Do drugiej tury wyborów przeszli ci kandydaci, którzy mieli do niej przejść, czyli reprezentanci największych polskich partii. Co prawda największą partią w Polsce jest Polskie Stronnictwo Ludowe, ale partia to nie działacze tylko wyborcy. Na pozostałych kandydatów oddało swoje głosy ponad 5 mln wyborców, tak więc Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski mają jeszcze potencjał do poprawienia swojego wyniku z pierwszej tury. To oczywiste, że każdy z nich będzie robił wiele, żeby przyciągnąć do siebie zwolenników innych partii. Pytanie tylko: dlaczego zwolennicy innych partii mieliby fatygować się do urn w drugiej turze?
Trzecie miejsce zajął Szymon Hołownia i wydaje się, że zebrał on głosy tych, którzy rozczarowali się Platformą Obywatelską. Udało mu się uzyskać 14% głosów, więc ma dobrą pozycję wyjściowa do tworzenia swojego ugrupowania, co zresztą ogłosił nazajutrz po pierwszej turze. Niestety dla niego ogłosił też, że w drugiej turze zagłosuje na Roberta Trzaskowskiego, więc właściwie okazał się przystawką dla PO, która zostanie skonsumowana w ciągu trzech długich lat, jakie czekają nas do wyborów parlamentarnych w 2023 roku.
Czwarte miejsce zajął Krzysztof Bosak, który utrzymał poparcie dla Konfederacji z jesiennych wyborów parlamentarnych. Konfederacja zrobiła to, co powinna była zrobić każda partia, której kandydat nie dostał się do drugiej tury, czyli ogłosiła, że nie popiera żadnego z pozostałych kandydatów ubiegających się o prezydenturę. Efekt takiej deklaracji jest prosty do przewidzenia. Zarówno Duda jak i Trzaskowski będą zmuszeni przez dwa tygodnie zabiegać o głosy wyborców tego ugrupowania, ponieważ elektorat tej partii to grubo ponad milion wyborców i ten, kto zdoła przeciągnąć ich na swoją stronę, prawdopodobnie wygra wybory.
Władysław Kosiniak-Kamysz jest największą kompromitacją tych wyborów. Lider partii na którą głosy oddało ponad 1.5 mln wyborców sam zebrał 2% poparcia. Trudno to komentować. PSL zanim się weźmie za popieranie innych kandydatów, niech przeanalizuje co poszło nie tak w wyborach prezydenckich. Dobra wiadomość jest taka, że PSL nie jest już chyba nikomu potrzebne.
Ogólna opinia jest taka, że Włodzimierz Czarzasty wyeliminował swojego partyjnego konkurenta Roberta Biedronia, wystawiając go w wyborach prezydenckich, by ten zebrał niskie poparcie. Wspaniała taktyka, pokazująca wyborcom Lewicy, że ich przywódcy nie traktują ich poważnie. Zresztą przypadek Sojuszu Lewicy Demokratycznej jest ciekawy: 30 lat po upadku komuny dalej znajdują się chętni do głosowania na postkomunistów. Akurat ta partia powinna podzielić swoje głosy na PiS i PO, tak by można było wreszcie zakończyć ten rozdział w historii polskiego parlamentaryzmu.
Mniejsze ugrupowania nie mają żadnego interesu w tym, żeby popierać któregoś z kandydatów dwóch największych partii. Robiąc to, ułatwiają zarówno Dudzie jak i Trzaskowskiemu przejęcie ich elektoratów. Przypadek Unii Wolności, która w 2000 roku postanowiła w ogóle nie wystawiać kandydata na prezydenta jest skrajny, ale pokazuje, że wyborcy takich partii nie mają problemu, żeby znaleźć sobie reprezentantów politycznych w większych ugrupowaniach. Zresztą wiadomo jak skończyły Samoobrona i Liga Polskich Rodzin. Nie jest to tylko polska przypadłość. Liberalni Demokraci w Wielkiej Brytanii weszli w koalicję z Partią Konserwatywną co kosztowało ich 48 z 56 miejsc w Izbie Gmin. Żeby realizować swój program wcale nie trzeba oficjalnie popierać zwycięskiego kandydata, czy wchodzić w koalicję ze zwycięską partią. Trzeba natomiast umiejętnie wywierać na nich presję, gdy głosy małych ugrupowań są tym dużym potrzebne.
Inne tematy w dziale Polityka