Niemiecki zespół grający ekstremalny metal o nazwie Crematory – trzeba mieć fantazję, zwłaszcza, że Niemiaszki startowały ponad dwadzieścia lat temu, kiedy to opinia publiczna była bardziej na pewne kwestie wyczulona. Nie obyło się bez komplikacji, początkowo wytwórnia kręciła nosa ale zespół w przeciwieństwie do Treblinki pozostał nieugięty, dzięki czemu pod tą romantyczną nazwą kryje się historia jednego z najdłużej istniejących i najważniejszych przedstawicieli gotyckiego/klimatycznego metalu.
Pierwszy wykwit Crematory – Transmigration to przykład siermiężnego, „kwadratowego” oldschoolowego death metalu z wpływami doom, okraszonego prymitywnymi klawiszami – kwintesencja rodzącego się klimatycznego metalu.
Po krótkim klawiszowym, pesymistycznym wprowadzeniu, na salony wjeżdża powolny walec pt. „Eyes of Suffering”. Ciężkie, smoliste riffy Lotta Första, w tle klawisze (przyszła) żona perkusisty - Kasia Jüllich, przytoczę przy oakzji anegdotkę - pierwszy raz jak ją zobaczyłem na którymś z promocyjnych zdjęć, bodajże Believe, myślałem, że to jakiś transwestyta, także urodą nie grzeszy(słyszałem nawet, że została okrzyknięta najbrzydszą parapeciarą) ale za to czaruje od lat pięknymi, symfonicznym tłami, które szybko stały się jednym ze znaków rozpoznawalnych Crematory. Felix odpowiedzialny za wokale w zespole, od samego początku trzyma pieczę, nad tym aby wokale były zróżnicowane. Oprócz głębokich, obleśnych growli, pojawiają się typowe dla tego typu konwencji, tajemnicze szepty i czyste wokalizy.
W złym tego słowa znaczeniu słychać momentami, że album pochodzi z początków lat 90., w „Deformity” klawiszowy wstęp brzmi bardzo archaicznie, za to reszta akompaniamentu trzyma poziom. Groźne porykiwania i smutny przejmujący riff Lotta, trochę za dużo niespożytkowanej przestrzeni, przydałby się więcej zagęszczenia, które charakteryzować będzie późniejsze albumy. Muzyka Crematory, przywołuje wspomnienia - ciężkie gitarowe milenie w średnio wolnym tempie, przełamane ponurymi klawiszami rodem Z Archiwum X to doskonały przykład tamtych czasów.
Niemcy do pieca dokładają w „Never Forgotten Place”, szeptany wokal,pojedyńcze dźwięki klawiszy. W trakcie W trakcie utwory, tempo trochę zostaje podkręcone. Miłe dla ucha są zwichrowane solówki proponowane przez Lotta, zresztą cały utwór jest bardzo pojechany. Nagła pauza, poczym wyżywa się Katrin tworząc narkotyczne schizy. Mimo jednostajnego tempa utwór pełen smaczków, zwłaszcza niektóre partie perkusisty robią wrażenie, a doomowe partie poprzedzone szczyptą nastroju stanowią preludium do siermiężnego rzygu.
W „Hall of Torment” znów Katrin buduje osobliwą specyfikę utworu. Muzyka sączy się trującymi oparami, przytłacza ciężarem i skromnością. Dramaturgia riffów Lotta współgra z co raz bardziej natchnionymi klawiszami.
Jeżeli kogoś przymulił poprzedni utwór, to Crematry przygotował na ocucenie „Reincarnation”, który uderza brutalnym ciosem. Mieleni jesteśmy gnuśnym, odpowiednio zagęszczonym death metalem. Jest na czym ucho zawiesić dzięki niebanalnym przejściom Markusa i kościelnym organom w tle. Smoliste tępe riffy zadają szarpane rany, brutalne growle jakby na dwa głosy – wszystko to sprawia, że jest to bodaj najbardziej śmierć metalowy wyziew i zdecydowanie jeden z lepszych kawałków na płycie.
Powolny początek z parapetową dominacją Katrin rozpoczyna „Victims” . Po jednym z brutalniejszych utworów podano do stołu jeden z najwolniejszych. Stopniowo nabiera tempa szatkujący bezlitosny rytm. Od początku zespół kładł nacisk na różnorodność unikając pułapki wpadnięcia w zbyt monotonne smęcenie.
Z otępienia wyrywa słuchacza „Through my Soul”, brutalną pobudkę zawdzięczamy perkusyjnej kanonadzie Markusa. Novum na tymże albumie stanowi nie zły gitarowy groove i bardzo siarczyste brzmienie. Pikanterii dodają, perwersyjnie przeciągane doomowe riffy i klawiszowe fajerwerki. Jeden z lepszych i bardziej żywiołowych utworów na Transmigration. Dzieła dopełnia zwichrowana solówka częściowo zagrana na tremolo. Bardzo zróżnicowany utwór, żeby nie powiedzieć progresywny.
Długim, ezoterycznym wprowadzeniem, rozpoczyna się „The Way Behind the Light”, szybko dołącza łkająca gitara i znów osobie dają znać klawisze w klimacie przywołanego wyżej serialu. Fanfary w środku obwieszczają krwawą kulminację. Tłusto brzmiące gitary i szybkie przejścia masakrują bardziej niż Korwin Boniego i lewaków.
Transmigration zamyka outro będące klamrą dla całego albumu, zespół pokusił się o interesujący zabieg, brzmienia jakby to było intro puszczone od tyłu, ale nie wydaje mi się żeby tak było do końca. Utwór różni się od intro wplecionym czystym śpiewem i smutnym mruczącym growlem. Tak kończy się debiutancki album, (jeszcze wówczas) niemieckich death metalowców. Album ten jest początkiem drogi poszukiwania swojego wyjątkowego stylu, droga ta nie była, ani krótka, ani łatwa. Nie obyło się bez błądzenia, ale o szczegółach będzie w następnych odsłonach cyklu.
Inne tematy w dziale Kultura