Ignatius Ignatius
717
BLOG

Godflesh: Streetcleaner (1989) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Godflesh: Streetcleaner (1989) - RecenzjaSpójrzmy na kultową okładkę będącą najlepszą wizytówką muzycznej zagłady, doskonale obrazującą klimat tejże płyty. Jest to kadr z filmu Odmienne stany świadomości (Altered States) Kena Russela z 1980 roku. Na niej biała czcionka rzucającego się w oczy logo i tytułu płyty – równie dosadny tytuł. Jest to bez zbędnego kombinowania, manifest – żywy nikt się nie uchowa.

Po wielko pomnej EP Godflesh nie długo trzebabłyo czekać na długogrający monument – bo trudno inaczej nazwać tę kompilację zdehumanizowanych tworów wypełniających Streetcleaner.Duet – W zasadzie trio zwłaszcza, że automat jest pełnoprawnym członkiem tak jak Dr. Avalanche w The Sisters of Mercy. Stylistycznie jest kontynuacją płyty z 1988 roku. Utwory, które znajdziemy na czyścicielu ulic od dłuższego czasu siedziały w zepsutych głowach brytoli, o czym świadczą choćby bonusy na drugiej płycie zamieszczonej w reedycji z 2010r. Poprzeczka dla niezaprawionego w bojach słuchacza została zawieszona wysoko bowiem porcja Bożego Ciała została podwojona! Każdy z tych dziesięciu numerów to hegemonia pociągającej, sadystycznej monotonni o trochę innej jakości niż tej znanej z EP. Pomimo że traktuję ten album jak monolit to, bezdyskusyjnie  każda jego część to jest wielki hicior.

Godflesh: Streetcleaner (1989) - RecenzjaJak szczury tępić będą nas dźwięki Godflesha – od momentu gdy usłyszymy pierwszy szczęk „Like Rats”, narażeni jesteśmy na obrażenia fachowo zwanymi vulnus contusum - poczciwy automat o imieniu Machine jest specjalistą od zadawania z dużą siłą uderzeń narzędziami tępokrawędzistym. Co ciekawe przez to, że automat jest automatem – nigdy mu się ta czynność nie znudzi. Spokojnie miejsce na rany kłute i szarpane – odpowiednio vulnus ictum i vulnus laceratum  też znajdzie się miejsce. Od pierwszych sekund wiadomo jest kto stoi za tymi przeszywająco zimnymi, nieludzkimi dźwiękami. Nadal są to mozolne, wolne tempa – maszyna w swym pragmatyzmie  nie musi się śpieszyć, nie marnuje czasu i energii na zbędne refleksje. Więcej jest za to gitarowego luzu, przesterowany, nienaturalny głos Justina jest dopełnieniem zdehumanizowanego świata kreowanego przez Godflesh. Pozornie prosta muzyka ale wymaga jednak od słuchaczy specyficznej wrażliwości, która może się dla wielu okazać nie do przejścia. Czy nie na tym polega m.in. fenomen tego zespołu? Nie do każdego muszą przemawiać chore dysonanse, jazgoty i kakofonia wydobywająca się spod palców Justina, które świdrują (nie)przyjemnie nasze receptory słuchu.

Jak tam szczury, jeszcze tu jesteście? To dobrze, bo przegapilibyście jeden z tych najbardziej wgniatających momentów Streetcleanera czyli siedmiominutowy „Christbait Rising”. Po tym kawałku trudno jest się domyć z tych wszystkich przemysłowych ekskrementów, wszystko ocieka oleistym, lepkim, gęstym brudem. Jest to esencja dekadentyzmu i katastrofizmu z pojedynczo skandowanymi słowami

 

Don't hold me back, This is my own hell
Christbait, Slugbait, Rise and bring you down
Christbait Rising, In your own mind
Christbait Rising, Bleed dry mankind

Po mimo, że mamy do czyneinia z automatem perkusyjnym, to jest to ustrojstwo z głową zaprogramowane, w zasadzie, gdyby zespół tylko chciał mógłby skutecznie to zakamuflować.

Jednym z moich faworów jest „Pulp”, jak na Godflesh bardzo żwawy utwór. Marszowy, motoryczny za sprawą skutecznego prowadzenia ognia przez automat, który ostrzeliwuje nas    druzgocącymi seriami. Gitary wykręcają nasze uszy na lewą stronę. Nieskładne wrzaski już pozbawione nieludzkiego przesteru, są równie brutalne, jak nie brutalniejsze od tych przesterowanych. Jeden z bardziej nieprzystępnych utworów, które robią naprawdę piorunujące wrażenie.

To ciągle jednak przedsmak, wciąż jesteśmy na początku tej katuszy. Dobitnie o tym świadczy „Dream Long Dead,” jego przygnębiający gitarowy wstęp i bezlitosna sekcja rytmiczna mieszająca krwawo. Kolejny przykład wyjątkowo porytego, dewastującego psychikę grania. Tego typu utwory budują wyobrażenie o najgorszych emocjach. W połowie robi się bardziej rytmicznie, gitary nabierają bardziej ostrych kształtów, powoli wpadamy w trans. O tym jak „trudnym” elementem na tej płycie są partie gitary Justina, utwierdzają nas  niezdrowe dźwięki ok których trudno się oderwać.

Godflesh: Streetcleaner (1989) - RecenzjaLasowanie naszych zwojów mózgowych kontynuowane jest w „Head Dirt”, bardziej przystępne, ponure pasaże stopniowo komplikują się... maszyna się psuje, połamany chaos perkusyjny wypełnił przestrzeń. Spowolnienie akcji zapiera dech w piersi, obezwładnia całkowicie. Niezwykle klimatyczna gitara z pogłosem tworzy ambientowy majstersztyk, cóż za genialny minimalizm. To wszystko czyni ten utwór jeden z najbardziej wyrazistych utworów. Tym samym dobrnęliśmy do połowy, warto podkreślić, że na drugiej stronie albumu uświadczymy gitarzystę Paula Newilla, który grał z chłopakami jeszcze za czasów Fall of Because.

W połowie drogi natykamy się na „Devastator”, który wyrywa nas z osłupienia bulgoczącym krzykiem, zmiana brzmienia na bardziej miękkie, pojawiają się sample, gitara leniwie mruczy, czasem przechodząc w jazgoty i zgrzyty. Automat turkoce wybijając pojedyncze rytmy. Można to traktować jako, przerywnik poprzedzający „Mighty Trust Krusher”, który rozpoczyna bzycząca hipnotyzująca gitara i blaszany huk perkusji, ryki wokalisty dołączą do tego anty muzycznego przedsięwzięcia. Utwór rozkręca się jest duszno, perkusja syntetycznie wybija rytmy. Niesłychanie klimatyczny postapokaliptyczny kawałek –  słuchając go przed oczami mam remake Mad Maxa w konwencji gore. 

Spokojniej na moment robi się w „Life is Easy”, niech tylko nie zmyli was pozorny przypływ optymizmu bijący z tytułu. Gitarowy łagodny ale jednak bijący chłodem, sromotą i zrezygnowaniem.

Life is death

Tytułowy „Streetcleaner” zaskakuje momentami szybszym tempem, jest to ciężki, najbardziej stricte metalowy utwór. Modulowany głos bulgocze mało czytelnie. Automat perkusyjny tłucze się bez opamiętania. 

Dobrnęliśmy prawie do końca, prawie wszystkie ulice i uliczki zostały wyczyszczone z ludzkiego stanu. „Locust Furnace” wieńczy to czyste mechaniczne zło. Złowrogie, nieludzkie „tryt” automatu tak pięknie kontrastuje z gitarową smołą. Jest to najbardziej melodyjny i narkotyczny utwór na płycie.

Przyznano certyfikat jakości Guantanamo.

Jednak w przypadku jakbyście przeżyli tę przygodę to w nagrodę jako bonus wrzucono na reedycję niepublikowaną EP Tiny Tears składającą się z kilku równie wyśmienitych ciosów. Pierwszy utwór - „Tiny Tears” od razu anihiluje nas ciężarem i stężeniem trwogi, jest to bardzo udany kawał klasycznego Godflesh. Automat dominuje bezwzględnie, pierwiastek ludzki w odwrocie. Drugi w kolejce „Wound” jest rozmyty, niepokojący i jak na Godflesh przystało apokaliptyczny. Dziwne echa beznamiętnego, zrezygnowanego głosu, tym razem masywna gitara nie daje sobie w kaszę dmuchać. Jest to trochę zmieniona, krótsza wersja „Wounds”. Powiewem specyficznego „optymizmu” jest „Dead Head”, razem z „Suction” prezentują trochę odmienne oblicze zespołu. Bezduszne mechaniczne buczenie na wstępie tego pierwszego powodują ciary na całym ciele. Drugi, za sprawą rytmicznego wigoru sprawia, że jest jednym z bardziej roztańczonych kawałków na tym wydawnictwie. Bardzo dobre zamknięcie tej wielkiej płyty, EPka była tylko przedsmakiem geniuszu przemysłowców z Birmingham.

W dwupłytowej reedycji z 2010 roku otrzymujemy kilka utworów w oryginalnym miksie, który momentami brzmi bardziej przestrzennie i jeszcze bardziej chropowato. Różnica jest kosmetyczna ale posłuchać można. Jeszcze większa atrakcją są w niezłej jakości utwory koncertowe potwierdzającą szumne legendy o występach Godflesha. Warto posłuchać zwłaszcza „Streetcleaner” z maniakalnymi wokalami i jeszcze bardziej porytymi partiami gitary niż w studyjnym oryginale – cóż atmosfera gigu robi swoje. 

Dzięki tym nagraniom można prześledzić fragmentarycznie proces twórczy i skonfrontować z dziełem ostatecznym. Dla fanów takich toksycznych odpadów materiał wymarzony a dla reszty warta uwagi.

  

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura