Ignatius Ignatius
617
BLOG

Mortification: Scrolls of the Megilloth - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

W 1992 roku swą premierę ma drugi album australijskiego zespołu Mortification. Tytułowe zwoje to zbiór Pięciu Ksiąg Megilot(Hamesz Meglilot – Pięć Zwojów) pochodzących z Biblii hebrajskiej(Pieśń nad pieśniami, Księga Rut, Lamentacja Jeremiasza, Księga Koheleta, Księga Estery). Steve Rowe zainspirowany studiowaniem Biblii postanowił oprzeć swe teksty na Piśmie Świętym i opisać tematykę poruszaną w tekstach Death Metalowych(śmierć, przemoc, okultyzm etc,) z nowatorskiej i jakże przewrotnej jak na ówczesny kanon, perspektywy chrześcijańskiej.

Przywitani zostajemy dźwiękami przyrody ożywionej jakimi tętni wstęp do „Nocturnal” na myśl przychodzi mi od razu klimatyczne granie jakie się wówczas kluło. Pierwsze odzywają się bębny Jaysona Sherlocka – nieprzeciętny pałker,  charakteryzujący się bardzo szybkimi stopami i blastami, pozwalającymi stanąć bez żadnych kompleksów z ówczesnymi wymiataczami. Tuż za nimi włączają sie gitary z melodyjnym chwytliwym riffem Michaela Carlisle. Australijczycy stopniowo rozkręcają się, wyczuwa się thrashującą rytmikę. Wszystko to dopełnione zostaje przez lidera zespołu Steve’a Rowe’a, który brutalnie growluje i eksponuje swą bulgocącą grę na basie. Świetny „roztańczony” riff, przytłaczający ciężar i surowe ale ciepłe brzmienie.

Zespół rozkręca się atakując od początku szybkimi blastami , w „Terminate Damnation” nie ma litości, kapitalna praca perkusji i ten klimat dziwnie przetworzonego wokalu kojarzący się z… tak, tak - estetyką grindową. Panowie łoją w imię Boga aż miło, nie czuć w tym żadnej pozerki - co często zarzuca się Mortification opluwając ich za to tylko, że mieli czelność wyjść po za ramy oklepanego bluźnierstwa i charczenia o Szatanie. Zresztą rozwinę tę dygresję – zawsze mnie dziwiło stanowisko części metalowej braci, którzy deklarując się, że w Boga nie wierzą, jednocześnie utyskują, że razi ich chrześcijańskie przesłanie w tekstach, że to nie pasuje do estetki Metalu itp, z drugiej strony teksty o magii, okultyzmie, sataniźmie czy nawet szerokiej palety pogańskich wierzeń, już im nie przeszkadzają – to nie konsekwentne i trącające hipokryzją zwarzywszy choćby na oczywisty fakt, że Szatan jest postacią biblijną…

Wróćmy jednak do „Terminate Damnation”, który jest dynamiczny, ciężkie powolne walowate tempa nagle urywają się na rzecz totalnej kanonady. Kolejny długi utwór zresztą ta płyta praktycznie w całości składa się z ponad pięciominutowych utworów.

W „Eternal Lamentation” szybkie tempo jest kontynuowane, dosadny rytm perkusji i dramaturgia riffu przygotowują nas do kolejnej biblijnej wyprawy.Wyprawy w której intensywność wciąż narasta, ascetyczne gitary i skrzecząco bulgocący wokal tworzą atmosferę grozy. Świetnie wkomponowane partie basu Steva. Warto wgryźć się w teksty, które pełne są cytatów biblijnych idealnie pasujących do stylistyki w której doskonale odnalazł się Mortification. W połowie transowy pasaż hipnotyzuje i idealnie pasuje do pojedynczego skandowania. Druga połowa to nieco bardziej pokombinowane riffowanie Michaela Carlislego. Wplecione zostały piekielne odgłosy płonących dusz grzeszników, wyjących potępieńców – patent niby oklepany lecz w tym kontekście robi to wrażenie.

Spokojniej zaczyna się „Raise the Chalice” znów pochwalę wyeksponowaną gitarę basową, dobre wrażenie robią urozmaicone wokalizy. Utwór jest bardziej techniczny z przebojowym bujającym riffem przełamanymi fantastycznymi basowymi pasażami, który przechodzi do szybszego grania. Stylistycznie jest to bardziej dynamiczny Techniczny Thrash z potwornym growlem. Akcent w postaci nienachlanych lekkich plam uduchowionych klawiszy buduje nastrój.   

Wspominając o tekstach zwrócić należy uwagę na „Lymphosarcoma” – utwór śmiało można powiedzieć proroczy dla Steva, który parę lat później stoczył zwycięski bój z białaczką. Utwór wzbogacony o niepokojące dźwięki respiratora . Po nim następuje zmasowany atak ciężkich ponurych riffów. Dominuje średnie tempo, muzyka mniej zawiła niż poprzedni utwór, nieco przygaszona, zamglona. W tym dusznym klimacie wyczuwa się bezsilność i straszny ból ale przede wszystkim nadzieję. W połowie utworu następuje lekko kakofoniczne klimatyczne niepokojące granie pełne tajemniczych odgłosów. Wolno sunący ciężki riff. Odgłosy bicia serca na koniec - bezcenne.

Tytułowy utwór to w pigułce zawarta treść wspomnianych ksiąg, muzycznie jest to jeden z najlepszych utworów na tym albumie. Rozpoczyna się biciem dzwonów – mam słabość do dzwonów, po nich wchodzą subtelne organy tworząc ewidentnie kościelną atmosferę, która zostaje przerwana ogromnym ciosem przeradzając się w jeden z brutalniejszych utworów na płycie. Rozpędzony dynamiczny z przebojowym skandowaniem Scorlls of Megilloth! 

Kolejną bardziej rozbudowaną kompozycją jest „Death Requiem” z kolejnym bulgocącym basowym pasażem. Szybkie przyspieszenie podwójna stopa przyjemnie tyka – wszystko to składa się to na dłuższy instrumentalny pasaż. Dodatkowym atutem są melodeklamacje, bardzo szybki kawał ostrej jazdy, wiele emocji przewija się w tym utworze.  

Utworem przestrzegającym przed igraniem z czarną magią i spirytyzmem jest „Necromanicide”. Rozpoczyna się odgłosami zawieruchy, coś komuś się wymsknęło i potrzaskało ;) Bardzo brutalny bezpośredni utwór, totalna dźwiękowa masakra. Mortification dosłownie biczują dźwiękiem. Potępieńcze odgłosy ku przestrodze w zabójczo rozpędzonej końcówce.

Najkrótszym w dodatku jednym z bardziej znanych utworów jest „Inflamed”. Soczyście brzmiące przejścia na perkusji, powoli wzniecający ogień utworu. Thrahsujący rytmiczny w pewnym momencie wycisza się eksponując tylko gitarowy riff.Tekst utworu jest dosadnym dogmatem

Those who died without Christ's blood,

who followed the damned, eternal liar,

will burn forever without escape

from the inextinguishable fire

Najlepsze Australijczycy zostawili na sam monumentalny i epicki finał.

„Ancient Prohesy”(na odwrocie płyty wkradła się literówka poprawny tytuł powinien brzmieć Ancient Prophecy) to jedenastominutowa suita, potężne zwieńczenie tego arcydzieła muzyki ekstremalnej. Powoli płynie riff, perkusja rozleniwiona bije nostalgicznie, pełna smutku i rozpaczy, kolejna dawka skrajnych emocje. Gitara zaczyna zawodzić łkać, niski zadymiony nieludzki głos odzywa się czasem, grzmiąc gdzieś w oddali, zespół przebudza się by przyspieszyć i siarczyście przyłożyć. Wielki chłód bije z tego utworu niczym zbliżająca się długa zima, niczym czyściec czekający na dusze. Utwór z mocnym a jakże oczywistym przesłaniem oparty w dużej mierze na proroctwie przyjścia Jezusa Chrystusa zawartym w Księdze Izajasza. Po mimo długości niespotykanej jak na Death Metal kompozycja jest pozbawiona krzty monotonni. Intryguje słuchacza i sprawia, że ten oczekuje co jeszcze zespół zaoferuje. Niezrozumiałe bulgoty z piekła rodem przy akompaniamencie smutnej gitary i kolejne miażdżące przyspieszenie. Bardziej technicznie zawiła końcówka z licznymi ozdobnikami sekcji rytmicznej powoli wygaszają ogień który oczyścił nasze dusze. Tak to jest piękna muzyka po mimo, że dla przeciętnego niewprawionego słuchacza chrześcijańskiego rocka może być to pielgrzymka nie do przejścia.

Jest to oldschoolowa jazda niczym nie ustępująca albumom Morbidów czy Deicide, jedna z najciekawszych pozycji ekstremalnego metalu początku lat ‘90. Przejaw bezkompromisowości, odwagi stając na jednych deskach z zespołami światopoglądowo nazwijmy „po drugiej stronie barykady”. Może dramatyzuję? Przecież to jest tylko dowód, że muzyka metalowa nie tylko potrafi być ponad podziałami, łączyć pokolenia etc. Pewne jest na pewno, że Mortification albumem Scrolls of the Megilloth stał się jednym z najważniejszych Death Metalowych zespołów w Australii i zredefiniował pojęcie Chrześcijańskiego Metalu udowadniając, że niezależnie od wyznawanej wiary można grać potężnie i ekstremalnie.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura