Ignatius Ignatius
293
BLOG

Unleashed: Sworn Allegiance - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

10 lat temu ukazał się siódmy album Unleashed. Młot Thora z płonącymi oczkami, swym spojrzeniem obiecuje przepyszną lutę. Tym razem obietnica została spełniona. Dawno Unleashed nie nagrał tak mocnej i równej płyty. Począwszy od „Winterland” po „Long Live the Beast” album trzyma w napięciu i w dobrym stylu siecze umysły. Melodyjna maniera z dwóch poprzednich płyt pozostała, ale tym razem dominuje solidny rozpierdol w szybkim tempie.

 

 

 

Isengard has been unleashed
The Uruk-Hai march to war
They will leave no one alive
Helm's deep is soon to fall

Melodyjny i rozpędzony „Winterland” to przeszywający mroźny cios, bardzo dobry początek płyty. Wokal Hedlunda poprawił się i jest to w końcu gardłowe growlowanie. Cieszy ucho podwójna stopa Shultza której brakowało. Bardzo mocny utwór odpowiednio zagęszczony z fajerwerkami gitarowymi. Dawno Unleashed nie dowalał do pieca jak w „Destruction (Of the Race of Men)” w dodatku Szwedzi przypomnieli sobie o Tolkienie.

Niestety lirycznie z płyty na płytę jest co raz gorzej, czego przykładem jest „Only the Dead”, Nie licząc tekstu jest to kawał dobrego grania , tylko trochę momentami się dłuży.

Nawet wikingowska tematyka w „The Longships are Coming” podana tak trywialnie i dosadnie jest żenująca w porównaniu z poziomem lirycznym pierwszych płyt. Za to wiosłowanie gitarzystów przywodzi na myśl Across the Open Sea. Utwór żywcem wyjęty z tamtych czasów. Średnie tempo. tłuste ,potężne brzmienie basu Hedlunda. Świetna poszarpana melodyjna solówka – cudo.

Dawno nie było tylu rozpędzonych killerów „Helljoy” to bardzo dobry headbanger o prymitywnym brudnym riffie. Kolejnym mocnym punktem zespołu robią się nawiedzone solówki. Nie ma chwili wytchnienia, znów ciężko i gęsto robi się za sprawą „Insane for Blood”. Tą płytą zespół ponarabiał braki czadu z poprzednich kilku płyt. Nie zabrakło miejsca na duszny klimat i potężne przejścia Shultza, po latach oszczędnej gry musiał zatęsknić za starym dobrym nakurwem. Hedlund oprócz gardłowego growlu skrzeczy a swą pulsującą grą na basie potęguje ciężki wydźwięk całego albumu. Kolejny utwór „I Bring You Death” to bardzo dynamiczny, brutalny cios z licznymi zmianami tempa. Jeden z najlepszych na Sworn Allegiance chociaż zaczynał się niepozornie.

Wikingowie wypowiadają kolejną wojnę war songiem, którego by się Vader nie powstydził-  „ Attack!” mógłby być co prawda nieco szybszy ale i tak jest sympatycznie. Wgniatanie w fotel serwuje „CEO”, który niestety nie pędzi jak dwa poprzednie ale za to przywołuje mroczne oblicze załogi Johnego. Oldschoolowa solówka w raz druzgocącą podwójną stopą to jest to co wilki morskie lubią najbardziej.

Nie obyło się bez nawiązania do fascynacją Groove Metalu, kroczące gitary w „One Night in Nazarteh” bujają łajbą cholernie skutecznie, growl Hedlunda jest jednym z najlepszych na płycie. Z utworu na utwór solówki są co raz bardziej wartościowe i pomysłowe.

Rzeźnię kontynuuje „Praised to be Lord” i „Metalheads” - oba wymarzone do machania owłosionym łbem – to taki hołd dla oddanych fanów. Końcówka płyty równie dobra jak całokształt, czas na death metalowe szanty jakie zaserwował „Miklagård” świetny sztormowy bałtycki klimat zwieńczony bajeczną solówką. Hipnotyczny rozmarzony „Long Live the Beast” kończy jak już na wstępie napisałem spójną, nareszcie równą płytę. Jest wiele pomysłów które nie są przebajerzone. Sworn Allegiance to zdecydowanie jeden z moich faworytów w dyskografii Szwedów.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura