Nowy Laibach, długo oczekiwany w pełni autorski materiał. Tytuł Spectre kojarzyć się może fanom Bonda – jako fikcyjna organizacja terrorystyczna. Tytuł Widmo jest złowieszczy i zaskakująco jak na ten kolektyw banalny – chyba, że na siłę będziemy doszukiwać się drugiego dna, no może nie na siłę biorąc pod uwagę widma komunizmu. Jest to z prawdziwego zdarzenia pierwszy album autorski od czasów WAT z 2003 roku. Po tym albumie Słoweńcy rzucili się w obłędny wir eksperymentów mniej lub bardziej interesujących, z genialnym Volk na czele. Na wstępie przyznaję miałem obawy bo liczyłem na w pełni laibachowy produkt, choćby na miarę wspomnianego WAT.
We rise, we grow.
We walk and we stand tall,
we never fall,
as big as the sky,
as high as the dawn.
We walk and we do not fall.
Album rozpoczyna optymistyczny, militarny marszyk z chwytliwą krzepiącą melodią gwizdu, który od razu przywodzi na myśl stare dobre anglosaskie kino wojenne (MarszPułkownika Bogey'a). Idealnie radiowy, przyjemny utwór „The Whistleblowers”, jest niejako podsumowaniem wspominanego okresu zarówno z Volk jak i z ścieżki dźwiękowej do filmu Iron Sky, konkretnie mam na myśli żywcem wyrwaną konwencję z ścieżek dźwiękowych do Bonda - singlowy „Under the Iron Sky”. Wówczas już zaczęły dominować żeńskie wokalizy, a antywokal Milana schodził na boczny tor, sprowadzony do szeptu i mruczenia. Mimo wszystko po Laibach A.D. 2014 spodziewać można się wszystkiego. Utwór pełen patosu o hymnowym wydźwięku, wyczuwalny jest propagandowy klimat starego dobrego marszowego Laibacha.
Drugi utwór „No History” idealnie pasuje do obecnych trendów polityki historycznej w Polsce (a raczej jej skutecznej eliminacji). Dostrzegam nawiązanie do tematyki poruszanej na WAT („Satanic Versus”), w tekście ukryty jest mini manifest będący motywem przewodnim tego albumu. Od strony muzycznej jest to prostym surowy bit – trudno się tylko przyzwyczaić do stricte popowego żeńskiego wokalu Miny Špiler, który dominuje na tym albumie.
Trochę szybsze rytmy pojawiają się w „Eat Liver!” znów mamy skojarzenia i odniesienia do przeszłości Laibacha. Tym razem pod katem muzycznym słychać rozwiązania przywodzące na myśl bardziej zaokrąglone, wygładzone brzmienie albumów- Sympathy for the Devil i NATO. Na całym albumie unosi się klimat przełomu lat 80/90 podanych w odświeżonym stylu. Obiekcję mam do wokalistki, bo nie jest na miarę Germani, z drugiej strony oglądając na youtubie wykonanie z jej udziałem „Across the Universe” robi duże wrażenie. Na pewno miłą odmianą jest to, że po ponad dziesięciu latach doczekaliśmy się Laibacha energetycznego z przytupem.
Posępniej robi się w „Americana”, bogaty w neoklasyczne tło, dudniący rozmyty puls. Tekst banalny i bardzo dosadny –w skrócie dostosowany do ospałych społeczeństw, którym trzeba przypominać takie oczywistości:
If you wanna change the system
Get out on the street
Niespodzianką dla mnie jest odniesienie do My wzorcowej antyutopii autorstwa Jewgienija Zamiatina w utworze „We are Millions We Are One” – nie ukrywam, że czekałem i zastanawiałem się czy Laibach sięgnie do protoplasty dystopijnych powieści która odcisnęła piętno na Huxleyu i Orwellu. Utwór aż kipi rozwiązaniami lat ‘80 i to w tej najbardziej komercyjnej odsłonie New Romantic?! Pewnie nieprzypadkowe jest to puszczenie oka - nawet moja Mama stwierdziła, że im się pazurki stępiły…
Idealnie wpisał się w obecny klimat „Eurovision”, to wypisz wymaluj relacja sytuacji w Europie i do czego ona zmierza
Europe is falling apart
Pamiętać trzeba, że środowisko NSK od dawna prognozują Europie upadek – czyżby właśnie się one sprawdzały?
Słuchając „Walk With Me” już mogę powiedzieć, że przyzwyczajam się do wokalu… ktoś już zauważył że za mało Milana na tej płycie, który został zmarginalizowany. Muzycznie mam skojarzenia tym razem z bardziej „tłustym” Kapital podszytym New Romantic, podaną na laibachową militarną modłę. Dziwna to mieszanka, ale warto grzebać i rozbierać tą płytę na czynniki pierwsze. Można doszukiwać się nawet odniesień do Trip-Hopu.
Jednym z lepszych na albumie jest żywa „Bossanova”, który to utwór pasażem otwierającym przypomina mi styl bratniego 300.000 V.K. Tego też mi brakowało u Laibacha: szorstkich nierównych, drażniących industrialnych dźwięków.
What we are you will become
a parasite absorbing souls
we'll suck your culture brains energy
and plant your genes to our collective being
Do not fight against us
Resistance is futile
And you will be assimilated with Blitzkrieg
Opór jest daremny – „Resistance is Futile” znów bardziej klimatyczne granie kojarzące się z motywem przewodnim Gliniarza z Beverly Hills co jest kolejnym wyraźnym ukłonem w stronę dyskoteki lat ’80. Właściwy program płyty zamyka „Koran” melancholijny , tematycznie tylko pośrednio nawiązuje do świata arabskiego. Jak zresztą sam zespół podaje należy skupić się na bardziej dosłownym znaczeniu jakim jest „recytacja”, treść utworu to po prostu kolejna utopia.
Album posiada cztery utwory bonusowe, niektóre z nich są momentami lepsze, niż podstawowy program. Przykładem jest pierwszy z nich „The Parade”, energetyczny z znakiem rozpoznawczym w postaci blach i marszowym sznycie.
We follow music
And the band
Waving flags
And iron hand
To samo tyczy się utworu „Just Say No!”, który jest również bardzo mocną pozycją i naprawdę dziwi fakt zdegradowania go do bonusu. Nie mogło obyć się bez coverów, tym razem na stół operacyjny wzięty został przebój Serga Gainsbourga z przed trzydziestu lat, „Love on the Beat” przerobiony na dup stepowy kawałek. Jest to też jedyny utwór na płycie nie będący po angielsku. Swoją drogą, jest to obok debiutu i Jesus Christ Superstars jedyny album Laibacha na którym nie ma utworu w języku niemieckim.
Album kończy drugi z coverów„See That My Grave is Kept Clean” będący blusowym standardem Blind Lemona Jeffersona, który został nagrany na potrzeby sztuki teatralnej Die Macht der Finsternis (Ciemna potęga) Lwa Tołstoja.
Obawiałem się, że będzie gorzej, jednak Spectre spełnia moje oczekiwania. Przydałoby się tylko więcej hitów na miarę „The Whistblowers”, bo tak naprawdę łapię się na tym, że po przesłuchaniu w głowie zostaje ta krzepiąca melodia… No nic czas zapodać sobie „Vladimira” Maleńczuka.
Inne tematy w dziale Kultura