Ignatius Ignatius
848
BLOG

Entombed: Left Hand Path - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Entombed zespół symbol, jeden z tych wielkich którzy przyczynili się do rozpropagowania muzyki death metalowej w Europie. Zespół latorośl w linii prostej po legendarnym Nihilist od którego w Szwecji, jak wieść niesie wszystko się zaczęło.Niemal jednogłośnie z racji pochodzenia otrzymał trwałe miejsce w historii zajmując najwyższe miejsce w panteonie Wielkiej Czwórki Szwedzkiego Death Metalu… O supremacji Entombed oczywiście nie tylko pochodzenie świadczyło, wprawdzie w schedzie materiał przejęli z czasów Nihilist to bez dwóch zdań Left Hand Path jest kamieniem milowym śmierć metalowego łojenia. Jest to pieprzony kanon i drogowskaz dla setek epigonów, którzy w ferworze walki już nawet mogą nie pamiętać od czego się to szaleństwo zaczęło…

O tym albumie na pisano już wszystko, to w sumie co będę gorszy też się wypowiem . Koledzy z Tiamat minimalnie przegrali wyścig, i chodź nagrali pierwszy Death Metalowy album (Sumerian Cry) to i tak swym (bądź co bądź uroczym) prymitywizmem ma się nijak do tego co stworzył Entombed. Niesprawiedliwe jest zestawienie tych dwóch krążków ale dobitnie pokazuje czym Entombed w 1990 roku zasłynął –szwedzkie brzmienie. Brzmienie, które odbiło piętno na kolejnych albumach rodem ze Szwecji. W dużej mierze dlatego, że studio Sunlight stało się europejską mekką ekstremy, odpowiednikiem Morrisound na Florydzie.

 Album otwiera „Left Hand Path” – najlepsza wizytówka tego zespołu, w niecałych siedmiu minutach zaklęta jest potęga tego zespołu. Słychać, że każdy członek zespołu miał coś do zaoferowania i wkładał w tą muzykę 125% siebie. Fenomenalny growling L-G Petrova, który jest jednym z architektów klimatu albumu. Obaj gitarzyści: Alex Hellind i Uffe tworzą okrutnie poronione riffy podane tak cudownie siarczyście, że samo piekło popada przy tych dźwiękach w kompleksy. Średnio szybkie miażdżeni z niezliczoną ilością zabójczych przejść i nagłych zrywów Nicke Anderssona długo będą się śnić po nocach. Zwłaszcza, że perkusja ma bardzo ciekawe brzmienie. Niesamowity klimat stopniowo utwór rozkręca się w dusznej atmosferze ciężkich gitar. Gdzieniegdzie zaświeci melodyjne solówka zwiastująca lawinę zapiaszczonych gitar. To jest właśnie najczystsza Szwecja. W tym brutalnym czadzie znalazło się miejsce na eteryczny klawiszowy powiew otwierający wrota do cudownej, długiej solówki – ponadczasowe arcydzieło.

Co najlepsze poziom albumu utrzymany jest niemal od deski do deski będzie rzezało niemiłosiernie. Perkusja jest nie do przecenienia w „Drowned” połamane bardzo ciężki gitarowy początek. Szybkie przejście do solidnego nakurwu. Dramaturgia i mrok wyłaniający się z riffów jest mistrzowska pod każdym względem. To samo sie tyczy nieprzeciętnego growlu. Do skocznego tańca zapraszają grajki w „Revel in Flesh” w końcu jak biesiada to biesiada. Utwór wręcz bezczelny miodna praca perkusji generuje niegłupi słodki hałas. Dziwna solówka wybrzmiewa jakby z głębi czeluści niebytu, bardziej prozaicznie jest to średnio szybki banger ale za to jak intensywny. W „When Life Ceased” mamy niemal kontynuację poprzedniego klimatu. Z perspektywy czasu stwierdzam, że w tych chwytliwych, bujających riffach czuć ciągotki do Rock’n’Rolla. Ciężkie dołujące pasaże i demoniczne wrzaski łapią nas za ryj i usiłują wciągnąć do samych piekielnych palarni. „Supposed to Rot” intryguje riffem, która przeradza się w natychmiast w brutalną rzeź, gitary bryzgają smolistą cuchnąca krwią. Transowa, przyduszona partia i niespenetrowana głębia riffu to wspaniała manifestacja namacalnej grozy.

Dead - Deceased, but life goes on

Utwór zero w historii Entombed, słychać wyraźnie, że „But Life Goes On” odznacza się oldschoolowym podejściem do tematu szybki skurwiel mieli skrupulatnie i dokładnie. Growl L-G jest bardziej głęboki jeszcze na pograniczu czytelności. Gęste i mięsiste brzmienie gitar i siła rażenia nuklearnych bębnów jest po prostu niepojęta. Jednym z moich faworytów(a sztuką jest na takim albumie wyłonić takowe) jest „Bitter Loss”  masywny gitarowy wstęp z bębny i ten zaropiały bas – szkoda tylko, że tak krótko. Już wiem dlaczego tak lubię ten utwór - brzmi wciąż nowocześnie, wrażenie robi też zróżnicowanie wokali: naprawdę udane czyste wokalizy, skrzeki głębokie growle. Jednym z najdłuższych na płycie jest „Morbid Devourment” początkowy wolny walec to tylko przejściowy zabieg by z pełną premedytacją zabolało jeszcze bardziej. Nagły zryw dewastujący okolice brutalnym riffem i karkołomnym przejściem perkusisty. Wokalnie jest to kolejna uczta w której częstowani jesteśmy wrzaskami, rykami a nawet szyderczą kpiną na sam koniec. Końcówka z natchnioną lekką zamgloną solówką. Potężna perkusja w utworze numer 9 to niechybny zwiastun totalnej anihilacji w trybie szybszym niż natychmiastowym. Rozpędzone bezlitosne monstrum jedne z najbrutalniejszych na tej płycie. Finał nie mógł być innym „The Truth Beyond” powolny wstęp i wzmagający się kontrolowany chaos obnaża stopniowo swą potęgę. Ocierający się o Doom, Najwolniejszy i najbardziej klimatyczny utwór z złowieszczym biciem dzwonu masakrycznym przejściem i klasyczną solówką - czego tu nie ma?!

To jeszcze nie koniec na koniec dostajemy niedojedzone resztki w postaci „Carnal Leftovers”, te bonusy są niezwykle wartościowe, pięknie zachowane proporcje mieszanki oldschoolowej rzeźni z heavy metalowym riffem. Jedynie mam mieszane odczucia względem wokalu w „Premature Autopsy” – instrumentalnie po mimo małego zagęszczenia i ogólnej dziwności całokształtu jest to kawał mięska ale eksperyment wokalny jest nieporozumieniem.  

Album jest lekturą obowiązkową, każdy utwór czymś zaskakuje i jest odrębnym małym death metalowym arcydziełem. Left Hand Path niezmiennie od ćwierć wieku jest wybitną śmiercionośną matrycą.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura