Jesteśmy świadkiem w Polsce nietypowej mobilizacji pielgrzymów, zmierzających za pewnym Batushką (właściwie Батюшка). Dnia 20.04 pielgrzymujący przystanęli w katowickim MegaClubie aby trochę się rozerwać. Za ojczulkiem Варфоломей zmierzają jeszcze grające dziwy i widy grupy grajków, które mniej lub bardziej wyciszały i przygotowały gawiedź spragnioną kulminacyjnego mistycznego uniesienia.
Porządnie rozgrzani dźwiękową okowitą doczekali się tego, po co tak naprawdę zawędrowali. O 21: 30 rozpoczęła się liturgia dzwoneczkami zapowiedziana. Nie byle jaki niepospolity obrządek. Oj mości państwo, było na bogato niczym w wycinku Cerkwi prawosławnej. Subtelnie imitowany przepych złocił się i skrzył w ciepło - szkarłatnym świetle, która spowijała ambonę nie-świątyni. Tajemniczy nie-kapłani rozpoczęli celebracje od wzmocnienia nastroju ogniem i kadzidłem - atmosfera była już i bez tego gęstą - zaczynałem współczuć ubranym w misternie zdobione czarne habity, które do zbyt przewiewnych pewnie nie należały. Najpierw wyszedł zakapturzony chór z rytualnymi dzwoneczkami. Na końcu długo oczekiwany ojczulek z kadzidłem. Po okadzeniu tego, co trzeba przystąpiono wreszcie do celebry na całego. Nie-misterium symbolizowało zderzenie dwóch światów. Misterna ale jednak prowizoryczna scenografia symulująca miejsce sacrum, przedzielony punktem granicznym w postaci trywialnych barierek i rozochocony tłum profanów napędzany (ek)statycznym widowiskiem. Napięcie to dobrze uchwyciły nagrania z perspektywy balkonu. Napięcie pomiędzy sprofanowanym sacrum a profanum - złaknionego powierzchownego sacrum, jego wirtualnego substytutu - wewnętrznie przeżywanego na swój subiektywny sposób. Szczególnym momentem było sięgnięcie po jeden z rekwizytów, który miał zapewne imitować różaniec. Po chwili został on rzucony w tłum niczym typowe dla koncertów, trofeum jak kostka gitarzysty, czy pałeczka perkusisty. Wieńcząc ceremonię, Batushka zwyczajowo nie-pobłogosławiła pielgrzymów kropidłem.
To były jedne z wielu silnych zderzeń mistycyzmu i rockowego zwyczaju. Cóż nie od dziś się mówi o świeckim mistycyzmie. Obcowania z idolami czy to z świata show-businessu czy sportu. Może są to słowa na wyrost ale Batushka to ukoronowanie religijnego black metalu. W każdym razie poprzeczka została zawieszona wysoko. Oglądając to widowisko odnosiłem wrażenie, że jest to takie „małe” Iron Maiden. Tak sobie myślę, że Pop black metal byłby idealną stylistyczną szufladką dla podgatunku wykonywanego przez Batushkę. Od razu sugerowałaby prawosławne motywy stosowane przez zespół.
Tego typu zjawiska w popkulturze świadczą o pogłębiającym się w świecie Zachodu postępującym kryzysie wartości i tożsamości. Zagubienia w puszczy symbolów, zagubienia na skutek dziejowego pomylenia najcenniejszej z wartości - wolności z dowolnością. Jak wiadomo brak granic i oporów prowadzi nieuchronnie do zguby. Właśnie dlatego ta aberracja jest tak atrakcyjna i chwytliwa. Trafia na wyjałowiony, przez to chłonny tego typu wrażeń grunt. Przejawem tego były ciekawe zachowania, jakie zaobserwowałem w trakcie koncertu - cześć publiczności zachowywała się standardowo jak to na gigach bywa - spotkało się to z mocniejszymi przejawami dezaprobaty, tych którzy może nie tyle traktowali show na poważnie ale na pewno z większą atencją i skupieniem niż na innych koncertach.
Ogłoszenia parafialne
Jak na razie jedyny album Litourgiya (2015) oprócz oryginalności konceptu i cerkiewnych chórów niczym się nie wyróżniał. Uzbrojony w arsenał dopracowanej symboliki i liturgiczną otoczkę, grany na żywo - rzeczywiście nabiera rumieńców i robi ogromne wrażenie. Jednak powoli można mówić o konwencji, działalność grupy takich jak szwedzki Ghost, czy ostatnia trasa Mayhem to tylko pierwsze z brzegu przykłady.
Ignacy J. Krzemiński
Komentarze
Pokaż komentarze (4)