Ignatius Ignatius
153
BLOG

Godflesh: Cold World (1991) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Godflesh: Cold World (1991) - RecenzjaRok 1991 to dla Godflesh seria udanych małych płyt – ta forma wydawnicza służy temu zespołowi do dnia dzisiejszego. EP Cold World traktować należy jako bezpośrednią przystawkę do dużej płyty Pure.

Na pierwszy ogień idzie tytułowy „Cold World”. Ambientowe i przede wszystkim melodyjne, delikatne dźwięki otwierające EPkę to nowa jakość w muzyce Godflesh, który wciąż ewoluuje i eksperymentuje. Motyw ten będzie się przewijał w tle na rzecz bardziej riffowanego, poukładanego grania. To pewnie zasługa tego, że Godflesh chwilowo rozrósł się personalnie do rozmiarów kwintetu (licząc oczywiście wraz z automatem perkusyjnym). Obok Paula Neuvilla, który przewijał się już na Streetcleaner i we wcześniejszych ekipach w których udzielali się J.K. Broadrick i G.C. Green pojawia się Robert Hampson, który debiutuje na tej małej płytce. Mimo wszystko ciężar gitarowego szycia nie odbiega od tego do czego nas zespół przyzwyczaił. Wszystko to zagłuszane jest przez niemiłosierną Maszynę, która brzmi jakby kruszyła całe lodowce. Szarość i jeszcze zimniejsze brzmienie niż to, które uświadczyliśmy na wcześniejszych wydawnictwach. Wróciło też wysokie stężenie melancholii, która sączy się z delikatnego zamglonego głosu Justina - to również novum w muzyce Godflesh. Basiur G.C. Greena brutalnie drga wyraźnie podkreślając swą obecność, co już było słyszalne na poprzednich EP. Po mimo, że jest to kawałek o przeciętnym czasie trwania, to jest to rozbudowana, bardzo klimatyczna kompozycja z którą warto się zapoznać.

Drugą industrial metalową delicją jest „Nihil”, którego można posłuchać aż w trzech wersjach (licząc z dwoma remixami). Tytuł mówi w zasadzie sam za siebie, jest to dużo bardziej odhumanizowane, mechaniczne granie, które mogłoby trafić na ścieżkę dźwiękową jedynki Terminatora. Więcej tu elektroniki co nasuwa skojarzenia z estetyką Slavestate i gdyby rzeczywiście kawałek tam trafił to stanowiłby jeden z jaśniejszych aspektów tejże płyty. Niezwykle malownicze są te transowe dźwięki, które oddziałują na wyobraźnie tworząc post apokaliptyczne krajobrazy. Minimalizm riffu gitarowego wwierca się w naszą percepcję wydobywając z niej największe lęki dotyczące różnego oblicza wojny. Bas skocznie pulsuje, automat tyka i okłada nas po potylicy, odrealniony głos wokalisty na tle niezwykle przenikliwej gitarowej melodii nawołują jakby z innego wymiaru. Maszyna generuje połamane rytmy z sekundy na sekundę robi się co raz ciekawiej, natężenie i siła rażenie wzrasta, rozpoczyna się finał przy akompaniamencie hymnu do tytułowego nihilizmu, gwałtowne spalanie nienawiści ma jednak swój kres, stopniowo zamierając w ciszy. Jest to jeden z moich ulubionych utworów Godflesh, który zawsze robi na mnie piorunujące wrażenie. Niestety nie można tego samego powiedzieć o remixach, które wrzucono na siłę. Jeden może i byłby jeszcze do przełknięcia ale dwa niewiele różniące się od siebie i w dodatku od oryginału to przesada – daleko im do wariacji na temat „Perfect Skin” z Slavestate Remixes.Pierwszy remix opatrzony podtytułem „Total Belief Mix” różni się bardziej okrągłymi, ciepłymi dźwiękami, dodano zgrzyty, chrobotania i momentami pokombinowano z rytmiką. Druga „wersja” z podtytułem „No Belief Mix” różni się intensywnością niektórych dźwięków i niwelujący nieco niesmak industrialny pasaż w drugiej części utworu, który i tak ma się nijak to chrapania mojej starej suki shih-tzu.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura