Ignatius Ignatius
256
BLOG

Crematory: Believe - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Koniec wieku dla Crematory okazał się niezwykle owocny, najlepszym dowodem na to jest seria płyt, którą określam białą trylogią -w której w skład wchodzą: Believe, Revolution i Pray – łączy te płyty zarówno maniera i kolorystyka szat graficznych okładek, oraz przede wszystkim muzyczna stylistyka uprawiana przez Crematory, która ma wiele ze sobą wspólnego, będąc naturalną ewolucją muzycznego konceptu wypracowywanego przez następne lata. Zacznijmy więc od pierwszego z nich – Believe, album, który rozwija i udoskonala formułę, którą usłyszeliśmy już na Awake i Act Seven.

Industrialne intro z melodeklamacją, tradycyjnie już w języku niemieckim, które przechodzi do spokojnego wstępu „Endless”. Mruczące ochrypłe wokale i rytmiczna metalowa płynąca muzyka. Melodyjne elektroniczne plamy zimna, kontrastują z ciepłem riffów gitary. Jest to rozwinięcie albumu poprzedniego, brutalniejsze wokale przeplatane są czystymi wokalizami, które szczęśliwie nie brzmią już tak zniewieściale. Zimne, płynne klawisze Katrin w „The Fallen”, szybko włącza się Matthias. Po raz pierwszy (nie licząc intra) crematorowy utwór jest zdominowany przez czyste wokale, odwrócone zostały proporcje - grolwe są tylko w chórkach, muzyczny czad przytłumiony, schowany, ale ma to ręce i nogi.
Delikatne dźwięki pianina i syntezatorowa rysa budzi potwora, który zwie się „Take”. Muzyka powolnie sunie, przesłonięta tchnieniem mgły. Felix mruczy po niemiecku – ot tradycji stało się zadość. Gitary bardzo dobrze szyją, chwytliwe chropowate riffy. Klawiszowa maestria Katrin kolejny raz poraża słuchacza niebanalnymi melodiami.

Nowoczesną propozycją jest przebojowy „Act Seven”, będący przykładem syntetycznego oblicza zespołu. Początek niepokojący, przyprawiony bitem tłustym, który cholernie pasuje do industrial metalowego całokształtu. Utwór jest motoryczny, średnio szybkie tempo, Katrin swoimi nieskoordynowanymi dźwiękami wbija bolesne sztychy. Dla ukojenia ran przykłada opatrunek składający się z bardziej uduchowionych lekkich melodii.

Czas na istną podróż w czasie do czasów wiekopomnego Illusions w „Time for Tears”. Optymistycznym impetem wkraczają klawisze, szybko jednak załamuje się ta słoneczna pogoda, niebo spowiły czarne chmury, grzmi Felix i oszczędna gra gitarzysty. Z czasem nawałnica wzmaga się i robi się co raz milej i ciężej. Czasem się przejaśnia pojawia się wesoła tęcza. Tytuł nawiązuje oczywiście do szlagieru „Tears of Time”, będąc jego udaną kontynuacją.

Syntezatorowe intro, dudniący ciężar gitary i miarowe bicie perkusji, „Eternal” to kolejny mechaniczny metalowy kawał grania. Industrialne skojarzenia jednoznaczne, cybernetyczne, futurystyczne klawisze Katrin idealnie pasują do szarpanych rytmów i szybkich przejść jakie zapodaje jej mąż. Po serii energetycznego grania trzeba zamulić, nie ma innej opcji – „Unspoken” to smutne klawisze połączone z ciężkim brzmieniem gitary, która pokazuje swoje ostre pazurki, ale cóż z tego jak tempo niepotrzebnie zwalnia. Monumentalne granie z jednymi z brutalniejszych wokaliz Felixa.

Kolejny utwór aspirujący do miana gotyckiego przeboju jest „Caroline”. Dużym atutem tego kawałka są tajemnicze odgłosy pojawiające się to tu to tam, klawisze dyskotekowe co prawda ale powiedzmy, że są do przełknięcia. Ciężar doomowej gitary rozkręca się do szybszego mięsistego grania. Utwór ten jest kolejnym dowodem, że Crematory na tym albumie pokazuje swoją supremację w gotyckim metalu.
Świetne klimatyczne wejście z płaczliwą melodyjną gitarą, patetyczność bije z „The Curse” potężny growl wokalisty brzmi bardziej naturalnie niż dotychczas. Jeden z moich absolutnych faworytów z tego krążka. Ciężar i nastrój odpowiednio dobrane, jest mrocznie instrumentaliści nie odwalają maniany, klawisze są dla odmiany dodatkiem a nie głównym ogniwem. Świadczy to tylko o zróżnicowaniu i idealnej, przemyślanej dramaturgii płyty. Psychodeliczna jazda przeradza się w skromną, ale mającą w sobie żywe emocje solówkę. W tym utworze Crematory zbliżył się do swoich zaropiałych korzeni, które przez lata nasiąkały cenną treścią.

Na ostudzenie obyczajów zespół przygrywa rasową pościelówę. Akustyczne klimaty „Why” przerwane zostają ognistym podmuchem. Brutalne growle, riffowanie i nagły powrót do klimatycznych, czystych wokaliz na pograniczu szeptu.

Album zamyka „Perlis of the Wind”, ładny, melancholijny ambientowy utwór.
Belive to bardzo mocna pozycja w dyskografii zespołu. Dobrze że zespół poszedł za ciosem i poczynił album będący kwintesencją „środkowego” okresu Crematory. Zespół po tym albumie zrobił sobie dłuższą przerwę, był uczciwy krok, nie ma nic gorszego niż albumy wymęczone na siłe.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura