Ignatius Ignatius
113
BLOG

Warlord U.K.: We Die as One (2014) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Warlord U.K.: We Die as One (2014) - RecenzjaTrzeci album Warlord U.K. jest wspaniały. Na tym mógłbym spokojnie skończyć recenzję. Z miejsca deklasuje poprzednika, a kto wie może i przebija Maximum Carnage ? Groteskowa okładka nie zachęca, to jednak warto sprawdzić co za nią się kryje i jak wypadł test „trzeciej płyty”. Zdecydowanie jest to album na bogato, z przepychem i przede wszystkim naładowanym po brzegi mroźnym klimatem i bezwzględnością wojny. Dobrze, że zespół wytrwał pomimo borykania się z wytwórniami i ostatecznie w zeszłym roku ukazał się We Die as One(rok wcześniej album ukazał się własnym sumptem zespołu).  Mroźne wprowadzenie zatytułowane mało nowatorsko „When Worlds Collide”, od początku słyszalny jest kładziony nacisk na klimat - co różni tę produkcję do poprzedniej.

W „Human Inner Core”, zderzamy się z ciężkim, zmasowanym natarciem. Porywająca głębią brzmienia potęguje muzyczny obraz bezlitosnej machiny wojennej. Niezdrowe, schizowate gitary, brutalny growl Marka White’a i jego ponury cień gitary basowej, świetna praca perkusji - jest miejsce na groove, niesamowita zmiana zaszła w stylistyce zespołu,  rozbudowane żywiołowe, bogate kompozycje, pełne smakowitych niuansów.

Ciężkie metaliczne intro w „Masses Gather in Masses” zwiastuje wyjątkowo długą, siedmiominutową batalię. Melodia została skwapliwie zakamuflowana, pokombinowany gra perkusisty, wszystkie te odegrane z pasją przejścia, rytualne rytmy, i wszechobecny posmak, uwypuklonej gitary basowej,  która poważnie urozmaica i nadaje mięsistości utworom. Deklamacje budują muzyczną spójną opowieść o filmowym rozmachu skąpana w typowym kiczowatym patosie. Epicka mgła i nieustająco narastające napięcie, znajduje ujście w przejmującym zrywie gitarowej ekspresji, która przełamana zostaje brutalnym budzącym trwogę pasażem. Fenomenalne partie solowe, których było stanowczo za mało na poprzednim krążku. Kapitał pomysłów jakie przewijają się w jednym kawałku są godne podziwu i z nawiązką rekompensują minimalizm Evil Within. Smutne oszczędne klawiszowe outro co prawda zbędne ale jak już jest...

Po takim rozbudowanym kawałku „Insurgents Breed” wypada mniej korzystnie. Kroczący riff, oszałamiający ciężar, wyciszenie i death thrashowe typowe wymiatanie. Leniwy bulgot perkusji, ołowiane zwolnienia, dostateczna dynamika utworu z zmianami tempa, bardziej czytelny wokal, niby wszystko jest jak być powinno ale czegoś brakuje. Najbardziej wartościowym momentem jest dopiero finał w postaci ciekawie schowanej gitary, zaśnieżone brzmienie i liryczny patetyczny krótki moment robią swoje.  

Warlord U.K.: We Die as One (2014) - RecenzjaZnacznie lepiej wypada „Strenght Defeats Decay” świadcząc o pomysłowości zespołu przy komponowaniu tej płyty. Jest to dobry przykład, na to, że prostymi patentami  można budować nastrój, który oddziałuje na wyobraźnię słuchacza, ewidentnie słychać zażartą potyczkę w zamglonym terenie, gdzie trudno odróżnić naszych od wroga, tempo utworu rośnie wraz z przypływem adrenaliny. W połowie utworu mieszanie nadające batalistycznego wydźwięku, po szybkim przegrupowaniu następuje równie zaciekłe kolejne starcie. Wojenny wrzask i blasty przedrą się przez każde umocnienia wroga.

Bezsprzeczną perełką na tej płycie jest „Last of Our Legacy”, już na samym wstępie raczymy się solem zagranym na gitarze basowej. Trzymająca w napięciu chwila wyciszenia serwuje psychodeliczny odjazd obryzgany symfoniczną plamą – przypominając, że szaleństwo wojny przeróżne ma oblicza. Rozmyte gitary, pojedyncze, celne strzały perkuisty, piękne muzyczne zobrazowanie wojny, długi pasaż gitary, perkusista zmienił tryb strzelania rażąc miażdżącymi seriami podwójnej stopy. Pod koniec wraca motyw gitary basowej i zmrożony zgiełk, niedający za wygraną przejmujący koniec.

Wojenna pożoga trwa najlepsza w „Age of Extreme”, bardziej oldschoolowy utwór, trochę bardziej prymitywny, brzmi jak niewykorzystany utwór z Evil Within tylko, że bardziej zagęszczony i brutalny.  Z czasem utwór nabiera rumieńców, zadziorne riffy miłą chlastają po uszach. Kolejny utwór będący zapychaczem jest „Knights of Godless” ot prymitywna, bezpłciowa luta. Tytułowe pięć minut to cios już bardziej do mnie przemawiający, soczyste gitarowe riffy, melodie przypominają Maximum Carnage, czuć też punkowy syf i swawolę, która cechowała drugi krążek, w skrócie jest to utwór bardzo reprezentatywny dla Warlord U.K., który bardzo dobrze podsumowuje historię tego zespołu.   

Największym zaskoczeniem jest jednak „Remember Them” uderzające w nostalgiczna nutę, pulsujące żeńskie wokalizy, tego się po tym zespole nie spodziewaliśmy, zimne akordy i eteryczne opary, ładny, tajemniczy puls gitary basowej. Już się spodziewamy nieuniknionego ataku… a tu tylko krótka melodeklamacja wyrecytowana czystym głosem i koniec. Szkoda, że takie krótkie outro ale i tak zrobiło wrażenie. Spójny koniec bardzo udanej płyty.

Tak jak wspomniałem na samym początku, jest to chyba najbardziej udany krążek z pośród trzech dotychczasowych. Zespół jak zawsze nawiązuje do szlachetnego dziedzictwa death metalu dodając szczypty pomysłu i świeżości, przez to fani starej dobrej szkoły powinni być zadowoleni, poszukiwacze nowych muzycznych kontynentów nic nowego nie usłyszą ale i oni powinni z satysfakcją powspominać szczeniackie czasy.

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura