W ramach pierwszego z dni miasta, 24.05 Kwintet pięknych organizmów pod dowództwem Wojciecha Mazolewskiego, na parę chwil odchamił Dąbrowę Górniczą.
Chociaż jak już poruszam tę kwestie to przyznać muszę, że na ten koncert przyjechało całkiem dużo przyjezdnych, którzy (co najważniejsze) wiedzieli, po co przybyli. To dla mnie miła odmiana biorąc pod uwagę to, co niestety zwykle, obserwuję na tego typu imprezach. Było spokojnie, kulturalnie, radośnie jak na jazzowy koncert przystało.
Koncert to w zasadzie mało powiedziane, to była istna jazzowa bomba energetyczna oparta głównie na dwóch płytach: Przede wszystkim na solowej płycie Wojciecha: Chaos pełen idei (2016), w mniejszym stopniu na światowej edycji trzeciej płyty grupy Wojtek Mazolewski Quintet: Polka (2014), która ukazała się w ubiegłym roku.
Całość brzmiała spójnie pokazywała Mazolewskiego i jego barwną spółkę od najlepszej strony. Miło było widzieć, jeszcze milej słyszeć tę frapującą zabawę muzyką. Wzajemnym rozsmakowaniu w generowanych dźwiękach. A było się, w czym zatracić - najbardziej wyraziście łechtały ucho blachy Marka Pospieszalskiego (saksofon) i Oskara Toroka (trąbka), w subtelnych, lecz z fantazją zakręconych partiach klawiszowych Joanny Dudy. Rytm nadawała gra Qby Janickiego (szczerze mówiąc, to właśnie on urzekł mnie najbardziej swą szytą na miarę nonszalancją) oraz rzec jasna kontrabas lidera zespołu.
Przyznam szczerze, że wabikiem (nie tylko dla mnie), aby wybrać się na niniejszy koncert było drugie nazwisko, jakie widniało na afiszu.
John Porter pojawił się na scenie z nieodłączną gitarą akustyczną. Niestety przez jakieś 99% występu jego partie gitarowe były niesłyszalne - przypomina się przykry casus debiutu Porter Bandu Helicopters (1980), którą pod tym względem zarżnęli realizatorzy. Szczęśliwie Walijczyk to przede wszystkim silny głos, który spokojnie radził sobie z całym arsenałem instrumentów.
Dziwny był to koncert niby miał to być koncert Mazolewskiego z Porterem w dniu premiery wspólnej płyty obu Panów pod tym samym szyldem pt. Philosophia (2019), którą przed i po koncercie można było nabyć. A jednak tylko lekko zaakcentowano to wydarzenie. W zasadzie był to koncert Mazolewskiego (nie ma w tym oczywiście nic złego) i muzyków, z którymi współpracuje w ramach zespołu. Przy okazji ogrywania płyty Chaos pełen idei (2016), naturalnie nie mogło zabraknąć „Polish Girl” - kawałka, gdzie po raz pierwszy skrzyżowały się drogi Wojciecha z Johnem.
Szkoda tylko, że Porterowi nie dano się wyżyć choćby w jednym małym kawałku - jemu i jego gitarze. Taki mały minimalistyczny benefis był by bardziej niż wskazany. Tylko i zarazem aż tyle, że pokuszono się o zagranie „Ain't Got My Music”, utworu otwierającego debiutancką płytę Porter Bandu: Helicopters (1980) z słynnym tttrtrtrtt. Co najlepsze John owo tttrtrtrtt artykułuje równie sprawnie jak 40 lat temu – John zdradził dwuznacznie, że cały sekret tkwi w sprawności języka. Z jaśniejszych momentów, które szczególnie mnie urzekły to była wyczekiwana przez wszystkich nowość. Łaskawie zagrano świetnie przyjęty singiel „Don’t Ask Me a Question”, który zdecydowanie był jednym z najbardziej mocnych momentów całego koncertu.
Po wszystkim część składu z głównymi bohaterami na czele wyszła na moment przywitać się z fanami, podpisać płyty, zapozować do pamiątkowych zdjęć.
Wybierałem się na koncert bez większych oczekiwań, najmniejszych wyobrażeń (nie licząc może większej ilości z najnowszej płyty obu muzyków). Po gorących rytmach zapodanych na bis stałem oczarowany, byłem pod wielkim wrażeniem kunsztu wszystkich muzyków, którzy wystąpili na scenie Fabryki Pełnej Życia. Mam tylko nadzieję, że Wojtek z Johnem rychło wyruszą w trasę, gdzie uczciwie zaprezentują materiał z wspólnej płyty.
Ignacy J. Krzemiński
Inne tematy w dziale Kultura