Po tym jak w1997 roku aresztowanie JonaNödtveidtaprzerwało działalność Dissection, osieroceni Johan Norman i Tobias Kellgren zapewne w trosce o to by nie wypaść z formy nie złożyli broni i postanowili walczyć na własny rachunek pod szyldem Reaper. Nazwa już niestety była zajęta, więc została zmodyfikowana dzięki czemu idealnie nawiązuje do dziedzictwa Dissection, bowiem „Soulreaper” to również tytuł utworu z albumu Storm of the Light’s Bane. Przypomnieć należy też o innym ciekawym nawiązaniu do korzeni twórczości obu Szwedów, obaj grali w 1991 roku w zespole Satanized.
Skład uzupełniony został przez wokalistęChristoffera Hjerténa, gitarzystę Mattiasa EliassonabasistęMikaela Långa. Pierwszym wykwitem tego zespołu była demówka wydana w 1998 roku. Szybko Eliassona zastąpił Christoffer Hermansson i z kopyta zaczęto intensywnie pracować nad pierwszym długograjem. Tym samym w 1999 roku Written in Blood został nagrany w Gain Productions Studio w Göteborgu. Rok produkcji nie był przypadkowy bowiem wstrzelił się w boom na nowoczesną mieszankę Black i Death Metalu nazywaną odtąd chętnie mianem Blackened Death Metalu.
Soulreaper innowacyjny w tej materii nie był, trudno też doszukiwać się podobieństw do Dissection(chodź nie bez wyjątku). W twórczości tego zespołu czuć tęsknotę dla amerykańskiego łupania z nie małą dozą szwedzkiej melodii. Muzyka zdominowana jest przez mięsisty, solidnie zagęszczony Death Metal z jajami i demoniczną otoczką. Od pierwszych sekund leci tłusta luta. Dużym plusem jest zróżnicowanie wokali, praktycznie w każdym utworze Christoffer Hermansson w innej manierze: plugawie growluje, ohydnie bulgocze, przeraźliwie skrzeczy, pojawiają się mniej lub bardziej udane melodeklamacje. Tobias Kellgren masakruje rozpędzoną grą na perkusji, najeżoną blastami i technicznymi połamańcami. Brzmienie jest trochę mętne, czasem nawet bardziej niż trochę przez co niegłupie riffy zlewają się i giną w jednym wielkim dźwiękowym chaosie.
Tytułowy utwór nawiązuje do klimatów Dissection za sprawą jednoznacznie kojarzącego się długiego, instrumentalnego pasażu bogatego w akustyczne dźwięki. Blasty znów książkowe, średnio szybkie mielenie, soczyste i krwawe. Wokal z gatunku kruków pospolitych jak wspomniałem spisuje się idealnie w całokształt modnego Blackened Death Metalu przełomu tysiąclecia. Przygaszone lekko rozmyte, rozanielone solówki gryzą się z dziwnie przetworzoną deklamacją.
Nie ukrywam, że zainteresowałem się tym zespołem ze względu na popełnienie nowej wersji „Satanized”(trochę wcześniej opracowany również przez Decameron). Wzięcie tego utworu w tym składzie to wspaniały hołd, nareszcie utwór ten brzmi rasowo i godnie. Świetna lekka solówka w gąszczu niemiłosiernej jatki. Ciężar utworu został zachowany a dzięki wyeksponowanemu wokalowi utwór zyskuje. Utwór wieńczy podniosła solówka.
Po porcji oldschoolu z rodowodem, wracamy do nowoczesnego młócenia. Niestety „The Seal of Degradation” jest kawałkiem zbyt przeciążony i zbasowanym przez co radykalnie stracił na czytelności. Szkoda bo ciężkie lejące się riffy przedzierają się tam gdzie mogą. Brzmienie poprawia się w wolniejszych partiach utworu. Przykładem zmarnowania potencjału jest również kolejny utwór „Ungodly”, który jest blastową symfonią bezlitośnie przeszywającą do żywej kości. Brzmienie perkusji tutaj już jest dużo lepsze bardziej selektywne, i te pirotechniczne przejścia… Całość psuje wokal zbyt leniwy, sprawia wrażenie jakby Krzyś darł się od niechcenia ale na szczęście jest on na tyle schowany, że nie zakłóca kunsztu perkusisty, któremu się chce i to jeszcze jak. Mieszanie w drugiej połowie utworu jest jednym z lepszych momentów na płycie, zmiany tempa i jakby zmaganie się z jakimiś potężnymi siłami zła, obrazują pasję tego perkusisty. Pozytywne wrażenie sprawia ciężar roztopionego ołowiu, który leje się strumieniami z gitar. Daleko też do ideału „Subterranean Might”, z skrzeczącym jadem w głosie wokalisty. Początek nie jest zły tylko w dalszej części robi się nijako i brzmi jak granie dla grania. Riff nie byłby może taki zły ale też mu coś ewidentnie brakuje, pomijam fakt, że nie wiadomo dlaczego partia gitary jest tak schowana, że naprawdę ledwo ją słychać. Infantylna melodeklamacja równie mało słyszalna co owa gitara.
Na koniec Soulreaper przywala siedmiominutowym walcem zatytułowanym „Labirynth of the Deathlord”. Tobias bardziej kombinuje, wokalChristoffera Hjerténa tym razem jest dużo cięższym growlingiem niż zwykle. Brzmienie niestety znów momentami zbyt gęste, naprawdę trzeba się wysilać żeby wyłapać poszczególne elementy. Nowocześniej brzmiący bujający riff przechodzi w starą szkołę mielenia, bez bicia przyznać trzeba, że to im wyszło. Nagły zryw i kolejna nawałnica perkusyjna. Niezbyt zawiły ani skomplikowany ten labirynt ale nie jest źle, na pewno więcej się dzieje, niż w poprzednim utworze. Zmiany tempa są udane, dziwna solówka końcowym pasażu i ciężkie riffowanie.
Album nie jest zły, ale błędy przy takiej klasie muzyków są wręcz rażące. Z drugiej strony to przecież śmierć metal w dodatku o czarnym odcieniu a nie technicznie wydmuchany i wychuchany melodyjny death metal. Nie mniej choćby dla „Satanized” można się z Written in Blood zapoznać.
Inne tematy w dziale Kultura