Ignatius Ignatius
145
BLOG

Dew-Scented: Incinerate - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Spopielone serce, trochę niestety oklepana okłada i pod tym względem rozczarowanie porównując je z pozostałymi okładkami zrobionymi przez Killustrations, grafika zdobiąca siódmy krążek, jest krokiem wstecz. Niestety okazuje się, że nie tylko pod tym względem. Dew-Scented jak zwykle mając w zwyczaju, za wszelką cenę próbowali podejść do tematu trochę inaczej. Impact i Issue VI to była krwawa symfonia na żyletki, noże i tasaki. Niestety tego samego nie można powiedzieć o Incinerate.

Album zaczyna się jak na ten zespół nietypowo, gitarowym intrem podbitym klawiszami. Zasadniczym początkiem albumu jest „Vanish Away”, który uszyty jest z smętnych ale szybkich riffów. Leif histerycznie wydziera się współtworząc ponurą atmosferę. Z jednej strony są to rozwiązania tego co już było na wyżej wspomnianych albumach ale ciepłe, pełne brzmienie niepotrzebnie rozmiękcza całokształt.

Na siódmej płycie dominuje mieszaka groove i thrashu, tym razem w pełni postawiono na nowoczesne granie jak chociażby w singlowym „That’s Why I Despise You” z świentym mechanicznym riffem, czy w pełnym psychopatycznej aury „Final Warning”.

Na chwilę bardziej death metalowo robi się w „The Fraud” dziwna przebojowość zagościła oczywiście jak na tego typu wyziewy. Bardzo koncertowe utwory, które musiały rozruszać nawet oporną publikę, zresztą praktycznie całokształt twórczości jest do tego stworzona. Bardzo melodyjny utwór, brakuje tylko bezwzględności. Tak jak wspomniałem coś za miękko brzmi ta płyta. Jest jeden utwór, który spełnia moje oczekiwania – „Into the Arms of Misery”, niebanalne granie z wykopem, szorstkie gitary, bez zbędnego patyczkowania się. Solówki kłują po uszach a bębny kruszą strukturę czaski. Szkoda, że takich przebłysków na tej płycie jak na lekarstwo.   

Kolejny utwór „Perdition for All” nawet i zahacza o to co lubię w tym zespole - zagmatwany, duszny, chaotyczny początek. Jest to kolejny zróżnicowany i rozbudowany utwór, ale niestety brakuje mi tego wnerwu, wszystko niby jest na swoi miejscu ale jednak wyczuwalny jest spadek formy – nie wielki ale zawsze.

Dla podtrzymania jałowej dynamiki albumu, w „Now or Never” Dew-Scented zahacza momentami o doomowe momenty, tempo jest średnio szybkie, stopniowo się rozkręca, gitary mielą co raz bardziej zuchwale. Intrygujący utwór o dziwnym klimacie, bezwzględny mimo że stłamszony brzmieniem. Stosunkowo prosty utwór ale przynajmniej mający coś w sobie.

Do miana killera płyty w szranki z „Into the Arms of Misery” stanąć może tylko i wyłącznie furiacki „Aftermath” , najszybszy utwór, najbardziej dożarty tylko dlaczego jest ewenementem na Incinerate ?

Bolączką tego albumu jest momentami, nieznośnie i bardzo sztucznie przetworzony głos wokalisty. Raz czy dwa można traktować jako smaczek ale niestety ten sam efekt przewija się za często. Ofiarą tego zabiegu padł jeden z oryginalniejszych w całej twórczości „Everything Undone”, jeden z lepszych momentów tej średnie płyty dzięki ciekawemu tematowi gitary, zapędzający się w rejony psychodelii, kolejna łyk doomowej, gęstej smoły na dobry początek. Spodziewanie zespół przywalił z całym impetem i dobrodziejstwem inwentarza, między czasie zespół odpala bardziej przepalony motyw. Brakuje tylko popisów Uwe, który gra jak na siebie po prostu nijak.

Pod koniec próbowano wytoczyć jeszcze cięższe działa w „Contradiction” ale jest to nadal tylko średnie tempo.

I tak reasumując na 11 utworów (nie licząc intra i outra) mamy zaledwie kilka ponadprzeciętnych momentów. Pochwalić jeszcze należy doskonały finał albumu pt. „Retain the Scars”, w którym również postawiono na zadymiony klimat. Przejmujące intro, powolne apokaliptyczne tempo, początek zwiastuje najwolniejszy utwór od naprawdę wielu lat. Trochę się truchło ożywia, gitary potępieńczo rzężą, czyste wrzaski budują butowniczy nastrój. Najdłuższy utwór i jeden z nielicznych pochwały. Utwór płynnie przechodzi w outro , które jest rozwinięciem intro ładnie spajajac klamrą całość. Płyta nie jest zła, ba utrzymuje wysoki poziom, ale mimo wszystko jest krokiem (niestety nie jednym) wstecz - przynajmniej jak na mój gust. Może konkurować z Inwards ale do Impact Issue VI to jej dużo brakuje.

Trzeba wspomnieć o mega gościach jacy udzielili się na albumie. Niebywałą nobilitacją było pojawienie się samego Millego Petrozzy z Kreatora w „Retain the Scare”, Jeff Waters z Annihilator w „Perdition for All”. Cóż z tego jak sami goście nie udźwigną takiego albumu.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura