Ignatius Ignatius
1477
BLOG

Sepultura: Roots (1996) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Sepultura: Roots (1996) - RecenzjaPo raz pierwszy recenzuję album który darzę szczególnym sentymentem, jest to jedna z płyt dzieciństwa i w dodatku dane mi było ją poznać w okresie kiedy ten album się ukazał. Słuchałem jej wówczas na swoim pierwszym boomboxie, umilając gry i zabawy, wzory na policzkach Indianina jednoznacznie kojarzyły mi się z pewnymi chipsami… jakie to były beztroskie czasy.

Mimo to potrafią zdobyć się na próbę obiektywnego spojrzenia na ten album z perspektywy bardziej dojrzałego słuchacza. Wydany w 1996 roku następca Chaos A.D. (1993) jest kontynuacją eksperymentowania z różną stylistyką. Po eklektycznej płycie zespół zogniskował się wokół wybranych elementów i nagrał dużo spójniejszy materiał. Tytułowe korzenie to jeden wielki hołd dla kultury etnicznej rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej. Zaproszenie na płytę członków plemienia Xavante i Carlinhosa Browna uwiarygodniło cały projekt, dzięki temu pomysłowi, muzyka Sepultury zyskała na oryginalności wpisując się tym samym wówczas w co raz popularniejsze trendy mariażu muzyki popularnej z tzw. muzyką świata. Główną inspiracją dla stworzenia tej płyty, miał być film Zabawa w Boga(1991) w reżyserii Hectora Babenco. Jak wiadomo nie jest to typowy folk metalowy album, obok elementów etno i tribalowych rytmów wkrada się również kolejny co raz modniejszy nu metalowy wpływ, uzurpujących sobie miano metalowej alternatywy. Na stylistykę szóstego krążka Sepultury miał bardzo duży wpływ ojciec chrzestny nu metalu – Ross Robinson, który odpowiedzialny był za produkcję m.in. dwóch pierwszych płyt Korna, debiutu Limp Bizkit i dwóch pierwszych płyt Slipknota. W chwili ukazania się Roots (1996) był drugą po Korn (1994) płytą wyprodukowaną przez Robinsona, dlatego oba krążki uznaje się za bezpośrednio prekursorskie dla tego podgatunku. Dlatego nie powinno dziwić skąd się wzięła gościnna obecność wokalisty Jonathana Davisa i perkusisty Davida Silveri (co ciekawe posiada portugalskie korzenie) oraz radykalna zmiana wizerunku rasowych thrashowców na wygodniejsze sportowe dresy… gwoli ścisłości nadużyciem jest zestawianie tych dwóch płyt, występują pewne podobieństwa, robinsonowe brudne, mocno przesterowane brzmienie ale jednak to jednak obie płyty mają różne kręgosłupy i przede wszystkim bagaż doświadczeń – w tym stylistyczny, bo jednak Roots(1996) w (sporym uproszczeniu) należy postrzegać jako groove metal.

Dla fanów tradycjonalistów korzenieokazały się nie do przełknięcia, nastąpiła naturalna rotacja część fanów stracili, zyskali jeszcze więcej nowych a płyta dobrze się sprzedawała więc powodów do grymaszenia Bracia Cavalerowie mieć nie powinni…

Szósty krążek zdobi najbardziej rozpoznawalna okładka Sepultury (a przynajmniej z lat ’90), pamiętam sąsiada, który miał nawet portfel z motywem tej okładki. Dziwne to bo nie jest to najlepsze dzieło Michaela Whelana, gdy przypomnimy sobie okładki z lat 1989-1993. Po trochę głębszej analizie okazuje się, że w tym plastikowym wizerunku Indianina jest metoda – inspiracji należy szukać na wyemitowanym w 1990 roku brazylijskim banknocie.


Roots Bloody Roots

Odgłosy świerszczy i ten nieśmiertelny puls, rozdzierający wrzask Maxa, akcentowanie przez Igora zagrywek etno i te niesamowite opary przewodniego riffu, które uzależniły tak wielu słuchaczy – uwaga, co najważniejsze również tych, którzy niekoniecznie na co dzień słuchają muzyki metalowej czy nawet rockowej! Instrumentalne bogactwo korzennych dźwięków, pierwotną radość generowania hałasu, zwłaszcza Kisser nie sili się na jakąkolwiek wirtuozerię, na rzecz przekazywania czystych emocji. Jest to kwintesencja całej płyty i trudno o lepsze wprowadzenie. Utwór jest o samej Sepulturze, która pamięta o swoich korzeniach zarówno południowo amerykańskich jak i muzycznych - nie przypadkowo „Roots Bloody Roots” nawiązuje do piątej płyty Black Sabbath – Sabbath Bloody Sabbath (1973).

Folkową atmosferę podtrzymuje intro „Attitude”, zagłuszone przez psychodeliczną nu metalową gitarę, Igor wybija mechaniczny rytm, obłąkane krzyki i jęki, indiańskie gardłowanie, dynamiczna, krwawa maszyna rytmu.

Jednym z najbardziej intensywnych utworów jest „Cut-Throat” z świetnym skandowaniem, który zawsze sprawdza się na koncertach. Mistrzowski groove, słuchając tak żywiołowego grania nie dziwi,  że ten album stawia się jako wzorzec nowoczesnego metalu. Kapitalna patatajka w drugiej połowie, z odjechaną w miarę klasyczną solówką Kissera. Te otępiające,  hipnotyczne gitary, okrutny wrzask Maxa, uzależniająca nieustanna perkusyjna orgia.  Kawałek ten został zadedykowany przemysłowi muzycznemu a konkretnie jest to wyraz „wdzięczności” za współpracę z wytwórnią Epic.  

W kolejnym cieszącym się ogromną popularnością utworze – „Ratamahatta” mamy intensywną lekcję portugalskiego (konkretniej brazylijskiego slangu).

Biboca
Garagem
Favela

Fubanga
Maloca
Bocada

Maloca
Bocada
Fubanga

Favela
Garagem
Biboca, porra

Ze Do Caixao
Zumbi
Lampiao

Hello uptown
Hello downtown
Hello midtown
Hello trenchtown

Ratamahatta!

Miesza się w tym utworze indiańska werwa, samba, ogólnie bardzo imprezowy utwór. To właśnie przez ten utwór nastąpi zalew kapel w stylu SOAD czy nawet 2Tm2,3. Plemienne wstawki, alternatywne podejście do gitarowego szycia, czysta energia bijąca z każdego elementu czy to mantrycznego wypluwania słów, zawodzenia, odgłosów dżungli, która z determinacją opiera się przed opresyjną cywilizacją.

Jeżeli komuś tęskno za Chaos A.D. (1993) to „Breed Apart”, powinien chociaż na chwilę usatysfakcjonować. Znów dajemy się porwać organicznej perkusyjnej nawałnicy, która razem z potężnym riffem składa się na przykład nowoczesnej acz brutalnej Sepultury. Patenty rodem z poprzedniczki korzeni zostały rozwinięte i jeszcze bardziej pojechane. Czas na mięsiste soczyste gruzowanie w dwóch następnych numerach dłuższym, „Straighthate” opartym na prostym infekującym riffie, wściekłym szepcie wokalisty i ciężkim pomruku gitary basowej, oraz bardziej zwięzłym jak samo splunięcie kończące utwór – „Spit” to rozpędzona szajba, równie prosta i dosadna, w środku czai się duszna, ołowiana atmosfera.  

W „Lookaway” wyraźnie wracamy do bardziej klimatycznego oblicza tej płyty. W utworze tym pojawiają się interesujący goście - DJ Lethal, znany obecnie z Limp Bizkit, wcześniej jegomość był członkiem House of Pain. Przez co utwór szyty jest na  nowomodną modłę. Paulo Jr. pilnuje gęstego tętna basowej gitary, sample krztuszą się i dławią, etniczne bliskowschodnie zawodzenia, przez zęby zaciśnięte sączą się słowa Jonathana Davisa o typowo dla niego perwersyjnej tematyce. Gorączka dżungli sięgnęła zenitu w tym kawałku. jeden z najlepszych i najbardziej wyrazistych numerów na Roots (1996). Pogibać się można w „Dusted” pałeczki Igora wy bijają rytm i wzorcowy groove metal w średnim tempie, długie duszne narkotyczne pasaże, świetne narastające tempo, syrena gitarowa, mocne uderzenia i skoczny gitarowy rytm.

Sepultura: Roots (1996) - RecenzjaPrzebojowy potencjał tkwi w „Born Stubborn” chodź irytujące sprzężenia na starcie, wcale o tym nie świadczą. Przeciążone riffy przetykane, melodyjnym zrywem o bardzo radosnym usposobieniu. Wszystko się solidnie kotłuje, niespotykany na tej płycie, entuzjazm bije z tego kawałka. Pod koniec odzywają się znów Indianie nerwowo krzycząc. Niecierpliwią się pewnie w oczekiwaniu na 100% folkowy moduł składający się z „Jasco” i „Itsari”. Pierwszy z nich to akustyczna miniatura, wpisująca się w długą tradycję zapoczątkowanych na pierwszych płytach Sepultury. Jascoto znaczy po prostu liść i jest to jak określił Kisser „niemy hołd dla marihuany”, który jest balsamem dla ucha, nadszarpniętego szorstkością całokształtu. Z wszystkich dotychczasowych instrumentali najbliżej mu do „Kaiowas” z wydanej trzy lata wcześniej płyty. Tytuł „Itsari” oznacza w języku plemienia Xavante tytułowe korzenie, folkujemy sobie dalej, plemię wykonuje ceremonialną pieśń uzdrowienia.

Po tych korzennych przystawkach wracamy w „Ambush” do twardego nowoczesnego metalu. Tradycyjnie perkusyjna kanonada sieje spustoszenie. Energetyczny, agresywny groove metalowy potwór. W połowie chwilowo wycisza się na rzecz kolejnej dawki plemiennej balangi. Powyższy utwór razem z następnym poruszają ekologiczną problematykę nadużywania dobrodziejstwa amazońskich lasów. Utwór został poświęcony m.in. Chico Mendesowi, który razem z grupką Indian, protestowali przeciwko wycince drzew, nietrudno się domyśleć, Chico został zamordowany. Lejące się riffy „Endangered Species”, niczym przelewana gęsta krew przez kłusowników. Średnie tempo, wszechogarniająca dekadencja. Max szczeka, spazmuje, drze się, krzyczy – daje z siebie wszystko, jest to najbardziej ekspresyjny popis umiejętności. Na sam koniec słychać jednoznaczne strzały. Na sam koniec furiacki protest song pt. „Dicatorshit”. Jeden z najbardziej siarczystych ataków na całej Roots (1996), nawet wokal ociera się o bardziej tradycyjny growl. Jest to ogólna krytyka dyktatur na świecie, ale w tekście poruszane są po raz kolejny problemy Brazylii i okrucieństwa reżimu jakie miały przez lata miejsce. Z tym tekstem pamiętający czasy PRL Polacy śmiało mogą się utożsamić.

Jednak to nie koniec, na płycie umieszczono jeszcze „Canyon Jam” który rozpoczyna się odgłosami nocy, nastrojowo świerszcze. Słychać pojedyncze strzały Igora, nie to nie perkusja to są autentyczne strzały, po nich następują perkusyjne uderzenia, które zaczynają padać z łoskotem jak wielkie krople rozpoczynającą długo oczekiwaną porę deszczową w amazońskiej puszczy. Z czasem budzi się indiański zew, drobny deszcz przeradza się w żywiołową ulewę. Całość trwa trzynaście minut i po pewnym czasie może znużyć, niemniej jako niezobowiązujący dodatek, warto posłuchać jak się Igor nakręca.

Sepultura: Roots (1996) - RecenzjaTak się kończy ostatni album Sepultury w złotym składzie, szkoda, że tak się historia potoczyła, zupełnie niespodziewanie w obliczu takiego sukcesu komercyjnego i artystycznego. Drogi braci braci na długie lata rozeszły się, Max powołał do życia Soulfly, jego brat nie pozwolił Sepulturze sczeznąć tak łatwo, szybko wypełniono lukę znajdując nowego wokalistę. Historia Sepultury trwać miała nadal i trwa do dziś. Ostatecznie żaden z braci Cavalera nie gra w Sepulturze, a po latach pogodzeni stworzyli wspólny projekt Cavalera Conspiracy, ale to już inna historia. Roots (1996) okazał się takim sukcesem, że na fali tego krążka szybko ukazało się kilka kompilacji, w tym m.in. The Roots of Sepultura (1996) i Blood-Rooted (1997), żeby się w tym nie pogubić przybliżę oba. Interesujący może być zwłaszcza ten pierwszy, gdy nie ma się w kolekcji standardowego wydania korzeni, bowiem to jest nic innego jak podstawa płyty z bonsuowym dyskiem na którym można znaleźć mnogość rarytasów, coverów (na uwagę zasługuje zwłaszcza „Drug Me” - Dead Kennedys), kilku kawałków z Arise (1991) w pierwotnych mixach Scotta Burnsa, pierwszy zarejestrowany przez Sepulturę utwór „Necromancer” i wiele innych. Wygląda to na miły „prezent” dla fanów, jednak było to zwykłe świństwo i częsty wybieg wytwórni, bowiem The Roots of Sepultura (1996) ukazał się zaledwie kilka mięsięcy po ukazaniu się korzeni...O tym drugim wydawnictwie napiszę więcej osobno w recenzji.

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura