Ignatius Ignatius
301
BLOG

Bal-Sagoth: The Chtonic Chronicles - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Wszystko ma swój początek i koniec, choć jak pokazują ostatnie bardzo dynamiczne wydarzenia związane z sagą Luca$a tzn. Di$neya tzn. Japończyków – koniec jest elastyczny i łatwo można nim manipulować, przeciągając w nieskończoność. Mimo wszystko szósty album kosmicznego bractwa Bal-Sagoth, który ukazał się w 2006 roku spaja w całość nie tylko drugą trylogię ale i całą heksalogię (symbolicznie cyfra 6 będzie przewijać się na tym albumie nie raz). Taki album musiał być wyjątkowy, w końcu ukazał się pięć lat po Atlantis Ascendant, a więc oczekiwania były ogromne. Najlepsze jest to, że Bal-Sagoth stanął na wysokości zadania i stworzył wspaniałą muzykę zaklętą na The Chtonic Chronicles. Od razu co się rzuca w oczy to stonowana, nie przekombinowana okładka, stylizowana na okute i oprawione w zdobną skórę tomiszcze, od którego bije sekretna tajemna moc. Mimo wszystko wyjątkowo mało bombastyczne posunięcie, chociaż lekceważące spojrzenie krwawo łzawiącego oka ma coś w sobie hipnotyzującego. Nic dziwnego to godzinę trwające muzyczne misterium od początku do końca trzyma w napięciu.

Już pierwszy utwór pt. „The Sixth Adulation of His Chthonic Majesty” wyłamuje się z konwencji – nie jest to kolejne malownicze, symfoniczne intro a specyficzny instrumental, który zaskakuje użyciem elektronicznego bitu, który idealnie sprawdził się w tej konwencji, nadając specyficznej dramaturgii w oczekiwaniu na bardziej naturalne, główne uderzenie. Utwór oprócz typowej bal-sagothowej tematyce, nawiązuje do historycznego Wielkiego Pożaru Londynu z 1666 roku.

Uderzenie w „Invocations Beyond the Outer-World Night” okazuje sie wyjątkowo nienawistne i jadowite, w dużej mierze za sprawą Byrona, który jeszcze szybciej niż zwykle pluje jadowitymi sztyletami. Muzyka jest szybsza, masywniejsza, a gitara wyraźnie cięższa, bardziej wyrazista. Głównym napędem jest oczywiście rozpędzona perkusja i tu odnotować należy personalną zmianę – na tym albumie masakruje Dan „Storm” Mullins. Przejścia i wystrzeliwane, połamane rytmy przez Storma(trudno mówić o wybijaniu) to bardzo mocny punkt tego albumu. Na uwagę zwracają również bardziej niż zawsze wokalne „zaangażowanie” narratora.

Kolejny „szóstkowy” utwór „Six Score and Ten Oblations to a Malefic Avatar” przynosi zmianę nastroju. Po baśniowym intro, następuje zwrot ku bardziej monumentalnym, cięższym graniu. Utwór bardziej skomplikowany i chaotyczny, chodź zarazem bardziej przejrzysty. Dźwięki skąpane są w oparach magii, podniosłe chóry ściskają gardło. Cały czas panuje rozszalała mistyczna burza sprawiając, że jest to na pewno najbrutalniejsza część drugiej trylogii.

Skubańcy zostawili sobie niedomknięte wrota, okazało się, że trylogia „The Splendour of a Thousand Swords Gleaming Beneath the Blazon of the Hyperborean Empire” ma swoją kontynuację (to tak odnośnie przedłużania życia sadze). Rozmach rzecz jasna filmowy od pierwszych nanosekund „The Obsidian Crown Unbound”. Chaos niepodzielnie zaczął dominować, połamany utwór, bardzo intensywny, nagle przerwany zostaje tajemniczą narracją, głośniejszą niż zwykle. Zacnie dewastuje kapitalna młócka z soczystym riffowaniem. Utwór zaskakuje ekspresją, kosmiczna furia rozgorzała na całego. Pirotechniczna końcówka miecie wszystko z powierzchni dowolnej planety jaka tu wpiszecie.Wyobcowana solówka jakby z innego wymiaru.

Kolejnym przewrotnym i odważnym utworem jest „The Fallen Kingdoms of the Abyssal Plain” z wspaniałą otoczką liryczną, gwiezdno wojenną epickością. Oczami wyobraźni widzi się te wszystkie kosmiczne eksplozje, lasery, bajery, fazery i nagle cisza… elektroniczny bit – ambientowe szaleństwo oddające ducha kosmicznego bezkresu.  

Szósty utwór zarezerwowany został dla samego, najsłynniejszego Wielkiego Przedwiecznego, „Shackled to the Trilithon of Kutulu” to kolejny zasłużony hołd dla twórczości H.P. Lovecrafta i przede wszystkim samego głównego zainteresowanego

In His house at R’lyeh, dead Cthulhu waits dreaming.

Yet He shall rise, and His kingdom shall cover the earth

 Tytuł „Hammer of the Emperor” mówi sam za siebie – wojenna pożoga, marszowe takty , bardzo melodyjne, filmowe granie. Bardzo progresywny utwór oczywiście w bal-sagothowym stylu. Szybko rozkręca, się ale nie jest to niewyobrażalnie szybka sieczka, tylko naprawdę kawał ilustracyjnej muzyki. W połowie wojenna zawierucha osiąga apogeum, werbel Storma bezwzględnie masakruje wroga. Gdzieniegdzie przewijają się techniczne triki, dobitnie obrazujący kunszt Bal Sagoth. Sentymentalna gitarowa melodii solówka czarująca i oszczędną gra na perkusji kończy tę bitwę.

Kontynuacją kolejnego tematu, zaczętego na poprzedniej płycie przynosi utwór „Unfettering the Hoary Sentinels of Karnak” – jest to dopełnienie historii Ignatiusa Stona z utworu „The Dreamer in the Catacombs of Ur”. Muzycznie jest to chaotyczny, nie zważając na nic, prący do przodu zabójca. Mechanicznie wykrzyczane zaklęcia, dziwne gitarowe struktury budowane przez Chrisa. Brzmi to szaleństwo momentami jak improwizacja.

„To Storm the Cyclopean Gates of Byzantium” to wspaniały symfoniczny popis w klimacie fantasy (to ci niespodzianka) bardzo podniosły, kolejny ambientowy przerywnik.

Końcówka albumu budzi mieszane uczucia, co prawda wysoki poziom jest utrzymywany ale odnoszę wrażenie, że w „Arcana Antediluvia” przesadzono z tym radosnym naparzaniem, które może jest głośne i szorstkie ale nieznośnie pachnie smerfnymi przygodami… Na szczęście dużo lepsze wrażenie sprawia „Beneath the Crimson Vaults of Cydonia” klasyczna, średnio szybka epicka rzeźnia masakrująca w kosmicznymi stylu.

Na koniec dziwne kakofoniczne elektroniczne outro spadające całą sagę wykreowaną przez Bal-Sagoth - cały ten fantastyczno-metalowy ambaras. Tytuł bowiem nawiązuje do pierwszego utworu pierwszej płyty.

I saw oblivion and damnation.I saw truth, and enlightenment. I saw the closure of the Great Circle Without End. I saw the Sixth Great Cataclysm. I saw the alpha and the omega, I saw the beginning… and I saw the end.The end of all there is!

Dwie dziurki w nosie i skończyło się…?

The Chtonic Chronicles nie dość, że utrzymuje poziom wyjątkowej twórczości Bal-Sagoth, to jeszcze wprowadził innowacje, świadczące o progresie muzyków. Pięć lat nie poszło na marne, album jest najbardziej dojrzałym i dopracowanym dziełem. Mam nadzieję, że niczym Gwiezdne Wojny przyjdzie czas na kontynuację, pozornie zamkniętej sagi o perypetiach i intrygach kosmicznych bogów.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura