Drugi krążek Raise Hell to zwrot ku bardziej rozrywkowemu, mocno zakrapianego metalu. Wystarczy rzucić oko na wymowną okładkę, z antyklerykalnej wolty Szwedzi przerzucili się na kultywowanie dobrze znanej rock’n’rollowej dewizy. Jest to bardzo imprezowa płyta pozbawiona patosu i spiny. Black metalowe składniki są akcentowane ale główną muzą na tym krążku jest stara dobra thrashowa jazda.
Trochę diabelstwa znajdziemy jeszcze w otwierającym płytę „Dance with The Devil” ale już w tym kawałku Jonas bardziej czytelnie operuje głosem, miażdżące zmiany tempa i bezwzględne zagęszczenia występują, zespół nadal potrafił komponować bardziej złożone utwory. Początek to klasyczny thrash, który przechodzi na moment w black metalowy chaos.
Najbardziej reprezentacyjnym utworem obrazujący zmiany jest „Babes” – tytuł i tekst będący parafrazą doorsowego szlagieru:
Come on baby light my fire
I like it like that
Come on baby take me higher
I like it like that
Together we can sin
I like it like that
Come on baby let me in
Ponuro snujący się riff przechodzi w średni szybkie thrashowe bicie. Jest melodyjnie, skocznie i rock’n’rollowo. Album jest zróżnicowany i niepozbawiony zaskakujących rozwiązań. Jest miejsce na rozpędzone i umiarkowanie połamane „Back Attack” z czarnym, nieźle poniewierającym pasażem. Nawet wokalista sili się na opętańcze górki, dobre wrażenie robi nagły zwrot akcji z miarowym biciem perkusji i przepitym, bujającym riffem.
Przegięciem są dwa utwory „Devilyn” , który jest schizofrenicznie melodyjny, gitary żałośnie łkają, delikatnie pyka podwójna stopa. Bardzo duszny kawałek który swoim klimatem jest o krok do zaliczenia do ballady – zwłaszcza te nieszczęsne, przebojowe chórki sprawiają takie wrażenie. Sztuczny i niepotrzebny utwór. Drugim grzesznikiem jest „No Pulse” w tym wypadu też mamy do czynienia z chwytliwym graniem ale przynajmniej niepozbawionym pazura. Proste mało wymagające granie oparte na klasycznych riffach, za to z potężnym zapleczem sekcji rytmicznej.
Niejako twarz zespołu ratują energetyczne utwory „Not Dead Yet” i mówiący sam za siebie „User of Poison” rytmiczny kawałek z kapitalną grą Dennisa ,jest to najbardziej ekspresyjny utwór na płycie w dużej mierze zawdzięcza to obłąkanemu wokalowi. Soczysta solówka w drugiej połowie niczym wisienka na torcie razem z pozostałymi atutami sprawiają, że to jest najlepszy utwór na Not Dead Yet.
Finał albumu gotują nam „He is Coming” dziwny mechaniczny gitarowy przerywnik wspomagany dotknięciem elektroniki. Jest to zapowiedź przybycia „Solucollector”. Jest to najdłuższy utwór, który zapowiadał się obiecująco za sprawą długiego, mocnego riffowania i gry perkusisty z akcentowanymi talerzami. Bardzo brudny i oldschoolowy kawałek z gniewnym skandowaniem, które zawsze się sprawdzają. Akustyczny fragment z pulsującym basem w środku utworu to mały majstersztyk mimo wszystko brzmi to wszystko trochę sztucznie i jakby zostało zagrane na siłę.
Not Dead Yet jest strasznie nie równą płytą, wiele tu pomysłów i potencjału, które zostały zmarnowane niezdecydowaniem zespołu. W gruncie rzeczy dobrze, że Raise Hell postanowił poeksperymentować i zaniechał prób nagrywania drugi raz Holy Target ale jednak czegoś mi na tej płycie brakuje.
Inne tematy w dziale Kultura