Ignatius Ignatius
135
BLOG

Dew-Scented: Ill-Natured - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Rok po Innoscent zespół z rozpędu nagrał jego następcę. Zespół został uszczuplony przez jednego z wiosłowych – Ralfa Kleina, który został zastąpiony muzykami na prawach sesyjnych. Przez najbliższe lata zespół miał właśnie w takiej formie funkcjonować. Z powodu tego „ubytku” ucierpiała intensywność i brutalność na rzecz modnych pod koniec lat 90. melodeathowych wtrętów, które dają o sobie znać już w otwierającym album „Embraced by Sin”. Oczywiście nadal chłopaki grają szybko, zwarcie i dynamicznie, słychać, że to Dew-Scented z co raz bardziej eksponowanym thrash metalowym kręgosłupem. Muszę niestety pomarudzić na temat brzmienia gitar, które są płaskie na czym traci wspomniana intensywność. Rozumiem, że zespół nie miał zamiaru nagrywać drugi raz tego samego ale w mojej opinii to był bardzo niekorzystny krok i na pewno można było zrobić to lepiej. Na pewno nie można odmówić klasy Leifowi, który bez żadnych problemów dostosował swój wokal do zmodyfikowanej stylistyki. Nie zawiódł również Uwe, który odpala soczyste blasty.

Perkusista w dużej mierze ratuje ten album, swoją pełną ozdobników grą w takich utworach jak „This Grace”, który zaczyna się małym popisem perkusisty i przedstawieniem potencjału jego zestawu perkusyjnego. W następnym po nim „Simplicity Chaos”, siła rażenia równa się dywanowemu nalotowi. Zresztą w tym kawałku nikt nie daje złudzeń, że ktoś ma szansę przetrwania. Solidnie techniczne granie będące głównym motorem tego krążka.  

Utwór numer 4 to istne wykopalisko, Niemcy przypomnieli kanadyjski thrasherów Sacrifice z Kanady. Gościnnie udzielił się w „Apocalyspe Inside” szarpidrut Roman Keymer.

Gwoździem programu jest „Defiance” będący utworem jakby z innej bajki. Jest spokojniej, dominuje średnio szybka melodyjna gitara. Perkusista wybija marszowe rytmy, szybko się rozkręca. Jest to jednak stricte gitarowy utwór, czysta poezja, riffy są chwytliwe, zadziorne, tym razem gra Uwe nie wybija się na pierwszy plan, co nie oznacza, że nie uświadczymy tu jego charakterystycznych patentów. Jest to najdłuższy utwór na albumie ma niemal 7 minut, co oznacza, że można wymagać pomysłowej rozbudowanej kompozycji. Tak też zaczyna się dziać w połowie utworu, gdzie mamy ciekawe mieszanie, mięsistą gitarową jazdę opartą na prostym do bólu riffie. W końcówce dziwna solówka gdzieś przelatuje zagłuszana impetem reszty zespołu.

Druga połowa albumu to tradycyjnie bardziej nowoczesne oblicze zespołu wchodzące w brutalny groove. W „Wounds of Eternity” gitary ponuro mruczą, wokalista przeraźliwie ryczy jakby go ze skóry drugi dzień obdzierali. Bardziej połamane, rytmiczne granie z zaskakującym nagłym zatrzymaniem w miejscu rozpędzonego tira – dawno rzeczywiście zespół nie sięgał po doomowe rozwiązania. „Idolized” to inkarnacja totalnego zniszczenia made by Dew-Scented. Napakowany do granic możliwości pomysłami klasyczny brutalny thrash przetasowany z groovem i starym dobrym deathem. Kwintesencją pierwszej ery działalności zespołu jest „Skybound”, który doczekał się re aranżu, który można znaleźć na reedycji Impact. W tym utworze zespół oddaje hołd oldschoolowi siarczystym kostkowaniem.

Na samiutki już koniec żegna nas barbarzyński zamykacz pt. „The Endless”- jest krwawo, szybko i ciężko - nic dodać nic ująć. No chyba, że wspomnę o okrutnym blaście i równie okrutnym rzygu wokalisty.

Trzeci album tak jak dwójka Dew-Scented to skrajnie niedoceniane płyty. Obie płyty szczęśliwie doczekały się wznowienia na jednym krążku z nową szatą graficzną. Ja wiem, że ich kariera zaczęła się od/po Inwards ale żeby takie szczere płyty w nimb zapomnienia porzucać? Sromotny to nietakt oj sromotny.  

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura