Czwarty album Sepultury zatytułowany po prostu Arise (1991) to kontynuacja brutalnej wolty z Beneath the Remains (1989). Międzyczasie Panowie poszerzyli swe muzyczne horyzonty odkrywając m.in. bogactwo szeroko rozumainego industrialu. Nie oznacza to, że zespół przefarbował się na przemysłową mechanikę, ale industrialne tchnienie jest wyczuwalne tu i tam jak np. w samych przerywnikach i intro poprzedzające tytułowy utwór, który rozpoczyna ten wyjątkowy krążek. Dla wielu jest to szczytowe osiągnięcie w bogatej dyskografii zespołu, dla innych ostatnia płyta prawdziwej Sepultury, inni dostrzegają już pierwsze symptomy koniunkturalizmu i komercjalizmu. We wszystkich tych sądach, jest w pewnym sensie racja, na pewno jest to przejaw konsekwencji i nieustającego progresu, który rzeczywiście na tym albumie osiągnął poprzeczkę, której już nigdy Sepultura miała nie przeskoczyć (nic nie wskazuje na to, że miałoby się to kiedykolwiek zmienić). Jest to oryginalny i bogaty w intrygujące elementy death thrashowy opus magum. O ile na Beneath the Remains (1989) proporcjonalnie więcej było death metalu względem thrashu tak na Arise (1991) po mimo bijącego eklektyzmu, przeważa już thrash metalowa stylistyka. Do dziś toczą się dyskusje o wyższości jednej nad drugą, faktem jest, że oba krążki jako jedyne z klasycznego okresu, absolutnie niezdezaktualizowany się. O graficzną sferę zadbał znów nieoceniony Michael Whelan pracą zatytułowaną Yog-Sothoth - fani twórczości H.P. Lovecrafta powinni być wpiekłowzięci podziwiając wizualizację jednego z Bóstw wykreowanego przez mistrza grozy. Sama okładka jak i jej kolorystyka na długo zapadła fanom w pamięci i można się pokusić o stwierdzenie, że jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych w muzyce metalowej.
Obscured by the sun
Apocalyptic clash
Cities fall in ruin
Why must we die?
Zespół podtrzymuje tradycję, rozpoczynania właściwej części programu od utworu tytułowego. „Arise” to kolejny przykład wspaniale napisanego i zrealizowanego death thrashu. Jest to bezpośrednia kontynuacja jatki z Beneath the Remains (1989) dotknięta wspomnianym eklektycznym tchnieniem, która stanowić będzie odtąd nową jakość w muzyce Sepultury. Tym razem już cały album został nagrany w studio Morrisound Records, nad wszystkim czuwał oczywiście Scott Burns, tworząc znów wzorcowe brzmienie ekstremalnego metalu. Andreas Kisser jeszcze bardziej bryluje i nadaje ton całej płycie, wyżywając się w melodyjnych partiach solowych. Nową jakością jest zimny wokal Maxa, bardziej przytłumiony przez m.in. potęgę gry jego brata. W organiczną grę akcentowane są industrialne rytmy, które odhumanizowują i nadają bardziej nowoczesnego wymiaru. Praca tajemniczej machiny wstępem do „Dead Embronic Cells”, kolejnego wielkiego hiciora w historii Sepultury. Neurotyczny gitarowy wstęp, z wspaniałymi ozdobnikami, utwór bardziej stonowany, perkusja nie pędzi aż tak szalenie, Igor dawkuje uderzenia, aby przyłożyć z potrojoną siłą w niespodziewanych szybszych zrywach. Melodie Kissera co raz bardziej odważne i chwytliwe. Druga połowa utworu to apogeum zniszczenia, które zwieńczone zostaje maestrią soczystej solówki. Co raz bardziej progresywne oblicze daje o sobie znać, pomysł goni pomysł i kto by pomyślał, że z prymitywnej szatańskiej dziczy wyrośnie tak zaawansowana techniczna muzyka. Spotkałem się z opinią, że jest to utwór o wydźwięku antyaborcyjnym/antyeugenicznym, chodź wypowiedź Maxa sugerowałaby zupełnie inną interpretację jakoby tekst był o wizji ludzkości, która urodzi się w świecie zrujnowanym przez obecne pokolenia.
Najdłuższym na Arise (1991) utworem jest „Desperate Cry”. Chłód syntezatora, ocieplony akustyczną gitarą, przerywany puls i rozpoczyna się plemienny rytm Igora, powolne kroczące riffy, śmierdzące przemysłową żądza burzenia. W tak krótkim pasażu pożeniono tyle różnych wpływów. Opanowane średnie tempo z ciężkim riffem, który zaczyna gmatwać się niczym zbyt obfite okablowanie. W końcu Max nie wytrzymuje i zaczyna groźnie szczekać, perkusja masakruje, partie gitar prostsze ale sugestywnie rażą i ciosają. Solówka, co tu dużo mówić, to kolejne arcydzieło Kissera jakich wiele na czwartej płycie zespołu. Thrashowa perełka pełna zmian tempa i mieszania, akustyczna wstawka kontrastuje z mechanicznym pasażem. Po raz pierwszy w historii Sepultury pojawia się nawet quasi tribalowy moment podkreślony przejmującą solówką Kissera o mocno tradycyjnie heavy metalowym rodowodzie. Po tej chwilowej retrospekcji wracamy do przyszłości, w bardziej nowoczesne, cybernetyczne rejony. Końcówka utworu należny definitywnie do świata śmierć metalowej ostateczności. Tytuł krótki zwięzły i na temat - „Murder”, nic więcej nie trzeba dodawać. Zimna kalkulacja zbrodni, instrumentalny niepokój i zimno wyzbytego człowieczeństwa. Zagmatwane riffy o pełnych, obłych kształtach, dziwny utwór, pozornie ubogi na tle poprzednich kawałków, ale warto wgryźć się choćby w pracę perkusji, gitarzyści sobie też tylko na pierwszy rzut ucha folgują, w tej monotonni kryje się szaleństwo równie zarozumiałe jak sam akt mordu. Z płyty na płytę teksty Sepultury stawały się co raz bardziej zaangażowane, obok epicko snutych katastroficznych wizji upadku ludzkości, porusza też bardziej przyziemne przez co bardziej dramatyczne problemy. Dobrym tego przykładem jest tekst do powyższego utworu, który opisuje brutalne realia więzień w Ameryce Południowej. Pierwszą połowę albumu podsumowuje mocno zagęszczony death thrashowy amok a imię jego „Subtraction” . Bracia Cavalera sieją spustoszenie, Igor swoją brutalną grą a Max bardziej gardłowym wokalem zahaczającym o growl. Ostatecznie jednak utwór trochę wyhamowuje i zespół stawia w pewnym momencie na nastrojowość. Napięcie narasta znów, odzywa się atawistyczna gra perkusisty. Zespół wraca do death metalowej szajby. Jest to kolejny rozbudowany utwór, z licznymi zmianami tempa, zdobnymi solówkami, jedno z najbardziej technicznych dzieł jakie Sepultura popełniła.
To ile się wydarzyło w pierwszej połowie już mogłoby obrodzić nie jedna płytę, a tu tyle jeszcze przed nami... Zainspirowany filmem Odmienne stany świadomości(1980) utwór „Altered State” poprzedzony kolejnym dopracowanym, eksperymentalnym wstępem, znów przenikliwa, przerażająca trwoga, odgłosy dżungli, w końcu wejście ponurej, apokaliptycznej gitary rozpoczyna to co zaliczyć można do jednych z prekursorskich groove metalowych patentów. Hipnotyczny rytm, piskliwe gitarowe odłamki, duszna atmosfera, druzgocące tempo. Stara szkoła thrashu i death metalu miesza się z współczesnymi elementami, które na późniejszych płytach będą tak chętnie przez zespół powielane. Utwór ten zawiera kolejny zestaw przeróżnych solówek, gitarowe delicje z najwyższej półki. Akustyczna wstawka zwiastuje kolejne progresywne wymiatanie, dźwiękowy koniec świata, którego możemy być słuchaczami dzięki temu zarejestrowanemu dokumentowi. Akustyczne intro, rozpoczyna kolejny wielki utwór, zresztą który z tej płyty nie jest - „Under Siege (Regum Irae)”, nastój tego utworu jest nie do opisania ludzkimi słowami. Z zaświatów Max deklamuje, jakby przestrzegał nas przed nadchodzącym oblężeniem, następuje krótkie odliczanie i zaczyna się niewinnie spokojne riffowanie, nagle wpadamy na minę, która zakrzywia czasoprzestrzeń, wszystko jest takie gęste, lepi się od krwi i innych bliżej nierozpoznanych substancji, toksyczne opary obezwładniają nasz ośrodek nerwowy, przez co nie zostało nam nic innego jak podziwiać zawieszony w niebycie ponury taniec śmierci partii gitarowych. Co ciekawe jest to utwór inspirowany powieścią Nikosa Kazandzakisa Ostatnie kuszenie Chrystusa(1951). Najbardziej narkotyczny moment Arise (1991), w którym panuje psychodela, dekadencja, nihilizm. „Meaningless Movement” to wejście brazylijskiego smoka, piekło riffu, liryczne wstawki, trzymana w ryzach agresja, epatowanie nieco innymi środkami przekazu niż dotychczas. Przebudzenie Igora zrywa papę z dachu.
From beyond - an empty world
Infected voice - a scream alone
Na sam koniec tradycyjnie Sepultura robi najwięcej hałasu, „Infetced Voices” to godny zwieńczenia albumu utwór. Najpierw Igor zapukał do drzwi, wyciszenie i rozpoczyna się ostateczny pogrom, w tej progresywnej death thrashowej batalii. Rzeźnickie riffy, to porażające brzmienie gitar i perkusji, mizantropia bijąca z głosu Maxa, histeria solówki Kissera,szczery kawał metalowego arcydzieła. Tak kończy się ten niesamowity album, który ani, trochę się nie zestarzał, kto wie czy nie zyskał przy wszechogarniającym zalewie tworów metalopodobnych.
W wznowieniu znalazło się trochę dobra, prawdopodobnie najbardziej wartościowego z dotychczasowych dodatków. Pulę bonusów otwiera stały przez lata punkt koncertów cover „Orgasmatron” Lemmiego i spółki. Następnie mamy niezłe instrumentalne intro również wykorzystywane na koncertach w tamtym czasie. Dla mnie osobiście gwoździem programu jest „C.I.U. (Criminals in Uniform)”, kolejny typowo antyestablishmentowy protest song traktujący o brutalności aparatu siły władzy, która nie potrafi inaczej komunikować się z społeczeństwem niż za pomocą pałki. Stylistycznie oczywiście nie odbiega od stylu dominującym na Arise (1991) i nie jest to też w żadnym wypadku podły odrzut drugiej kategorii.
Podobnie jak na Beneathe the Remians (1991) powala brzmienie, a jeszcze bardziej techniczna muzyka, która okazała się techniczny, szczytem możliwości zespołu. Prawdopodobnie oba krążki wyczerpały formułę grania tak ekstremalnie, technicznie, pomysłowo, słowem sepulturowo. Próba przebicia mogłaby spełznąć na niczym, byłoby to zaledwie powielanie schematów. Już w tym czasie zespół braci Cavalera co częściej podkreślał, że w swych muzycznych poszukiwaniach, co raz bardziej ciągnęło ich w stronę hard core i wynalazków, które miały jeszcze bardziej oddalić stylistycznie od death metalu. Mnie nie pozostaje nic innego jak pozazdrościć, szczęśliwcom, którym dane było przeżywać koncert w Poznaniu bądź Katowicach, gdy Sepultura była na samym szczycie, gdy repertuar oparty był na wszystkim co najlepsze ten zespół kiedykolwiek spłodził.
Inne tematy w dziale Kultura