W 1991 roku nareszcie Morgoth spłodził długogrającą płytę - szkoda, że tak zwlekał i trochę spóźnił w death metalowym wyścigu. Oczywiście to nie miało i nie ma żadnego znaczenia. Dwie cudne EPki już na przełomie lat 80/90 przecierały szlaki najpotężniejszego Ainuraz RFN. Jednak na Cursedzespół postanowił obrać nieco inną drogę niż na małych płytach. Już fantastyczna okładka o tym świadczy, zerwanie z konwencją i zaproponowanie świeżego na graficzną stronę albumu co za skutkowało tym, że na okładki EPek patrzy się dziś z sentymentalną pobłażliwością a okładka z Cursednadal robi duże wrażenie swym autentyzmem.
Właściwą treść albumu poprzedza długie symfoniczne intro, zważywszy na rok, w którym płyta była nagrywana trzeba szczerze przyznać, że niczego tej introdukcji nie brakuje. Nastrajające napięcie, bogactwo bukietu przerażających dźwięków i efektów: wrzasków, bicia dzwonów, malowniczo pozwala nastroić się do tego niebanalnego dzieła. Co ciekawe intro to jest utworem tytułowym czym zespół przekornie podkreślił, że wprowadzenie nie musi być kolejną, sztampową parapetową melodyjką z jeszcze bardziej sztampowymi uła, uła, wrrr, grrr, wrrr. jakiego najczęściej można znaleźć na tego typu produkcjach do dnia dzisiejszego.
Po tak pompatycznych dwóch minutach, można oczekiwać hiciora z prawdziwego zdarzenia, zwłaszcza od takiego zespołu jak Morgoth. W „Body Count” rzeczywiście trup ściele się gęsto, jest to pierwszy, rasowy hicior z tejże płyty, jak zawsze mordercza perkusja Hennecka tym razem o wyjątkowo miodnym brzmieniu. Marc piekli się za mikrofonem wylewając całą swoją ohydę. Potężna dawka żółci sączy się z gitarowej burzy, mocno zagęszczona jazda, pokombinowana w typowy dla tego zespołu sposób. Płynne przejście w „Exit to Temptention”, ołowiany przytłaczjący ciężar prostego riffu, mechaniczny rytm nadawany przez perkusistę. Stopniowo, pomału jakby żwawiej się robi aby ostatecznie przejść do nienawistnego poniewierania. Wolniejsze partie przeplatane szybszymi, w tych wolniejszych można wychwycić naturalnie różne niuanse, bardziej klimatyczne, progresywne oblicze zespołu daje o sobie znać jak choćby w nie jednej na tej płycie lirycznej, przepełnionej goryczą solówce.
Bez żadnego uprzedzenia w „Uneral Imagination” zaczyna się mordowanie w solidnym tempie. Chwile wytchnienia daje wolniejszy, bujający riff, po czym zespół wraca do potwornej jatki. Kolejne wspaniałe melodyjne partie które chwytają za serce, Morgoth pakuje tyle pomysłów, w jeden utwór w ilościach jakie znaleźć można na nie jednym przeciętnym albumie.
Drugim killerem tej płyty jest „Isolated” ociekający grozą i trwogą samego wstępu. Jest to jeden z tych wolniejszych, ultra masywnych, klimatycznych utworów. Zręcznie odwołujący się do klasyki metalu (zwłaszcza w giarowych riffach to czuć). Kolekcja porytych riffów i dziwnych zagrywek. Mrożące krew w żyłach wrzaski Marca Grewa, który w tym kawałku daje wyjątkowy popis swoich nieludzkich wrzasków zwłaszcza gdy krzyczy tytułowe Isolated. Kolejna dłuższa forma pełna świetnych pomysłów, które sprawiają, że ten utwór jak i cała płyta nic a nic się nie zestarzały. Do utworu powstał koncertowy klip pokazujący zespół w gigowym żywiole.
Następnym utworem, który promował Cursedbył kawałek „Sold Baptism”, bardziej wyhamowane, powściągliwe granie z chwytliwym riffem, charakterystyczne ciężkie zwolnienia, niczym spowolnienie akcji. Niby prosty w konstrukcji utwór a ma w sobie coś hipnotycznego. Świetna rytmiczna końcówka. Do tego numeru powstał już fabularyzowany, mocny klip. Produkcja niskobudżetowa ale za to przemyślana i dopracowana przez co wybija się ponad standard. Nawet dziś pomimo tak ogromnej przepaści technologicznej jaką mamy dziś względem 1991 roku. Na tym albumie dominuje wolne tempo, „Suffer Life” powoli, sadystycznie wwierca się infekującym riffem, wolniejsze tempo oznacza dłuższe pastwienie się nad słuchaczem, świetne stosowane i dobrane patenty, mniej zagęszczone ale nadal brutalne, w zasadzie najwięcej hałasują perkusista i wokalista, któremu jeszcze się chciało potężnie zaryczeć. Jeszcze na tej płycie, praktycznie w każdym utworze daje z siebie wszystko i bardzo rozważnie operuje swoim głosem i umiejętnościami.
Właściwym finałem debiutu Morgoth powinien być „Opportunity is Gone”. Jest to siedmiominutowy walce- potwór. Początek o barbarzyńskim ciężarze, wokal z lekkim pogłosem – zupełnie niepotrzebny zabieg bo głos Marca nie wymaga tego typu kosmetyki. Najbardziej zniewalający utwór , piękna smutna gitara, niedopisania rozdzierający wrzask wokalisty i przejściem do nieco szybszego rytmicznego dewastowania, perkusja potężnie dudni, podkręcane jest tempo, by przełamać pokaz siły i powrócić do sprawdzonego ociężałego tempa. Wspaniałe solo, bardziej surowe i niesamowicie urodziwe. Wspaniały popis growlowego kunsztu niestety nigdy potem już Marc Grewe nie zabrzmiał i nie wiem czy przebił to co wyczyniał na EPkach, to nie istotne, grunt, że na tych trzech materiałach Niemiec ten typ ekspresji wokalnej wywindował do poziomu sztuki.
Ostatni na płycie utwór jest coverem „Darkness”, zespołu Warning – cover jak to cover można posłuchać ale nic by się nie stało, gdyby go nie było. Co nie znaczy, że jest to zły cover.
Płyta monolit, wspaniały przykład „wolnego” death metalu, w zasadzie Cursedjest wzorcowym albumem. Nie jest to bezmyślne łupanie, granie dla grania, to death metal taki jaki być powinien, przemyślany ale z dozą spontaniczności, natchniony magią ale nie przekombinowany. Taki też jest ten przeklęty do kości Morgoth.
Inne tematy w dziale Kultura