Ignatius Ignatius
117
BLOG

Night in Gales: Nailwork - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Night in Gales u schyłku XX wieku zdążyła wydać trzeci album zatytułowany Nailwork. Tym razem fani musieli poczekać na nowy materiał nie rok a dwa lata. Po obfitym i za długim krążku Thunderbeast zespół racjonalnie zmienił taktykę i napisał krótsze bardziej zwarte utwory. Niezwykle intrygująca okładka, nietypowa jak na tego typu muzykę musiała zaintrygować. Widać, że spodobało się zespołowi stosowanie dziwnych gier słownych w tytułach swoich utworów. Od strony tekstowej również Nailwork odróżnia się od typowych metalowych produkcji. Rzadko ma się do czynienia z tak oryginalnymi i odjazdowymi tekstami, które stanowią robaczywy koncept.

Tym razem zespół postawił z powrotem na surowość i bez zbędnych ozdobników przechodzimy do systematycznego wbijania gwoździ w co i kogo popadnie. Każdemu po równo po jednym długim gwoździu.  „Nailwork” zaczyna się bardzo smakowicie, jest death metalowo, szybko i zajadle. Zespół zagęścił swoje granie, wokal jest bardziej gardłowy i brutalny, nowością są za to czyste ale niezłe wokalizy.  Tym razem wszelkie melodyjne riffy są w odwrocie i ograniczają się do paru akcentów. Perkusista z nuklearną siłą wytrwale niszczy wszystko dokoła. Bardzo cieszy świetne tłuste brzmienie. Nareszcie solidny i w pełni energetyczny utwór, rwane rytmy i nawet znalazło się miejsce dla soczystego basiura.

Oldschoolowy brudny odgłos wzmacniacza zaczyna „Blades to Laughter”, stopniowo narasta intensywność, początkowo stłumiona świetna solówka, nadal skutecznie obijany jest werbel jak polski sędzia w walce bokserskiej Chorwacja - Litwa. Bardziej skrzekliwy wokal, płaczliwe melodie, słychać że to zespół ekstremalny czym zespół się zrehabilitował w moich uszach. Jak zawsze zespół dba o zróżnicowanie utworów lirycznymi motywami. Spokojnie utwór zostaje wyciszany.

W marszowym tempie wpełzł „Wormsong”, ciężkie zawadiackie riffy, jak to miał już w zwyczaju, Night in Gales sięga bo bardziej klasyczne patenty. Utwór wolniejszy, czyste wokale tym razem brzmią trochę wymuszone. Szybkie riffowanie i histeryczny wokal zdecydowanie bardziej pasuje do wydźwięku tego albumu. To jaka huśtawka nastrojów panuje na tym albumie i ocieranie się o wręcz psychodeliczne rejony robi naprawdę duże wrażenie. Zespół odważnie eksponuje swoje umiejętności techniczne, tyczy się to całego składu. Można odnieść wrażenie, że już pierwsze trzy utwory biją na głowę większość co ten zespół do tej pory stworzył. Bardzo cieszy taki progress i to oczywiście nie umniejsza w żadnym stopniu wcześniejszych płyt, zwłaszcza, że każda wyraźnie się różni od pozostałych.

Słuchając takich numerów jak „All Scissors Smile” nie uwierzę, że ta płyta została nagrana na trzeźwo. Świetna wirtuozeria gitarzystów którzy wyżywają się na swoich wiosłach do granic możliwości, wtórują im połamane rytmy perkusisty, wokalista w pełni (nareszcie) korzysta z możliwości swojego głosu. Momentami chaotyczny kawał brutalnej, chorej jazdy (jak na melodyjny death metal). To jaki czad bije z tego utworu jest nie do ogarnięcia.

Kolejnym znęcaniem się nad muzyczną materią jest „How to Eat a Scythe”, brutalne riffowanie, melodie nadają utworom przyzwoitości, czuć rozpasanie rock’n’rolla, czego jeszcze lepszym przykładem będzie następny utwór. Psychopatyczne solówki przywołują na myśl nieśmiertelny thrash lat 80.

Wspomnianą rewelacją jest Black Velvet, który jest oczywiście coverem przeboju Alannah Myles (można go rozpoznać w zasadzie tylko po refrenie), która go zadedykowała Elvisowi Presleyowi dwadzieścia pięć lat temu. Night in Gale zrobił z niego rasowy death'n'roll.

Również Filthfinger nawiązuje do klasycznego heavy metalu, po ciekawym perkusyjnym wstępie, włącza się mroczna gitara i chwytliwe przejścia. Jest to kolejny z serii pokombinowanych utworów. Przynajmniej nie ma żadnego przynudzenia - przebojowy motherfucker, z melodyjnymi fajerwerkami.

Gwałtownym nalotem dywanowym jaki serwuje perkusista zaczyna się The Tenmiletongue, i przechodzimy w kolejne riffowanie, czysty death thrash prima sort. Bracia wieślarze serwują co raz to lepsze riffowe kąski.

Znów należy pochwalić sekcję rytmiczną za to co wykombinowali w „Hearselights”, w tle bas miło daje o sobie znać, deklamacja w ohydnej, robaczywej manierze, przerywanej wybuchami wrzasku, utwór jako całokształt jednak jest wolniejszy, stonowany i pełen technicznego szpanowania.

Podobnie „Down the Throat” podtrzymuje wolniejsze tempo, nie przeszkadza to braciom Basten na szastanie riffami na prawo i lewo. Przejmujące melodie i wokal Björna budują niezdrowy nastrój. 

Na sam koniec Night in Gales znów przenosi nas w rejony psychodelii. „Quicksilverspine”, to kolejny popis gitarowego majstersztyku, wyjątkowość klimatu jaki zespół budował przez całość trwania tej płyty długo przeze mnie będzie zapamiętana. Bez wątpienia jest to najlepsza płyta Night in Gales i prawdziwa perełka melodic death metalu, death thrashu i w ogóle ekstremalnego metalu.

Na albumie pojawiło się nie małe grono gości m.in. Leif Jensen z Dew-Scented użycza swego głosu aż w trzech utworach („Blade to Laughter”, „Hearselights” i „Quicksilverspine” nie dziwi mnie to wcale, bo zespoły razem koncertowały), miło, że zespół zaprosił swojego, przewija się również słynny producent Harris Johns, który zaśpiewał w „Wormsong”. Bardzo miłym gestem było zaproszenie pierwszego gardłowego Christiana Müllera na potrzeby utworu „All Scissors Smile”. Podsumowując pierwsze lata działalności Night in Gales, na pewno Nailwork wyróżnia się pod każdym względem i po mimo, tego, że ma już prawie piętnaście lat, to płyta ta nadal brzmi niezwykle świeżo i atrakcyjnie. Warto zanurzyć się w poronionych tekstach i dać sobie wbić parę gwoździ.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura