Przez prawie dekadę Dew-Scented ciężko pracował na swoje pierwsze wielkie dzieło jakim jest czwarty album pt. Inwards. Właśnie na swoim pierwszym albumie wydanym w XXI wieku zespół wypłynął na szersze wody stając się co raz poważniejszym graczem na europejskiej scenie metalowej. Porównując Inwards z Ill-Natured, (który jest nagrany w tym samym składzie) można dostrzec tendencję kierowania się w stronę thrashu.
Otwierający „Bitter Conflict” to początek z średniego pułapu, brzmienie jest jeszcze lepsze, skorygowano błąd popełniony na Ill-Natured. Wokal Jensa czytelny, szybko zespół zaczyna mieszać, znacznie więcej tu solidnego ogłuszającego thrashu, Florian w końcu, w pełni udźwignął brzemię bycia odpowiedzialnego za wszystkie ścieżki gitary, którą mieli niemiłosiernie. Solówki jak małe skalpele wyrządzają głębokie rany . Porządny początek albumu.
Album jest zróżnicowany, Dew-Scented jest bardzo rozrzutny jeżeli chodzi o korzystanie z talentów kompozytorskich, z płyty na płytę nie zdarzyło się aby zespół zszedł poniżej pewnego poziomu. Umiejętnie potrafią połączyć oldschoolowy brutalny thrash z nowoczesnym groovem i death metalem jak np. w „Unconditional” rwany riff, zaraz po nim porcja chwytliwego melodyjnego chaosu. By przejść do intensywniejszej połamanej młócki. Brzmienie perkusji już nie zakłóca swoim impetem reszty instrumentalistów i wokalisty. Wszystko jest idealnie poukładane, gitary rżną do żywego, przejścia perkusyjne są mniej spektakularne ale dobrze wiadomo do czego jest ten perkusista zdolny.
Jeszcze czasem stricte death metalowe podejście do metalu przewija się w takich utworach jak „Life Ending Path” będący istną wojną nawiązującą do najlepszych tradycji. Czysta energia i metal rozgrzany do skrajnej białości. Podwójna stopa pruje niczym uzi. Tutaj już Uwe ma więcej do powiedzenia. Z death metalowych ciosów wymienić należy jeszcze „Degeneration”, utwór jakby żywcem wyjęty z Innoscent. Nawet wokal Leifa jest bardziej brutalny – nie zapomniał chłopak jak się growuluje. To zarzynanie na sam koniec z wyłaniającą się solówką jest majstersztykiem jakich wiele na tej płycie. W bardziej deathowe klimaty wpisuje się również „Terminal Mindstrip” to w zasadzie kontynuacja „Degeneration”. Jest minimalnie wolniej i przejrzyściej ale i tak nieźle kopie po nerach. Brutalne blastowe pasaże dopełniają dzieła zniszczenia. Dłuższe partie instrumentalne i schizowa nieskoordynowana solówka, nieśmiało acz histerycznie szczytuje.
Na Inwards znalazło się miejsce również na bardziej proste granie – w „Locked in Motion” po wgniatającym w fotel wojennym chaosie – miażdżący riff, w oddali słychać urywane wrzaski Leifa by przejść w bardziej niezobowiązujące rejony o wyraźnym posmaku rock’n’rolla. Znów trzeba chwalić Franka za wirtuozerie, jest to pierwszy tak gitarowy album w twórczości Dew-Scented. Tytułowy „Inwards” to gitarowa poezja, bardzo dynamiczny utwór z nagłymi przyspieszeniami.
Bardziej klasyczny „Blueprints of Hate” z wręcz epickim intro, i ogólnie podniosłą atmosferą budowaną przez gitarzystę. Jeden z ciekawszych utworów na płycie, bardzo klimatyczna thrashwoa petarda. Świetny gitarowy groove i budowanie napięcia od początku do końca. Soczysta klasyczna solówka na poziomie. Te wszystkie dysharmonie jakimi Dew-Scented nas raczy to od lat sprawdzony patent Niemców. W tym miejscu już słychać, że zdecydowanie Dew-Scented na swoim czwartym krążku postawili na kunszt thrashowej gitary. Dwa poprzednie krążki mogły się wydawać zbyt jednolite. Tą płytą Dew-Scented nadrobił zaległości
Końcówka albumu to już stały punkt programu. „Felleing Not” to popis nowoczesnego thrashu z niżej strojoną gitarą w intro, która świetnie odcięła się od poprzedniego utworu. Szybko gitarzysta się schował bardziej w tył, dając miejsce nieustannej szalonej grze Uwe, Frank stosuje więcej ozdobników, Uwe niecąc być gorszy też zapodaje łamańca. Wspinający się riff ku górze, gitarzysta odwala dobrą robotę zręcznie mieszając oldschoolowe rozwiązania z nowoczesnymi.
Stałym numerem jest też to, że zespół żegnając się musi mieć pewność, że zostanie zapamiętany. Dew-Scented najczęściej proponuje na koniec Death Thrashowy blitzkrieg – w tym wypadku jest to „Reprisal”- jazda na najwyższym poziomie, gitarzyście nie kończą się pomysły sypie pikantnymi riffami na świeżo zasklepione rany. Od połowy utworu rozpoczyna się bujający groove – jak przy czymś takim nie moshować?
Na reedycji można znaleźć Slayerowy standard - War Ensemble odegrany bardzo ładnie wręcz książkowo. Co tylko potwierdza klasę tego zespołu. Wcześniej cover ten znajdował się na japońskim wydaniu.
Płyta wyśmienita, wszystko jest na bogato pełna profeska, przy tym słychać, że jest to nadal szczere, bezkompromisowe granie. Osobiście wyżej stawiam nieokrzesany Innoscent ale nie zmienia to faktu, że Inwards jest dojrzałym skończonym dziełem, pierwsza prawdziwa wizytówka zespołu. Dziś po latach wiemy, że nie ostatnia.
Inne tematy w dziale Kultura