Odiumskłada się z 8 niekrótkich opusów, jest to odpowiednia porcja tego typu grania, zwłaszcza, że każdy z tych utworów to dzieło nieszablonowe i bardzo dopracowane. Odium to uczucie niechęci, nawet nienawiści, względem czegoś/kogoś. Tytułowe odium dotyczy ludzkości, które stwarza wrażenie, że mknie ku upadkowi swego jak i całego świata.
Life preferred to stronger]
When [wings gather at the site]
In the mirror of eternity
Different colors different [lives]
Już w pierwszym utworze „Resistance” mamy do czynienia z połamaną rytmiką, syntetycznym, bezdusznym brzmieniem inspirowanym industrialem. Gra perkusisty jest mechaniczna i bardzo skrupulatna. Gitary są przygaszone i bardziej wysunięte, niż perkusja (daje to efekt jakby perkusyjna maszyneria momentami krztusiła się). Jest to w miarę szybki utwór w porównaniu z resztą materiału na płycie.
Bardzo ciekawy dysonans proponuje Morgoth na swoim drugim długograju, szybka praca perkusji kontra wolne smoliste riffy. Zmienił się wokal Marca, do dziś się zastanawiam - na lepsze czy na gorsze? Jest bardziej okrzesany, suchy, czasem nawet zbyt płaski, brakuje amoku jakie prezentował na poprzednich wydawnictwach, brakuje zajadłości i histerii jaka biła z wysokich skrzeków. Wokal jest czytelny w zasadzie to już pogranicze thrashowej maniery i growlu, tylko momentami nawiązujący do stopniowania emocji. Za to warsztatowo gitarzyści nadal prezentują wysoki poziom, wspaniałe smutne solówki. Już w tym utworze słychać, dużo nowoczesnych wtrętów, a to dziwny syntetyczny akcent perkusji, a to dziwna gitara kojarząca się z nowomodnym graniem, urzekł mnie szczególnie efekt, który kojarzył mi się z serią uderzeń o żeliwne żeberka kaloryfera. Masywna jazda w średnio ciężkim tempie. Na uwagę zwraca złożoność utworu jakby składał się z kilku różniących się elementów, każdy jest mocny na swój sposób, jak widać i słychać wiele się dzieje jak na jeden utwór.
Tajemniczym riffem rozpoczyna się „The Art Of Sinking”, który nonszalancko przedłuża się. Utwór przechodzi w osobliwy groove, jest to nieszablonowy przykład odchodzenia od standardowego podejścia do death metalu. Świetne psychodeliczne mieszanie na początku aby przywalić sromotną lutą, by na chwilę wytchnienia znów wpaść w odmęty atmosferycznego smęcenia. W tym kawałku głos Marca jest dużo silniejszy, więcej serca i reszty trzewi wkłada niż poprzednio. Melodeklamacja ewoluuje z spokojnego po gniewne wypluwane słowa i rozdzierający krzyk.
W „Submission” wita nas akustyczne wprowadzenie, śmierdzące alternatywą lat 90. Świetny neurotyczny klimat, włącza się okrągła gitara, spokojna, wyważona, z pełną powagą odmówiona deklamacja przełamana nagłym przypływem agresji. Oszczędna gra Hennecka, znów jego gra ma coś z przemysłowej precyzji wymieszanej z atawistycznym rytmem. W połowie utwór znacznie przyspiesza , co , i sieje spustoszenie, pulsem riffu i miarowym, uderzeniem stopy. By powrócić do dekadenckiego katatonicznego stanu z początku utworu i zakończyć dłuższym hipnotycznym pasażem.
That we're just another creature
In the history of life
Bez wątpienia moim ulubionym utworem tego zespołu jest „Under the Surface” - infekuje od pierwszego przesłuchania i nie daje o sobie zapomnieć. Urzekła mnie mieszanka organicznego death metalu z cybernetycznym impulsem przesterowanej gitary, który poprzedza ostateczny apokaliptyczny podmuch śmierci. Przytłaczająca aura niczym kolumna T-34, która przewija się przez fenomenalny klip promujący Odium- przy okazji jest to też jeden z najlepszych klipów jakie widziałem, idealnie zmontowany i zsynchronizowany z dźwiękowym holokaustem. Zarówno obraz jak i utwór idealnie wpisują się w moje poczucie smaku .W tym wypadku maniera Marca wraz z nawałem gitarowego i perkusyjnego hałasu idealnie się uzupełniają. Ponury trans przełamywany jest spartiatami solowymi, jak choćby motyw Marca zagrany na gitarze na basowej, który jeży włos na całym ciele. W kulminacyjnym momencie, głos w pewnym momencie zawieszony w niebycie anihilacji podkreślony sugestywnym pogłosem. W połowie utworu Morgoth zaczyna mieszać, niby nic skomplikowanego ale świetnie komponuje się to w niepokojącą całość. Zespół rozliczył się w tym kawałku z zimno wojennego okresu strachu przed globalnym konfliktem nuklearnym.
Najcięższym ołowianym potworem jak na razie jest „Drowning Sun” - masywny groove, gitara rzeźbi bezlitośnie w stygnącej surówce. W pewnym momencie zwaleni jesteśmy z nóg syntetycznym zimnym ludobójstwem, suchej stopy i psychodeliki gitarowego, chorego riffu. Następnym elementem jest powolne riffowanie z ciekawymi zawijasami i bardziej emocjonalnym growlem Marca. Oszczędna minimalistyczna solówka, która leniwie się dłuży, w tym czasie perkusista zapodaje różne typowe dla siebie smaczki. Przypływ chłodnego wyciszenia, grobowe wyziewy zimna, zakłócane przez porykiwania gitary basowej. Kolejna bardziej liryczna solówka przesiąknięta żalem - z drugiej strony słychać zahartowaną bezwzględnością świata.
Consume your own God
Connect the strings
Bezsensowna wojna toczy się na wszystkich poziomach rzeczywistości, przede wszystkim wewnątrz człowieka, który w skrajnych warunkach walczy o przetrwanie często kosztem resztki człowieczeństwa. „War Inside”, jeszcze bardziej powalone dźwięki, we wstępie wzbogacone o syrenę alarmową. Zawiłe intrygujące zagrywki gitarowe, dominuje wolne kroczące tempo, z nagłymi zwrotami akcji, jak to na polu bitwy bywa. Przerwa na wylizanie powierzchownych ran, dobicie beznadziejnych przypadków, to też dobra chwila na łyk skażonej wody i wzięcia garści amunicji. Zbliża się kolejne starcie, o czym komunikuje nas dołująca, przejmująca głębia wolniejszego prze smutnego środka utworu. Blitzkrieg na koniec, totalne pójście na wyniszczenie i popis surowego death industrialnego zabijania żywej masy.
Najdłuższy ponad siedmiominutowy energetyczny wampir zatytułowany „Golden Age”, przytłaczający ciężar i negatywne emocje bijące z wstępu gitarowego. Przejście do zagęszczonego średnio szybkiego tempa, bardziej zróżnicowane wokalizy, nawet pojawiają się nieco wyższe rejestry w zawodzeniach. Kolejny przebogaty przykład klimatycznego, progresywnego podejścia do death metalowej materii. Nietypowe dla death metalu patenty w 1993 roku robiły wrażenie i dziś też brzmi bardzo świeżo. Wyciszenie w połowie i zimny syntezatorowy pomruk ucisza resztę na rzecz akustycznej wstawki, która kapie niczym kwaśny deszcz z pomarańczowego nieba z okładki. Wspaniale że pociągnięto ten motyw, pada co raz gęściej, zaczyna parować toksyczna resztka gleby, psychopatycznie ktoś mówi do siebie, włącza się niepozornie gitara elektryczna, która powoli piłuje co raz głośniej. Odzywają się industrialne ciągotki, finał niczym nieustanny morderczy podmuch, wrzask wokalisty przybliżający się do poziomu EPek.
Tytułowy utwór to instrumentalny kawałek zamykający album. Subtelne, dźwięki niczym napisy końcowe, akustyczne plamy, lekka mgiełka klawiszy, stonowana delikatna perkusja, odzywa się grom ciężej gitary. W końcu utwór przeradza się w bardziej typowe metalowe młócenie, atmosferyczny wielowątkowy insturmental. Jest to kolejny namacalny dowód, że Morgoth to nieprzeciętny zespół. Często brzydota miesza się z pięknem dźwięków. Dla wzbogacenia efektu wpleciono pełne bólu wrzaski, które gryzą się z sielską gitarą akustyczną i nieludzką mechaniczną pracą perkusji.
Na wznowieniu znaleźć można dwa soczyste bonusy w wersji live stanowią namiastkę tego jak zewpół radził sobie na żywo. Oba kawałki, „Resistance” i „Under the Surface” zabrzmiały po prostu wyśmienicie i to skandowanie w „Resistance” - koncertowa wersja jest lepsza niż studyjna. Naprawdę szkoda, że nie ma koncertówki z tego okresu, mieszanka kawałków 1989-1993 w porządnym, długim secie byłoby czymś absolutnie zjawiskowym.
Niesamowita płyta, przez to, że taka inna długo chodzi po odsłuchu za człowiekiem niczym widmo globalnego konfliktu zbrojnego. Niestety zespół niedoceniony a ten album już w ogóle traktowany jest jako ciekawostka, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Na następnym krążku Morgoth już zupełnie odjechał i nagrał album z innej bajki, po którym zespół zakończył działalność, na szczęście niedawno reaktywował się i po latach nagrał nową płytę.
Inne tematy w dziale Kultura