić. Także dlatego, że za likwidowanie podziemia antykomunistycznego mieli się wziąć profesjonaliści. Gdy po zakończeniu wojny na rzecz uwięzionych interweniował działacz Stronnictwa Ludowego Stefan Korboński, usłyszał od szefa gabinetu ministerstwa bezpieczeństwa publicznego płk. Józefa Mrożka:
„Niech pan sobie i nam nie zawraca głowy tą sprawą. Jest w wyłącznej kompetencji NKWD.”
Na podstawie:
"Berlin - The Downfall 1945" Antony Beevor, Viking, 2002
"Armageddon - The Battle for Germany" Max Hastings, Pan Books, 2015
"Churchill - Najlepszy sojusznik Polski?" Tadeusz A. Kiesielewski, Rebis, 2016
"Historia polityczna Polski" Paweł Wieczorkiewicz, Zysk i S-ka, 2014
"Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego a Żołnierze Wyklęci" Lech Kowalski, Zysk i S-ka, 2016
Inne tematy w dziale Kultura