Ignatius Ignatius
798
BLOG

Sepultura: Nation (2001) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Sepultura: Nation (2001) - RecenzjaChrzest bojowy dla Derricka Greena nie skończył się satysfakcjonująco dla zespołu ani dla wytwórni. Ewidentnie fani nie zaufali zespołowi po odejściu jednego z braci Cavalera, co najlepiej pokazała liczba sprzedaży Against (1998). To była totalna komercyjna klapa w porównaniu z dwoma najbardziej kasowymi albumami w historii Sepultury z lat 1993-96. Spójrzmy na muzyczne realia schyłku lat 90, co prawda nu metal jest u szczytu popularności, ale niestety Sepultura zostaje daleko w tyle za konkurencją i kompletnie tego nie rozumiem bo w porównaniu z takim Burning Red(1999 ) Machine Head, ten album naprawdę błyszczał ale jak już zestawimy siódmy krążek Brazylijczyków z debiutem System of a Down to rzeczywiście słychać, że w tym temacie Sepultura się zdezaktualizowała. Wytwórnia widząc, że już wydoiła z zespołu wszystko co najlepsze, przestała się tak troszczyć i inwestować w przyszłość do tego stopnia, że ósmy krążek praktycznie został olany w kwestii promocji - wyobraźcie sobie sytuację, że na progu XXI wieku zespół o takiej renomie nie promuje swojego najnowszego krążka, żadnym klipem! Zresztą krucho już było w przypadku Against (1998) pod tym względem… Jest rok 2001 w Metal Hammerach i Bravo Girl wszyscy jarają się Kornami, Limp Bizkitami, Marlinami Mansonami, Slipknotami, SOADami, Rammsteinami – Sepultura brzmi jak anachronizm przy takim towarzystwie, które sprzedaje płyty w milionach, ale może jednak stare wygi mają jeszcze coś do zaproponowania?

Analizując tytuły poszczególnych płyt widać pewną konsekwencję, było Arise (1991), Chaos A.D. (1993), Roots (1996), Against (1998) i ósmy album nosi tytuł będącym słowem kluczem - Nation (2001).Wyjątkowo jednak z tytułem gryzie się komusza okładka kojarząca się z czerwoną propagandą, cóż zespół dogonił w tej materii RATM i SOAD. Zrażony oprawą graficzną liczę, że muzycznie będzie lepiej.

Na pierwszy ogień sepulturowej wolty wychodzi utwór, który w założeniu miał być hymnem zespołu – „Sepulnation” zaczyna się nadzwyczaj spokojnie w typowym metalcorowym sosie. Walec rozkręca się strasznie opornie. Bujający riff niby wszystko gra ale słychać, że Kisser trzyma w ryzach swoją gitarę, już nie wychodzi przed szereg jak na poprzednim krążku. Jak na hymn zespołu dosyć ubogo, niby przebojowo ale zdecydowanie bezpłciowo i nijako. Jest to chyba najsłabszy otwieracz w dziejach tego zespołu.  

Dużo lepiej sprawy mają się w przypadku „Revolt”, już więcej ikry w tym kawałku, metalcorowo thrashowa rzeźnia, prosty ostry riff, dużo hałasu i wrzasku. Idealnie do pomachania łbem – tylko dlaczego tak skandalicznie krótki – 56 sekund?! To po to się człowiek nudzi jak mops słuchając flaków z olejem, które mają ponad cztery minuty, żeby posłuchać niecałej minuty czegoś w miarę sensownego? Już na samym początku tego krążka widać i słychać ewidentny kryzys twórczy.  

Kolejną zmianę klimatu serwuje „Border Wars”, brudna gitara, pojedyncze uderzenia Igora, włącza się bardziej masywne gruzowanie, Derrick najpierw deklamuje, zaczyna bardziej agresywnie krzyczeć, kolejny rozlazły przekombinowany utwór, który będzie nużył przez najbliższe pięć minut. To już cień wielkiej Sepultury, pozbawiono jej kłów i pazurów, brzmi to jakby zespół wystrzelał się z najlepszych sztuk amunicji, i zostały mętne niewypały, bez wyrazu, Kisser próbuje czarować partią solową ale nie licząc perkusji Igora nie ma na czym ucha zawiesić. Do tego to outro…

W „One Man Army” przynajmniej próbuje zaintrygować, ciężar gatunkowy znów osłabiany, słychać, że zespół chciał za wszelką cenę sprzedać tę płytę nagrywając bardzo skomercjalizowaną ale niestety często wybrakowaną muzykę. Znów mocnym punktem jest Derrick, który oprócz zestawu agresywnych wokaliz  potrafi czysto zaśpiewać, z bardzo udanym skutkiem. To już inna Sepultura, nadal z różnymi wtrętami, tylko delikatnym akcentowaniem plemiennych zagrywek, więcej tu industrialowych wtrętów, miejsce na klimatyczne spokojniejsze aby po chwili przywalić mocniej. Jest to folk metalowe oblicze zespołu w innej niż dotychczasowej odsłonie. Świetne długie wyciszenie wypełnione intrygującą magią. Takie momenty jeszcze ratują ten krążek, nic dziwnego, że miał ten album promować klipem – niestety jak pisałem, Sepultura przestała być wówczas priorytetem dla wytwórni. Utwór ten miał być promowany klipem ale jak już wyżej wspomniałem dla wytwórni Sepultura przestała być wówczas priorytetem.

Sepultura: Nation (2001) - RecenzjaDużym zaskoczeniem jest „Vox Populi” zakręcona gitara, znów niepokojąco łagodna, bardziej rockowy utwór niż metalowy (!), wokalista znów zaskakuje łagodniejszym śpiewem, utwór przeradza się w lekko skoczny, bujający cień groove metalowego szaleństwa. Ciężka gitara ogranicza się do buczenia irytującego falowania, znów sytuację ratuje perkusista, który niestety jest skutecznie zagłuszany przez impotencję twórczą Kissera. Plemienne zagrywki pod koniec i nagle zespół przenosi się na chwile w doom metalowe rejony, co już trochę robi lepsze wrażenie.  

Narkotyczny „The Ways of Faith” uderza w zamyślone nostalgiczne rejony, tajemniczy pogłos, migrująca gitara, orientem zapachniało, dziwny przetworzony wokal jakby z oddali, to już naprawdę mało sepulturowo brzmi, kojarzyć się może momentami ewentualnie z utworami w których maczał palce Patton. Z jednej strony dobrze, że zespół kombinuje i nie powiela schematu, to był jeden z zarzutów względem Against (1998). Ten album wywrócił Sepulturę do góry nogami jeżeli chodzi o stylistyczny eklektyzm. Dużo tu ciekawych dźwięków, akustyczne tło dla solówki Kissera i ogólny nastrój bardzo na plus ale brakuje brazylijskiego czadu, za dużo dekadencji i psychodeli wkradło się w ten album. Mimo wszystko jeden z ciekawszych utworów Sepultury z tamtego okresu.

Tytuł sam krzyczy, że w „Uma Cura” wracamy w stricte etniczną stylistykę. Uma Cura (w języku portugalskim - uzdrowienie) Derrick powtarza ponuro, po czym zaczyna rapować, odgłosy dżungli w tle, brzmi to trochę momentami jak pastisz Roots (1996), ale jest pozytywnie, zwłaszcza gdy zespół odpala cięższą gitarę, która znów sprawia wrażenie, że jest na siłę przyhamowana aby przypadkiem nie grać zbyt ostro. 

Niemoc swą kontynuację znajduje w „Who Must Die?” buntowniczy wyszczekany utwór, łamanymi kolejnymi przepalonymi motywami, jałowy riff, trochę bardziej żwawa gra Igora, znów to zapytam retorycznie - gdzie się podziela potęga brzmienia? Spokojny śpiew brzmi jakby to była kolaboracja z Red Hot Chili Peppers… Będąc w połowie albumu gołym uchem słychać, że to strasznie nierówna płyta, w której nie wiadomo o co do końca zespołowi chodziło.

Sepultura: Nation (2001) - RecenzjaPierwsza połowa była co najmniej ciężkostrawna, z góry mogę pocieszyć, że druga prezentuje się naprawdę sensownie i wybornie, dokładnie tak samo jak w przypadku Against(1998) – słuchając tych dwóch płyt aż korci, żeby zmiksować oba krążki wywalając zakalce – dzięki temu otrzymalibyśmy bardzo intrygujący krążek.

Dziwne od tylu puszczona sekcja rytmiczna otwiera „Sagę” (nie mylić z herbatą) co nadaje przemysłowego charakteru, utwór rozwija się w sympatyczny transowy groove, jeden z nielicznych momentów które mogą urzekać, momentami chaotyczny, znów wybija się gra perkusisty, który potrafi prostymi środkami czarować. Czego niestety nie można powiedzieć o gitarzyście. Ostra końcówka na chwile syci głód.

Takie utwory jak „Tribe to a Nation” sprawiają, że jeszcze nie wyłączamy albumu, chodź bywa blisko. To kolejny tym razem udany eksperyment, mamy tutaj klimat reggae zmieszany z ciężkimi gitarami, w końcu coś się dzieje i jest to energetyczne i pomysłowe. Nawet Kisser sensownie szyje riffy, perkusja Igora miażdży – nareszcie doczekaliśmy odpowiednio intensywnego utworu, duża to zasługa gościnnego udziału Dr. Israela.

Czas na jeden z najjaśniejszych momentów albumu, tym razem Sepultura ponownie grzeje się w blasku nie lada gościa. W „Politricks” ponownie można usłyszeć Jello Brafię, tym razem w bardziej poukładanej i spokojniejszej odsłonie, jego wokal idealnie współgra z antyestablishmentowymi przekazem. Jest to kompletne przeciwieństwo „Biotech is Godzilla” Równie zdrowo porąbany ale kompletnie w inną stronę. Czas na konkretny „przerywnik” w postaci podobnego do „Revolt” masakratora „Human Cause” trwający niecałą minutę wymiatanie z udziałem Jamesa Jasty (Hatebreed) świadczy o tym, że zabieg kastracji zespołu nie do końca się powiódł. Dobra passa trwa, „Reject” to naprawdę konkretne riffowanie, w końcu Kisser czyni to w czym jest dobry… Wokalnie kolejny majstersztyk, Derrick dwoi się i troi przez cały zresztą krążek, deklamując, drąc się, rapując, skandując. Jeden z ciekawszych utworów pod kątem gitarowego wymiatania. W „Water”, wracamy do niepokojących oparów nieznanego, delikatny wokal współgra z perkusyjnym tłem, ciekawy folkowy nieprzekombinowany odlot. Powoli tym samym zbliżamy się do końca, podstawę płyty wieńczy „Valtio” z kolejnym a jakże gościnnym udziałem tym razem Apocaliptici tytuł w rodzimym języku gości oznacza właśnie tytułowy naród. – nie trudno się więc domyśleć, że ów zamykacz został zagrany z dosłownie z symfonicznym rozmachem. Podniosły i bardzo liryczny (jedyny) utwór instrumentalny na Nation (2001). Kompletnie odstający od dotychczasowego i tak mało spójnego albumu.

Jako bonusy, mamy głównie garstkę ciekawych coverów – oraz koncertową wersję „Roots Bloody Roots” z Derrickiem na wokalu. Niestety w tym wypadku  słychać, że Max ten kawałek bardziej „rozumiał” i lepiej akcentował emocje, w wykonaniu Derricka brzmi to po prostu sztucznie.

W porównaniu z Nation (2001) poprzedni krążek to arcydzieło, tym razem zespół w wielu momentach posunął się zdecydowanie za daleko, pierwsza połowa płyty to jakieś nieporozumienie, najlepiej wypadają utwory z gośćmi , którzy potrafili swoimi pomysłami ożywić tego trupa i nadać mu trochę bardziej świeżych barw. Dodatkowo irytującymi momentami są mówione outra w różnych językach, co miało sprawiać wrażenie konceptu – niestety z marnym efektem. Album jest w dużej mierze tak samo ohydny jak ilustracje w książeczce doń zamieszczonej...

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura