Czwarty album magików z Bal-Sagoth otwiera drugą muzyczną trylogię. Ten wyjątkowy zespół tworzy coś na kształt ekstremalnego słuchowiska osadzonego w multiuniwersum fantasy. Jest to najprawdopodobniej najbardziej geekowski czy jak kto woli nerdowski zespół w naszej galaktyce. Pierwszy rzut oka na okładkę i wszystko już wiemy, pierwsze dźwięki symfonicznego, intro od razu przywołujące na myśl światy fantasy w którym toczą się niewyobrażalne epickie bitwy – czyż to nie jest czysty heavy metalowy etos? Budzą się gwiazdy, a więc czeka nas seria pięknych kosmicznych katastrof.
Ten kto miał chodź powierzchowny kontakt z Bal-Sagoth wie, że pod tymi rozbudowanymi tytułami kryją się najprawdziwsze w świecie opowieści w dodatku rozpisane na role. Wokalista, a w zasadzie żeby być uczciwym, narrator Byron Roberts w wyjątkowy dla siebie sposób raczy słuchaczy malowniczymi historiami, które dla miłośników powieści grozy H.P. Lovercrafta czy R.E. Howarda będą niczym chleb powszedni. Warto więc wgryźć się w te historie i rozkoszować się ścieżką dźwiękową do zmagań kosmicznych bogów. Muzycznie trudno jednoznacznie sklasyfikować, co właściwie gra ten zespół, wspomniane określenie „ekstremalnego słuchowiska” jakie na potrzeby tej recenzji wymyśliłem jest adekwatne, jest to na pewno symfoniczny metal z wpływami black i power metalu. Jest szybko melodyjnie, bombastycznie i tak przez większość czasu trwania albumu.
Po filmowym rozmachu intro przychodzi czas na pierwszą opowieść pt. „The Voyagers Beneath the Mare Imbrium” , która rozpoczyna się charakterystycznym dla Chrisa Maudlinga gitarowym popiskiwaniem. Po chwili jego ciężko brzmiąca gitara wchodzi w szranki z militarystyczną orkiestracją. Epickie to jest jak cholera, szybko się rozkręca i mknie z znaczną prędkością. Ochrypła narracja Byrona przekładana jest skrzekami i szeptami. Podwójna stopa niejakiego Dave Mackintosha znanego później z DragonForce skutecznie tnie niczym Millenium Falcon kosmiczny Szlak na Kessel. W środku opowieści robi się tajemniczo w tle słychać bardziej połamane rytmy perkusji i melodyjne solówki.
My power is absolute... greater even than that of Angsaar himself!
I shall crush the Tellurian sphere,
and the flaccid lickspittles who strive in vain to safeguard it!
Yes... The dreaming is over!
Now, let the vengeance begin!
Fanfary i wojenne rytmy bębnów wprowadzają nas do „The Empyreal Lexicon” by zanurzyć w oceanie nostalgii, co chwilę targanej przez bitewną furię. Można kochać taką stylistykę albo szczerze nienawidzić, ale przyznać trzeba coś ma w sobie to szaleństwo. Urzeka bogactwo poszczególnych utworów którym można wszystko zarzucić tylko nie monotonnie (no chyba, że kogoś nuży narracja). Dźwięki wręcz obrazują przebieg akcji łącznie z ich zwrotami. Dobrze sprawdzają się ,w takiej konwencji dialogi braci: wspomnianego gitarzysty Chrisa Maudlinga i klawiszowca Johnnego. W tym wypadku nawet można przymknąć oko i z dystansować się słuchając lirycznych, cukierkowych solówek. Nerwowo szarpana końcówka i ciepłe brzmienie bębnów, wszystko idealnie uporządkowane, nikt nikogo nie zagłusza w tym kosmicznym gwarze.
W „Of Carnage and a Gathering of the Wolves” wspaniale narasta dramaturgia utworu budowana przez natarczywe, pojedyncze klawiszowe plamy. Panuje ciężka, duszna atmosfera generowana przez rozmyte brzmienie gitary i jak zawsze bezwzględną perkusję. Z czasem robi się klarowniej i przejrzyściej dzięki ożywczego klawiszowego powiewu (naiwnego) ale jednak pięknego. Utwór jest jednym z mroczniejszych, środkowy pasaż pełen patosu, skutecznie chwyta za serce, swoją niesamowitości. Niuanse pracy perkusji, zmiany rytmu, eteryczne dotknięcia klawiszy i piękna solówka podsumowują całość.
Father... I am annihilation incarnate!
Utwór piąty o rekordowo krótkim jak na Bal-Sagoth tytule „Callisto Rising”, jest równie mało skomplikowany - pompatyczny początek i szybkie przejście w galop. Pompatyczny, przestrzenny, prosty jak konstrukcja cepa to jednak porywa. Utwór zdominowany jest przez parapeciarza, w trakcie utworu pojawia się co raz więcej ciekawych rozwiązań.
Dużo ciekawiej prezentuje się „The Scourge of the Fourth Celestial Host”, jest bardziej zagęszczony i brutalny. Po systematycznym szatkowaniu uderzeni zostajemy nagłym przyspieszeniem. Utwór jest bardzo malowniczy, nasycony komiksową aurą fantasy. Szepty i czarowanie klawiszami, naprawdę nie są tylko dla picu, tylko odgrywają kluczową rolę.
Time, space, soul, mind, reality, power.
Hail Arishem! Hail Exitar!
The Star-Gods have returned!
Zbliżamy się do końca pierwszej części trylogii.„Behold, the Armies of War Descend Screaming from the Heavens!”od początku nokautuje kosmicznym impetem i rozmachem. Jest to bardzo pokombinowany utwór, pełen różnych smaczków i niepokojących dźwięków. Momentami nawet narracja zostaje przygłuszona przez kosmiczną batalię i mnogość porażających solówek gitarowych. Bezwątpienia jest to jeden z trudniejszych utworów w odbiorze przez. Wyjątkowo urzeka mnie riff w drugiej połowie - cudownie ciężko chrobocze
Ostatni utwór równie potężny i bardzo zagęszczony z kontrastującymi, szalonymi, lekkimi klawiszowymi ewolucjami. Niektórych dźwiękowych rozwiązań nie powstydziłby się sam John Wiliams komponując muzykę do najsłynniejszej space opery.
Ah, the Alpha and the Omega.
As all life was created from Chaos...
so shall it be DESTROYED!!!
Inne tematy w dziale Kultura