Mało który zespół wpisuje się w przedwyborczy klimat tak jak Virgin Snatch. Tyczy się to przede wszystkim ich ostatniego dzieła pt. Vote Is a Bullet (2018).
O ile z tytułem nie zgodzić się nie sposób - głos to kula, każdy się liczy, - zwłaszcza w nadchodzących wyborach. To bardzo pożyteczny obywatelski motywator i ten aspekt jak najbardziej popieram. Jednak z treścią przekazu już mi zupełnie nie po drodze. Niestety i ubolewam nad tym bardzo ale Zielony jednak uległ kodziarskiej histerii. Z jednej strony nie jestem tym aż tak bardzo zdziwiony - występowanie w barwach plemienia OTUA mówi samo za siebie. Jestem świadom również tego, że Virgin Snatch nie od dziś jest zaangażowanym zespołem (co jak wiadomo wśród thrash metalowych grup nie jest czymś niezwykłym) o jasno określonych przekonaniach. To jednak smuci mnie to, że zespół ten kroczy absurdalną ścieżką, która kojarzy mi się z tym co ostatnio reprezentuje sobą Ministry...
Pierwszymi w pełni przesiąkniętymi polityką płytami krakowskiej załogi, były miażdżące Art of Lying (2005) i jej równie wspaniała sukcesorka In the Name of Blood (2006). Potem była jeszcze nieco luźniejsza Act of Grace (2008) i na tym skończyła się pierwsza kadencja boju z tzw. IV RP
Na drugą kadencję, trzeba było czekać aż sześć lat. Po tej długiej przerwie Virgin Snatch powraca z swoim "czarnym albumem" - We Serve No One (2014) rzeczywiście okazał się dojrzałym, na wskroś dopracowanym dziełem. Potwierdziły to świetnie przyjęte sztuki. Zmiana fryzury przez Zielonego nie zmieniła podejścia i nadal to był żywiołowy Virgin Snatch.
Wiem, że za twórczością zespołu, stoi wiara w liberalizm a Zielony w swych przekonaniach jawi się jako idealista. Z mego punktu widzenia ów idealizm jest strasznie naiwny i chybiony ale to pewnie wynika z tego jak pięknie się różnimy...
Jak bowiem można poważnie traktować wstawki Bolka (cale szczęście wypowiada dwa słowa, gdy pozwala mu się na więcej kończy się to często spektakularnym samozaoraniem, jakie co rusz obserwujemy) czy Baracka Obamy, którego prezydentura dla wielu amerykanów jest uznawana za jedną z najsłabszych w dziejach. W dodatku sąsiadujące na płycie z wypowiedziami Franklina Delano Roosvelta czy Martina Luthra Kinga?. Z taką aberracją spotykamy się na dzień dobry w samym Intro.
Na to jednak da się jeszcze przymknąć oko a nawet ucho aby cieszyć się wyśmienitym graniem, które w żadnym wypadku nie było odgrzewanym kotletem. Szósty krążek przyniósł może nie nową jakość w twórczości krakowskich thrashersów (oto już raczej będzie trudno). Jednak różni się od poprzedniczek. Znajdziemy tu bardziej mętną produkcje, chropowatą, przytłaczającą. Mniej ostrą w porównaniu do krystalicznie czystej We Serve No One (2014) Dominują tu tony zanurzone w ponurych barwach, odzwierciedlające te z minimalistycznej, t-shortowej okładki. Sam motyw bezpośrednio nawiązuje do szaty zdobiącej trzecią płytę.
Gdy wybrzmią ostatnie echa Intro zostajemy wbici w posadzkę niezwykle energetycznym „Face in the Dirt". Pyszna instrumentalna kotłowanina (pierwsza ale szczęśliwie nieostatnia), zadziorne z wigorem riffowanie - tandem Grysik-Paweł Pasek, już na poprzedniej płycie rozdawali karty, tak jest i tym razem. Nieustępującą na krok praca perkusji Jacko i oczywiście mocny wokal Zielonego. Pomimo srogiego zagęszczenia, wszystkie środki masowego rażenia są idealnie wyważone, nikt nikomu nie wchodzi w paradę.
Niepozorny początek tytułowego utworu. Miło szura perkusja zanim się nie rozkręci. Tempo względem poprzedniego utworu trochę okrzepło. Jest to bardziej stonowany utwór. Po zajadłym początku następuje kontrastujące wyciszenie, po którym przestrzeń wypełnia instrumentalne mieszanie.
Na całokształcie Vote Is a Bullet (2018) dominują brutalne wokalizy - Zielony uczciwie się pruje ale nie ogranicza się tylko do growlu. Tak jak na poprzednich albumach bawi się swoim głosem, udowadniając, że potrafi zaśpiewać i ludzkim głosem. Słychać emocjonalne zaangażowanie w artykułowanych politycznych frazach.
Vote! Vote!
Freedom is necessary
No more
National socialism
Blow up!
It's revolutionary
It's war with swarm of bees!
To, że nie zgadzam się z ogółem przekazu, to jednak nie powiem, urzekł mnie powyższy fragment tekstu „Swarm of Wild Bees" - zwłaszcza gdyby z przed socialism usunąć jeszcze zbędne słowo national. Sam utwór jest przykładem rozbudowanej kompozycji. Doprawionej różnymi smaczkami, a to nastrojowy klawisz, niepokojąca wyliczanka:
1, 2 - deja vu
3, 4 - anymore
5, 6 - bag of tricks
Dumb sick politics!
która dziwnie na myśl przywodzi tytułowy utwór z Art of Lying (2005). Świetnie mruczy anielski bas - zwłaszcza w tym utworze. Warto zresztą całej płyty posłuchać skupiając się na grze Anioła, który pokazał się tu od bardzo zacnej strony.
Na początku „Ineffective Grand Gestures" gitarzyści prasują nas ciężkimi riffami. Po chwili otchłań rozwiera się i następuje furiacki atak z histeryczną zajadłością. Gęsto od ciekawych zagrywek i przejść fundowanych przez Jacko - iście pierwszorzędne.
Spokojniejszym, refleksyjnym wstępowaniem rozpoczyna się Defending the Wisdom (Wisdom to Thrive)". Utrzymany w wolniejszym tempie, szarpany utwór. Więcej w nim czystego głosu Zielonego. Jeden z tych kawałków gdzie wokalista Virgin Snatch pokazuje przekrój swoich możliwości.
Największą niespodzianką na Vote Is a Bullet (2018) jest pierwszy w historii Virgin Snatch polskojęzyczny utwór. „G.A.W.R.O.N.Y." (akronim niepokojąco budzi skojarzenia z innym czarnym ptaszysku zwanym WRON-ą) wywołały małą burzę, bo oto zdziwieni, mało wnikliwi słuchacze zorientowali się z kim mają do czynienia... Czasem faktycznie może nie warto wiedzieć, ale jak już zespół jedzie w ojczystym języku, to trudno się na tekście nie skupiać. Toteż w tym świetnym skądinąd utworze skumulowane jest całe ojkofobiczne demonizowanie obecnych realiów politycznych w Polsce.
To już ostatnia chwila by przestać biernie trwać
W mrowisku nie ma kija, a tylko martwy ptak
Rów wielki wykopany, na szańcach godło lśni
Patriotyzm zbyt pijany by móc bez krzyża iść!
Ciekawe że mowa o pijanym patriotyzmie podpartym krzyżem choć we wstępie przywołano człowieka z Matką Boską w klapie... W dodatku tak skompromitowanego (delikatnie rzecz ujmując). Pomijając sferę tekstową, sam fakt użycia języka polskiego sprawiło, że powiało świeżością.
Pod koniec płyty Virgin Snatch nie mogło zabraknąć ballady. Obowiązkowego punktu programu który kultywowany jest od pierwszej płyty. Chwila wytchnienia i pokaz szerszych horyzontów zarówno instrumentalistów jak i wokalisty. „Antipodes" to kwintesencja łagodniejszego oblicza zespołu. Pełnego niebanalnych melodii, popisów Zielonego, który śpiewa w wyjątkowo przejmujący sposób. Pierwsze ballady, momentami ociekały zbyt dużą ilością lukru. Po latach zespół wypracował kompromisy i wyzbył się przesadnej cukierkowatości. Trudno mi wskazać, którą balladę lubię spośród dotychczasowych popełnionych przez krakowski zespół, z pewnością jest to cenny nabytek w kolekcji, który utrzymuje wysoki poziom swoich starszych sióstr.
We are underground
We reserve the right of refuse
Our weapon is our sound
It is a badge of our defiance
Drugą niespodzianką na płycie jest obecność najdłuższego, ponad dziesięciominutowego kolosa p.t. „We are Underground".
Masywna praca ciemiężących wioseł, długo rozkraczający się pasaż, klamrą spięty równie długi koniec. Średnio szybkie opresyjne mielenie. Rozbudowana kompozycja gdzie przebojowość styka się z monumentalnością. Krzepiące, długie roziskrzone solo światłem nadziei, w tym długim zatęchłym tunelu. Oby tylko nie okazało się rozpędzoną lokomotywą... Tego życzę nam wszystkim, a dowiemy się tego w poniedziałek 14.10. w momencie ogłoszenia wyników.
Bardzo mocne zwieńczenie bardzo udanego krążka. Do tego akurat Virgin Snatch zdążył nas przyzwyczaić. Dla mnie osobiście za dużo politykowania (tak, wiem taka a nie inna konwencja zespołu), cale szczęście potrafię wyłączyć ten aspekt, i skupiać się na świetnej muzyce.
Ta płyta to kolejny, z wielu przykładów na to jak społeczeństwo potrafi być zmanipulowane, zaślepione, zabetonowane w przeświadczeniu o nieomylności, trwające w poczuciu wyższości. Niezdające sobie sprawy z własnej krótkowzroczności. Niezależnie od strony barykady, dotyczy to wszystkich bez wyjątku. Efekt wzajemnego nakręcania się. Utyskiwanie na podziały, jednocześnie przyczyniający się do eskalacji. Niestety bardzo łatwo przeoczyć moment zatrzaskiwania się sideł zastawionych przez hipokryzję.
Inne tematy w dziale Kultura