Na odwrocie płyty DeliciousHell znajduje się krwawe mięcho przygotowane do spożycia.
Tytuł bardzo apetyczny nastraja do odsłuchu. Świetna oprawa graficzna nareszcie na miarę tego zespołu. Po przetasowaniu personalnym Blackpitfather wciągnął pod skrzydła Horrorscope gitarzystę i basistę z swojego zespołu Black From the Pit.
Album nagrany w 2010 roku wydany dopiero dwa lata później(czy coś w tym stylu). Symfoniczno elektroniczne mroczne wprowadzenie i jedziemy. Brzmienie, jak zawsze bardzo dobrze wysmażone, od razu słychać, że Horrorscope brutalizuje swoją muzykę, począwszy od duetu gitarowego Blackpitfathera i Lukasa, potężnej perkusji Pienała, po growle niezmordowanego Baryły. Wysmakowane zmiany tempa, odrobina tłuszczyku w gitarach, który jest odpowiednio przyprawiony i przyprószony. Mówiąc o growlu Baryły zaznaczyć trzeba, że mimo wszystko jest zrozumiały i klarowny jak niedzielny rosołek. Gdzieniegdzie pojawiają się subtelne elektroniczne plamy.
Pojawia się nawet pokaźny indyk na Święto Dziękczynienia, podany na ostro, przebojowość ukryta w riffach charakterystyczna dla zespołu nadal ma się dobrze. Wokal momentami ociera się o skrzek. Atomowa perkusja, z nagłymi przyspieszeniami są druzgocące i mielą jak stara dobra maszynka do mielenia mięsa. Solówki trzymają wysoki horrorscopowy poziom nadal, są pomysłowe, bardzo energetyczne i kontrastują z zapiaszczonym siarczystym całokształtem. Warto wspomnieć, że danie podane przez ślązaków to nie jakieś resztki z przed tygodnia, to jest pachnące i aromatyczne świeże, podane na podgrzanym półmisku danie. Po bardziej klasycznych albumach przyszedł czas na współczesne podejście do łojenia. Sporo tutaj Groove i Śmierć metalowych składników, tworząc pożywną sałatkę.
Jak się człowiek przeje pierwszym i drugim daniem to może być potrzebne „przeczyszczenie” dla osób które sądziły, że większa niż dotychczas ilość growlów to jakiś spadek formy Baryły – uspokajam, czyste partie lśnią jak srebrna zastawa - mało mamy w naszym kraju tak wszechstronnych wokalistów.
Nie czujcie się oszukani melodyjne riffy zdrady nie czynią, przewietrzają i dają naszemu zmysłowi słuchu porcję intensywnej sjesty po wysokokalorycznych daniach. W tych melodyjnych wariacjach mogących przywołać wspomnienia złotego okresu Szwecji pokazują kolejny raz kunszt kompozytorski i techniczny gitarzystów. Pasaż z rytualnymi bębnami idealnie musi się sprawdzać na gigach tworząc solidną potańcówę.
Po porcji słodyczy wracamy do bardziej złożonych posiłków. Trzeba w końcu unikać fałszywych pustych kalorii, jest bardzo intensywnie. Zajadły pełny jadu wokal sączony przez zęby współgra z połamanymi rytmami i klasę Pienała, który serwuje zawrotne przejścia i blasty!
Urwany krzyk gitary woła na kielicha, a więc szable w dłoń! Bardzo rytmiczny, ale trochę przytłumiony utwór z wysuniętą perkusją. Utwór prostszy w konstrukcji, duszny niczym zadymiony pub. Znów trochę powietrza wnoszą elektryzujące sola, które nie są przypadkowe ani wymuszone.
W reakcji na poprzedni kielich czas na coś mocniejszego do bujających rytmów… tak już widzę jak leją Jacka. Bardziej leniwe klimaty, nadal mamy dosadne ostre riffowanie. Nie od dziś wiadomo, że sztuką jest robić zbyt pogmatwane utwory w których autor nie wie o co mu chodziło. Sztuką jest zrobić prosty utwór, ale taki który zabija. Nie przeszkadza nawet słodycz metalcorowego posmaku whisky z colą.
Zastanawiam się tylko, czy nie dłuży się przypadkiem ta biesiada? Goście w każdym razie na pewno nie są znużeni. Konsumujmy dalej, brutalność mieszana z melodyjnością, świeże podejście do tematu Thrashu widać nie zostało wyczerpane. Melodeathowe patatajki miło odświeżają w końcówce niczym owocowy deser. To że się zdarza zgniłka to akurat wyjątkowo działa in plus – w końcu to specjał upichcony w piekle. Wszechstronność kucharzy czerpiących z bogactw różnych kuchni sprawdziło się. Jak ja byłem głodny tej płyty, pokuszę się o parafrazę przysłowia – Tam gdzie kucharzy pięcioro znak, że napierdalają zdrowo!
Inne tematy w dziale Kultura