Ignatius Ignatius
197
BLOG

Gates of Ishtar: The Dawn of Flames - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Brama Isztar to babilońska brama poświęcona Isztar – bogini wojny i miłości, jednej z najważniejszych w mezopotamskiej mitologii . Owa brama na północy miasta otwierała drogę procesyjną, wiodącą do świątyni Marduka. Obecnie zrekonstruowana brama znajduje się w Muzeum Pergamońskim w Berlinie. Zespół Gates of Ishtar rozczarowany współpracą z Spinefarm Records również „przeniósł” się do Niemiec konkretnie do Invasion Record

Akustyczne, ezoteryczne intro, powoli włączają się gitary, wtórują mu klawisze samego Dana Swanö. Muzyka stopniowo się rozkręca. Włącza się podwójna stopa i jadowity wokal Mikaela Sandorfa. Utwór jest pełen zmian tempa, z dominującym średnim tempem. Finał upiększony piękną solówką.

Od pierwszego utworu, bardziej podoba mi się drugi zatytułowany „Trail of Tears” bardziej rytmiczny, cięższy. Świetnym momentem jest czadowy pasaż na gitarze basowej Danjela Röhra i nagłe przyspieszenie. Po mimo braku podwójnej stopy, melodyjny riff zapada w pamięć. Jest to surowy nieprzesłodzone granie o które nie trudno w tej stylistyce.

Z każdą minutą jest co raz lepiej, następny „Forever Scarred” jest jeszcze cięższy i nieco szybszy. Uzbrojony w epicki pasaż i zaśnieżone brzmienie, wraz z opętanym wrzaskiem wokalisty przywodzi na myśl klimat mglistego black metalu. 

Akustyczne pluskające krótkie intro „Dreamfields” przełamane zostają siarczystą pożogą. Nareszcie nastąpił powrót do szybkiego grania. Podwójnej stopa tnie wtórując oszczędne surowe melodie. Smutna krótka solówka schowana za resztą akompaniamentu.

Opus Magnum tego albumu jaki całej twórczości Gates of Ishtar jest „Dawn of Flames”. Rozświetlony mistycyzmem zaklętym w melodii gitarowej. Momentami ociera się o przebojowość by zaraz ostro przywalić. Bardziej różnorodna gra Henrika Åberga na perkusji z szybkimi przejściami. Niby nic takiego ale jednak robi wrażenie. Niby oklepane parapetowe wstawki a jednak budują nastrój. Wokalista w tym utworze daje naprawdę wszystko, razem do kupy tworząc małe śmierć metalowe arcydzieło. To wszystko dopiero początek, dalej mamy połamany rytm i zadziorny ciężki riff, brutalnie przeciągnięty wrzask z pogłosem i krótka ściana dźwięku – szkoda, że tak mocnych momentów nie ma więcej na tym albumie

Dobre wrażenie sprawiają pełne krągłości gitarowe w „Etenral Sin”. Średnio szybkie tempo i wywarzona patetyczna melodia. Bardzo dobre naturalne brzmienie perkusji o czym powinienem wspomnieć już wcześniej. Dobrym patentem są wstawki z eksplodującym sporadycznie pogłosem. Stopniowo utwór zastyga czarującymi dźwiękami.

Końcówka albumu jest jeszcze cięższa co się chwali, „No Time” z niespokojnym riffem. Muzyka jest jeszcze bardziej mroczna i intensywna. Nieco inna maniera wokalna jest miłą odmianą. Bardzo dynamiczny utwór z zmianami tempa i wieloma gitarowymi ozdobnikami. Przy tym surowy i brutalny, jeden z lepszych utworów na albumie. The Dawn of Flames  kończy się „The Embrace of Winter” w którym kontynuowany a nawet spotęgowany jest nastrój „No Time”. Instrumentalny rozpędzony pasaż, epicki i podniosły. Rzeczywiście chłód bije z tego utworu, a może to ten cholerny śnieg który spadł w Tatrach?  

Album dziś momentami może i brzmi archaicznie ale przynajmniej nie sztucznie. Jeżeli ktoś brzydzi się melodyjnym death metalem ale chciałby w ramach eksperymentu posłuchać tego typu oldschoolowej sieki, to zdecydowanie The Dawn of Flames jest godny polecenia.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura