Ignatius Ignatius
1154
BLOG

Hail, hail, hail and kill! - Relacja z koncertu Manowar

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 3

W sobotę 17.05 w Katowickim Spodku odbyło się prawdziwe heavy metalowe święto. Mówi się, że polscy Manowarriors czekali na ten koncert ponad ćwierć wieku. Trzy pokolenia fanów przybyło by ramię w ramię, stoczyć bój w imię prawdziwego metalu. Świadkiem byłem uroczej scenki rodzajowej, dumny tata przyprowadził swoją żonę i syna na koncert swojego ulubionego zespołu, starając się zapewnić jak najlepsze miejsce, widząc fana w koszulce z wizerunkiem zespołu, przedstawiał synowi poszczególnych członków zespołu, których za chwile zobaczy. Zatrzymując się na Columbusie, smutno dodając, że perkusista już nie żyje.

Planowo o 18:00 otwarto wrota, początkowo ludzi pod spodkiem było niepokojąco mało.  Słychać gdzieniegdzie było grupki mówiące w różnych językach w tym Ukraińcy z flagami, którzy gościnnie przywitani zostali przez polską metalową brać okrzykami Slava Ukraini!. Świadomość kontekstu obecnych wydarzeń za wschodnią granicą przez to wzbudzał dodatkowy dreszcz ekscytacji i sprawiał, że koncert dodatkowo zyskiwał na wyjątkowości. Atmosfera była radosna, fani robili sobie zdjęcia, tłumnie oblegali stoisko z koszulkami i innymi manowarriorowymi gadżetami. O 19:00 powoli zaczyna zapełniać się Golden Circle - współczuje tym którzy wylądowali na samym końcu, czyli metr przed barierką odgradzającą od płyty, ten jeden metr kosztował ich 100 zł... Około19:35 płynnie zapełnia się Spodek słychać skandowanie

Hail and Kill
Hail, hail, hail and kill
Hail and Kill
Hail, hail, hail and kill!

Parę minut po 20:00 scena wybuchła soniczną eksplozją i rozpoczął się heroiczny bój czterech pogromców „fałszywego metalu”: basisty Joeya DeMayo, wokalisty Erica Adamsa, pałkera Donniego Hamzika(pierwszy perkusista Manowar- grał w latach 1981-1983 potem zastąpiony został przez ś.p. Scotta Columbusa) i gitarzysty Karl Logana(w tym roku wybija okrągłe dwadzieścia lat odkąd dołączył do Manowar.).

Przez całą sztukę było patetycznie, epicko, był pot kto wie może i łzy wzruszenia. Czuć było w powietrzu, że na dwie godziny Amerykanie przenieśli Spodek do lat 80. Koncert odbył się w ramach światowej jubileuszowej trasy - Kings of Metal MMXIV i dokładnie tak jak dwadzieścia sześć lat temu zespół otoczony był nagłośnieniem. Brakowało co prawda piersiastych dziewoj odzianych w skórzane dodatki ale powiedzmy, że bez tego można się na koncercie obyć.

Wojownicy przedstawili się swoim hymnem „Manowar” z pierwszej płyty, potem poleciała, przekrojowa wiązanka metalowych war songów, które zostały wyśpiewane przez cały Spodek niemal na jednym tchu. Na ogromnym ekranie, który rozpościerał się na całą długość sceny wyświetlane były okładki, archiwalne zdjęcia, efekciarskie trącące kiczem animacje, idealnie pasujące do napierśników noszonych przez członków zespołu. Na tytułowym utworze z czwartej płyty Spodek zapłonął, à propos motywu z okładki płyty Sign of the Hammer, który jednoznacznie nawiązuje do narodowosocjalistycznych Niemiec - można było na koncercie spotkać skinów z flagami i koszulkami z tą okładką. Świadczy to o bardzo różnorodnych odbiorcach konwencji Manowar. Estetyka tego zespołu jest pełna pozytywnego przekazu, idealnego na te niespokojne i jałowe czasy. Duma, honor, dyscyplina, męstwo, ojczyzna, flaga, patriotyzm, przede wszystkim odwaga, poświęcenie, można by wymieniać tak jeszcze długo. Biorąc to wszystko pod uwagę przestaje na chwilę razić komiksowa stylistyka - ot mityczność naszych czasów, oprawiona w bojowe dźwięki jankeskich rycerzy.

Nie zabrakło reprezentantów z ostatniej płyty The Lord of Steel(nie licząc nagranej na nowo Kings of Metal) tytułowego utworu, który dedykowany był zmarłemu perkusiście Scottowi Columbusowi i „Hail, Kill and Die” z retrospektywnym tekstem. Pomimo nieprzychylnych recenzji niezrażeni manowojownicy również i te utwory odśpiewali z odpowiednią atencją. Jako, że trasa poświęcona była kultowemu i sztandarowemu albumowi Kings of Metal odegrano ją w całości co rzeczywiście było strzałem w dziesiątkę. Najbardziej zapadającymi w pamięci momentami koncertu było zbiorowe odmówienie przez wszystkich modlitwy wojownika czyli „The Warriors Prayer”. Chodź z drugiej strony puszczanie przydługiego filmiku w trakcie koncertu było chybionym pomysłem, nawet biorąc pod uwagę że sześćdziesięciolatki musiały chwilę dychnąć. Gdyby to jeszcze miało miejsce jeden raz... Oprócz tego zaserwowano proces produkcyjny klipu Kings of Metal oraz wypowiedz Kena Kellego twórcy okładek Manowar(od Fighting the World po The Lord of Steel) co może i było ciekawe ale może jako dodatek do DVD, a nie jako dosłowny przerywnik koncertu.

Najwięcej emocji nie licząc kawałków z Kings of Metal wywołały „Brothers of Metal pt. I”, „Black Wind, Fire and Steel” i oczywiście „Warriors of the World United”. Międzyczasie był czas na odjazdowe popisy solowe Joeya DeMaio i krótka pogadanka w jego wykonaniu, która nie ograniczała się tylko do pojedynczych dziękuję . Joey z pomocą suflera i polskiego piwa pochwalił polskich manowarriors, przedstawił osobę dzięki której doszło do koncertu w Polsce, połechtał naszą dumę oczywistościami tyczącymi się polskich dziewczyn, zapowiedział że rozpierdoli tę budę, skopie wszystkim tyłki. Największym aplauzem nagrodzony został za słowa

Jeśli nie szanujesz manowarriors to spierdalaj! Jeśli nie lubisz Polski, pierdol się!

Pomimo informacji na stronie Spodka koncert trwał około dwie godziny z bisami a sądząc po reakcji nie tylko ja nastawiałem się na trochę więcej, zwłaszcza że materiały filmowe do najkrótszych nie należały.

Finisz koncertu był jednym z piękniejszych jakie można było sobie wyobrazić. Czyste metalowe misterium Joey ceremonialne wyrywał struny z swojej gitary, jedna po drugiej, rytuał ten budował takie napięcie jakby basista był bohaterem filmu 127 godzin i wyrywał nie struny a swoje nerwy i żyły. Na sam koniec wyświetlona została Polska flaga i podziękowania w języku polskim.

Po koncercie, również na oficjalnym profilu Manowar na Facebooku zostaliśmy pochwaleni:

Thank you Polish Manowarrios.You were great!We will return!

Frekwencja była nienajgorsza, spodka nie zapełniono (biorąc pod uwagę obfitość mocnych gigów jakie są przewidziane na ten rok i przy cenach biletów to i tak szacunek się należy tysiącom manowarriors ). ale pusto też nie było zwłaszcza, że przyjechali fani z różnych części Europy wspomniani Ukraińcy, Czesi, Niemcy. Na koniec ponarzekam sobie, chwalone nagłośnienie dupy nie urwało, będąc w centralnym miejscu przytłoczony byleby zbyt zbasowanym brzmieniem, które robiło wrażenie, gdy fale uderzeniowe przeszywały tysiące fanów ale przez to dźwięk wyraźnie tracił na selektywności, zwłaszcza w trakcie szybszych utworów. Niebyło też niewiadomo jak głośno, było po prostu rozsądnie.. Mimo wszystko jak na swój wiek Manowar zagrał świetny koncert, którego nie zapomnę. Królami nie wiem czy są ale wiem na pewno, że Judas Priest w moim panteonie metalu nadal są bogami, których zdetronizować może tylko Black Sabbath.

Zobacz galerię zdjęć:

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura