Ignatius Ignatius
195
BLOG

Mortification: Primitive Rhythm Machine - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

W drugiej połowie lat 90 dobra passa Mortification się kończy, zespół postanawia eksperymentować stylistycznie z lepszym i gorszym skutkiem. Część tych albumów mimo wszystko jest niedocenionych- z Primitive Rhythm Machine na czele – album, który według mojej opinii jest ostatnim równym albumem Australijczyków, przynajmniej w latach 90. Steve Rowe niczym Dave Mustaine i Chuck Schuldiner dokonał personalnej rewolucji, niemość, że nikt oprócz niego nie ostał się z poprzednich składów to w dodatku z tria rozrósł się do kwintetu, który w dużej mierze oparty był na świeżej krwi.

 

Świadczy o tym już tytułowy utwór otwierający album: tłuste brzmienie rytmiczna żywa perkusja idealnie pasuje do tytułu. Zespół wrócił na chwilę do bardziej brutalnego i pełniejszego brzmienia. Niejaki Bill Rice serwuje smakowite blasty. Wokal jest mniej corowy niż na Blood World, akustyczne plamy kreują klimat razem z gniewną melodeklamacją i potężnymi uderzeniami.

Jeszcze masywniej zaczyna się „Mephibosepth” , bardziej thrashowy, ale wciąż brutalny i ciężki. Akustyczno symfoniczne wstawki tworzą mistyczny klimat charakterystyczny dla Mortification. Pewnym nowum jest roziskrzona, rozpędzona solówka i bardzo melodyjna końcówka.

Zmianę klimatu przynosi „Seen it All”, przytłaczające, przygaszone brzmienie, utwór w bardzo prostej konstrukcji z akustycznymi akcentami, które trochę rozrzedzają przymulone atmosferę. Nie licząc jednak jeszcze krótkiej żywiołowej solówki utwór jest mdły i zbyt monotonny. Ma co prawda zawadiacki riff w drugiej połowie i kolejną melodeklamację ale to trochę za mało. Gdyby skrócić czas trwania o połowę, być może wyszłoby to na dobre.  

W „The True Essence of Power” zespół eksperymentuje z ewidentnie bardziej klasycznym Heavy Metalem osadzonym w thrashowym łamanym tempie. Niejako traktować można to jako zwiastun tego co się wydarzy na następnych płytach. Bardzo chwytliwy riff tylko dlaczego schowano go na rzecz trochę zbyt ascetycznej perkusji? Intryguje pomysłowa solówka lekko urozmaicająca utwór. Pod koniec wyczuwalny jest bas który niewiadomo dlaczego jest tak mało eksponowany.

Nie ma jednak tego złego bo me modlitwy o basior zostały wysłuchane. Świetny wstęp od razu jakoś żwawiej się zrobiło, dominują chaotyczne połamańce i od razu pysio się cieszy. W końcu jakiś energetyczny cios, pozwalający zapomnieć o dwóch co najwyżej średnich utworach. Perkusja nie wiele bardziej pokombinowana sprawia, że nie usypiam przy klawiaturze, wręcz przeciwnie prawa noga ucieszona (stara) się wybijać rytm. Tym razem  klasycznego Heavy z nowocześniejszym granie lepiej się sprawdziło. Zaimprowizowana solówka gitarowa w pewnym skręciła w dziwnym kierunku ale całokształt jak najbardziej na tak.

Tytuł „40:31” wskazuje, że mamy do czynienia z kolejnym bezpośrednim nawiązaniem do Pisma Świętego w tym wypadku do fragmentu Księgi Izajasza – lecz ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą.

Od pierwszych sekund słychać że będzie dobrze totalny oldschoolowy Death Thrash bardzo brutalna patatajka z szorstkim przydymionym wokalem i pulsującą perkusją - tu już nie ma bata, głowa samowolnie zaczyna się kiwać. Dobre riffy bardziej odważne partie basu sygnalizują tak pożądaną przeze mnie obecność. Kolejna ostra solówka karkołomne przejścia - Jest dobrze.

Trochę wolniej ale za to z atomową mocą uderza nas „Gut Wrench”. Mroczne riffowanie,  brutalne monotonne wokalizy, kapitalne przejścia na perkusji, utwór rozkręca się, dramaturgia rośnie razem z intensywnością praktyczne przez cały utwór, furiackie gra Billa i kolejna udane solo gitarowe.

Im dalej w głąb tej płyty a jest co raz lepiej! „Confused Belief” jest bardziej złożonym kawałkiem, szybka sekcja rytmiczna kontrastuje z powolnym pomrukiem wokalisty, tnie podwójna stopa przy akompaniamencie zawodzenia. Chaotyczny niepokojący utwór. Solidny Groove z nowomodnymi patentami sekcji rytmicznej i plugawym wokalem. Na uwagę zwracają wyeksponowane talerze które cudnie szeleszczą.

Powoli dobiegamy do końca Piymitive Rhythm Machine, zwiastowane jest to przez uduchowione chóralne intro rozpoczynające „Providence” soczystymi przejściami. Steve postanowił swoje najbrutalniejsze partie wokalne na sam finał. Sekcja rytmiczna w pełnej krasie jest klasycznie najlepszym aspektem Mortifiaction. Basowy pasaż współgra z czystą silną melodeklamacją, która momentami zahacza o falset żeby na moment przejść do growlowania. Śmiało można ten utwór zaliczyć do tych udanych progresywnych eksperymentów Mortification. Jako deser dostajemy kolejną do kolekcji grindowych miniaturek –„Killing Evil” –najszybszy i najbrutalniejszy cios, który należy traktować jako przejaw dystansu zespołu m.in. do własnej twórczości.    

Nie licząc tych dwóch słabszych numerów z początku a byłby to materiał lepszy niż Blood World. Nie mniej jest to skandalicznie niedoceniony krążek po który warto sięgnąć.   

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura