Ignatius Ignatius
125
BLOG

The Duskfall: Source - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Rok po co najwyżej średniej płycie Frality, zespół wydał swoją drugą odsłonę zatytułowaną Source.

Od razu zaatakowani jesteśmy wyraźnie brutalniejszym graniem. Duże zmiany nastały względem debiutanckiego krążka, począwszy od mniej czytelnego wrzasku wokalisty po brzmienie gitar i perkusji, podoba mi się zwłaszcza pogłos werbla. Postawiono większy ciężar na surowość niż plastikowe melodie, co nie oznacza oczywiście, że zespół z nich zrezygnował, po prostu nie grają głównych skrzypiec. Spotęgowano zapiaszczone brzmienie gitar, przez co jest jeszcze bardziej gęsto. Solówki są wyraźnie smutniejsze co już słyszymy w pierwszym utworze „Case Closed”. Głównym atutem tego wydawnictwa są riffy, bardziej zróżnicowana muzyka, ciężko mrucząca gitara basowa Kaja Molina np. w „Striving to Have Nothing”. Wokal brudny, charczący, ale w miarę czytelny. Wolniejsze granie z nowoczesnymi ozdobnikami ale i akustyczną duszą i dłuższą łkającą solówką. Mimo, że mniej intensywny i bardziej melodyjny to sprawia pozytywne wrażenie.

Jeszcze bardziej zaakcentowano thrashowe wpływy są w bardzo brutalnym, chaotycznym killerze „The Grand Scheme”, tak mocny The Duskfall nie był nigdy. Przeciągnięte, charczące, nieczytelne porykiwania Kaia. Kroczące riffy, liczne zmiany tempa. Bardzo brudny utwór żywcem wyjęty z połowy lat ‘90. W tytułowym „Source” ekipa Mikaela Sandorfa trochę spuściła z tonu, na rzecz bardziej klarownego i łatwiejsze w odbiorze graniu. Oparty na prostym chwytliwym riffie. Znów muszę z przykrością stwierdzić ze The Duskfall nie ma szczęścia do tytułowych utworów. Bardzo emocjonalna solówka gitarzysta rzeczywiście włożył w nią serce w dodatku nie została wydłużona w nieskończoność. Lepsze wrażenie sprawia „Not a Good Sign”, równie prosty ale z pazurem i świetnymi ciężkimi riffami i zamglonym wokalem. Świetne riffy solidna mieszanka oldschoolowego grania z bardziej współczesną stylistyką. Oszczędne mroczne solówki wypadają dużo lepiej niż rozwlekłe przeciętne onanizowanie się na gryfie. Ciekawą nowością jest najdłuższy na płycie „Guidance” z riffem o wyraźnym posmaku Death’n’Rolla, który buja aż miło, nienachlana schowana melodia żyje swoim życiem, zbyt głośny wokal nieco zagłusza resztę. Z drugiej strony szybkie wypluwane z żółcią słowa są jednym z głównych motorów tego utworu. Ostatnie sekundy to wyciszenie furii akustycznym, monotonnym pulsem gitary.

Na sam koniec zespół przygotował dwa szybkie czady z piekła rodem. Pierwszy „Lead Astray”, to głównie mroczne półciężkie riffy, dużo w nich klasycznego heavy metalowego feelingu. Bardzo zwiewny i głośny utwór, momentami zwiększa się intensywność i prędkość. Najbardziej thrashowy na płycie a zarazem jedne z lepszych momentów tej krótkiej płyty. Drugim pirotechnicznym wymiotem o wymownym tytule jest „The Destoryer”, jazgot gitary i wkraczamy w bardziej masywne przeplatane, przyspieszeniami podobnymi do tych z poprzedniego utworu. Melodia zredukowana praktycznie do solówek. Bardziej wysoki skrzek niż przez większość część płyty. Piekielne tempo, które utrzymane jest przez większość albumu, idealnie kończy tą bardzo mocną płytę, płytę która w końcu spełnia moje oczekiwania. Wyraźny postęp, nareszcie dojrzała płyta, pomimo małej wpadki z „Source”, album ten zjada, przeżuwa i wypluwa Frality z butami.

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura