Incubus okazał się tylko krótkim epizodem w historii death metalu, kryzys pojawił się nie długo po ukazaniu się drugiej płyty. Początkowo nic nie wskazywało takiego rozwoju wypadków zwłaszcza po tak udanych wydawnictwach. Już w 1994 roku zespół postanowił się wziąć do roboty pracując nad trzecim długograjem i feralnym wznowieniem pierwszej płyty z na nowo nagranymi wokalami, która niestety ostatecznie ukazała się dwa lata później. Bracia postanowili sobie dać na wstrzymanie zwłaszcza w tak niesprzyjających warunkach jak użeranie się o prawa do nazwy etc. Howardowie wybrali się do ojczystej Brazylii i tam spotykając swoich fanów zostali w końcu zmotywowani aby powrócić do metalowego rzemiosła. Tak też się stało i ostatecznie jako Opprobrium bracia wznowili działalność i na przełomie wieków wydali album stanowiący nowe otwarcie dla tego zespołu. O tym, że zespół nie zamierzał odcinać się od swoich uspokoił okładką, która nawiązuje do Beyond the Unknown (1990), niestety tak okładka jest metaforą in minusdla tego krążka ale o tym niżej.
Koniec XX wieku, skrajne wizje nowego tysiąclecia jako inspiracja odcisnęło bardzo mocne piętno na wielu wykonawców. Zwłaszcza w muzyce rockowej i metalowej powstawało setki utworów i w tym zalewie utworów parę kropel dodał Opprobrium.
Sztandarowym przykładem jest „Digitrap” z tekstem, który już w tedy musiał być odbierany jako tendencyjny, ale zaprawdę kto by się tekstami przejmował, w obliczu intensywnego mięsistego mielenia. Krótki melodyjny spazm i Brazylijczycy zaczynają gruzowanie, jednak niestety pomny Beyond the Unknown (1990) porównując do poprzednika wydanego dekadę wcześniej brzmi to jakby z zespołu uszła moc. Żeby nie było jest ciężko, szybko, riffy gonią riffy, wokal trochę jakby zmiękł ale nadal jest to czytelna wokaliza na pograniczu thrashowego wrzasku i grolwu. Perkusja Moysesa zbyt schowana, brakuje jego popisowych atomowych tąpnięć – znajdzie się namiastkę bardziej siłowego uderzania ale to też nijak się ma do tego co zespół tworzył pod nazwą Incubus. Po mimo naturalnie niższych lotów, faktu, że mamy do czynienia jednak z substytutem tamtego zespołu to już w tym momencie muszę zaznaczyć jest to solidny i satysfakcjonujący substytut.
Tytułowy utwór porywa bujającym przebojowym riffem, jednak jest deczko za wolny, brakuje spektakularnych przyspieszeń, praca gitary nastawiona jest bardziej na ciężar. Za to solóweczka palce lizać, to co się obroniło to nastrój jaki bracia generują, w połowie przewija się krótki klimatyczny pasaż, który przykuwa uwagę słuchacza.
Dopiero pozycja #3 – „Ancient Rebellion”, jest łomotem o odpowiedniej sile rażenia. Potęga świdrującej gitary Francisa, która skrzy się niebezpiecznie, całokształt to monumentalna ściana dźwięku napędzana przez Moysesa, który konkretnie zużywa swój zestaw perkusyjny. Charakterystycznie bawi się talerzami odbijając incubusowe piętno w tym kawałku. Jest to porządny skundlony death thrash dla fanów oldschoolu, gitarowa maestria Francisa wciąż trzyma poziom, sam utwór jest dobrze skonstruowany i nasycony ozdobnikami urozmaicający ten metalowy rozgardiasz.
Nietypowo spokojnie w wolno rozpoczyna się ponury wstęp „Dark Entanglement”, duszną aurę roztacza żałośnie skomląca gitara, odzywa się ryk Francisa, Moyses odpowiednio miesza, jest to powrót do hipnotycznego groove, odpowiednio połamany ale nieprzesadnie. Utwór oparty na prostszych elementach, bardziej przejrzysty. Solówka tym razem najpierw naśladuje alarmową syrenę, następnie mamy intrygujący pasaż przerwany nagłą zmianą akcji. Tym sposobem z stosunkowo prostego łupania Howardowie zrobili kolejny interesujący utwór. Mamy szybsze momenty ale i wolniejsze, słychać inspiracje klasyką gatunku głównie od strony gitarowej.
Również „Drowning” zaczyna dosyć spokojnie i szybko przeradza się w koncertowego zabójcę karków, infekujące rytmy, chropowate gitary, rwane wokale które podtrzymują death metalowy amok. Ta wciągająca głębia prostego riffowania to esencja tego co kochamy w tego typu stylistyce, zwłaszcza, że Moyses stara się stanąć ma wysokości zadania nawiązując swoimi partiami do początków Incubus.
W „Escapism” potężna nuklearna kanonada perkusisty która urozmaica organiczną grę przeciwstawiając się bezwzględnie zimnym partiom gitary brata. Kolejny klimatyczny i natchniony kawałek z pojękującą gitarą, a nawet małym epickim patataj. Szybko wracamy do siarczystego wymiatania jest to kolejny rozbudowany utwór i co najważniejsze bardzo dynamiczny chodź początkowo pozory mogły mylić. Może przesadzam ale finał zbliża się do szaleństwa jakim wypełniony jest Serpent Temtpation (1988).
Cisza przed burzą przerwana wrzaskiem, „Merciless Torture” to bardziej uwspółcześniony, pokombinowany, trochę przepakowany technicznymi popisami, z drugiej strony odnosi się wrażenie, że się gdzieś się to słyszało. Bardziej thrashowa stylistyka wypływa na wierzch i jest to bardzo dobry przykład nawiązywania do własnych korzeni, panowie idealnie odnajdują się w tej stylistyce i tego typu strzały powinny pojawiać się częściej.
Ostatnie trzy kawałki to świetna finałowa wiązanka granatów zaczepno-obronnych i min przeciwpiechotnych. Nie ma opcji bez urwania kończyn się nie obejdzie. Pierwszy w kolejce jest „Moments of Despair” zaczyna się co prawda niepozornie ale jest ot jeden z największych masakratorów na tej płycie. Z tymże te dewastujące fale przypływają po małych wyciszanych, które przygotowują nas na najlepsze. Moyses w formie jego szybkie bicia urozmaicone typowymi dla tego perkusisty zagrywkami, uwielbiam jego pracę na talerzach – w końcu to jego wizytówka. Gitarowa pożoga też musi się podobać, trochę mogliby to jeszcze bardziej zagęścić ale i tak jest sympatycznie. Krwawić będziemy obficie w „Blood Conflict” zaczyna się smutnie, ten przytłumiony riff na początku jest jednym z lepszych na płycie. Dalej też jest wspaniale, czuć że ta muzyka żyje, charyzma gitarowych solówek, mnogość riffów, wszystko jest na swoim miejscu. W tym miejscu (z czasem nawet gdzieś w połowie albumu) doskwierać może jeden z największych mankamentów tego albumu – mało zróżnicowane wokale Francisa, jego maniera wokalna na tej płycie jest zbyt monotonna.
To jednak można wybaczyć bowiem to co bracia odwalili w ostatnim utworze pt. „Awakening to the Filth” przechodzi ludzkie pojęcie – apogeum, czysta rzęź, ten utwór śmiało mógłby znaleźć się na Beyond the Unknown(1990) i z pełnym przekonaniem nie odstawałby poziomem od najjaśniejszych momentów tego klasyka. Konkretnie chodzi o zniewalający, nawiedzony riff, przytłaczającą chorobę dźwięków. Jest to największa ozdoba Discerning Forces(2000) i jeden z najlepszych kompozycji jakie popełnili bracia w całej swojej karierze. Żeby dobitniej zobrazować jest to młodszy brat „Freezing Torment”. Wspomniany riff, który jest apoteozą czyśćcowego ognia, które wytrawi do cna wasze zarobaczywione grzechem dusze i serca.
Słychać, że to Incubus i to duża zaleta, zespół stworzył swój niepowtarzalny styl nie stał się ntym klonem Morbid Angel szkoda tylko, że ta płyta nie została wydana rzeczywiście gdzieś w okolicy 1993/1994 roku myślę, że odbiór jej byłyby bardzo dobry. W 2000 roku niestety zaginęła w zalewie nowoczesnych produkcji. Szkoda też, że bracia już jako Opprobrium nie poszli za ciosem i nie popełnili następcy może wówczas utrwaliliby swój powrót bardziej solidnie?
Mam bardzo mieszane odczucia do tej płyty, z jednej strony uczy, że czasem można coś stracić lekceważąc dokonania zespołu opiniując się niepochlebnymi recenzjami. Z drugiej strony nie ma co się oszukiwać, że owocniej spędzimy czas odpalając którąś z dwóch płyt Incubus. Nie jest to więc pozycja obowiązkowa bowiem kilka momentów wiosny nie czyni. Tyle z silenia się na obiektywizm, osobiście uważam jednak, że czasem powinno się zapodać przeciętniaka i mieć frajdę ze znalezienia czegoś dla siebie. W tym wypadku debiut nowego otwarcia braci Howard zdaje egzamin. Amen.
Inne tematy w dziale Kultura