Po trzech latach Basement wydał drugi album Deszcz i Krew. Album zawiera osiem premierowych utworów, całość trwa trochę ponad półgodziny(o prawie 20 minut mniej niż poprzednio) Przy takim czasie trwania płyty nastawiałem się na szybki bezpośredni strzał a jak jest w rzeczywistości?
Wita nas „Ponury żniwiarz” adekwatnie do tytułu rozsiewający za pomocą basu niepokój. Klimat płyty jest niczym stara, wilgotna, zagrzybiona piwnica. Brzmienie duszne momentami mgliste i przytłumione. Znana z debiutu selektywność i słyszalny bas na szczęście pozostał. Stylistycznie utwór prezentuje bardziej nowomodny styl. Przytłaczające ciężarem gitary, pulsująca gitara basowa i subtelne przyspieszenie okraszone krótką, treściwą solówką. Waflo śpiewa bardziej czysto i czytelniej. Całokształt brzmi dojrzale ale nadal z dozą szaleństwa.
Drugi utwór zatytułowany „John Doe”(tak określa się w USA osoby o niezidentyfikowanej tożsamości w Polsce odpowiednio stosuje się skrót N.N.) kontynuuje klimat poprzedniego utworu. Intryguje połamaną sekcją rytmiczną – miałem przeczucie, że zespół na nastej płycie będzie odważniej mieszał. Znów mamy do czynienia z bardziej urozmaiconym wokalem Waflo, który odważniej używa swojego głosu. „John Doe” to proste, sugestywne, brutalne riffy – patent, który zawsze sprawdza się najlepiej.
Basement w „Nieumarłym”, przyspiesza, w tym momencie przyzwyczajam się do prezentowanego brzmienia Basement A.D. 2013. Jest to zróżnicowane, niebanalne granie, instrumentaliści stosują ciekawe ozdobniki. Najdłuższym na płycie jest utwór „W końcu”, smoliście leje się ołowiany riff. Jak na poprzednim albumie słychać było odniesienia do lat 80/90 tak tym razem na warsztat Panowie wzięli na warsztat wcześniejszą dekadę. Jest to najwolniejszy z dotychczasowych kawałków Będzinian. Utwór snuje się niczym powietrze w zadymionym barze, ale nie można powiedzieć o monotonni, w połowie utworu ciekawie zespół kombinuje, zwłaszcza jeżeli chodzi o gitarowe szycie. Rozmyta solówka wyjąca niczym syrena kończy ten świetny kawał oldschoolu.
Dla kontrastu najkrótszym utworem na płycie jest następny, singlowy „Kat”, promujący album. Z zdecydowanie większym wykopem z lekko chaotycznymi gitarami. Zespół nieco przyspiesza. Wspomnieć należy o przejmującej solówce. W „Tylko tyle” dominuje rytmiczny riff nawiązujący znów do zamierzchłych czasów metalowego grania. Utwór kontynuuje bardziej żwawe, prostsze, przebojowe granie w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Nowością jest instrumentalny utwór o nieprzyzwoitym i jakże bluźnierczym tytule „TatTatTida”, które rozpoczyna marszowa gra na bębnach. Szybko włącza się gitara i odjechany bas. Utwór niebanalny żeby nie powiedzieć momentami eksperymentalny. Dzięki ciepłemu i optymalnemu brzmieniu i selektywności, w pełni można wsłuchać się w kunszt muzyków. Utwór jest najbardziej technicznym dziełem jakie stworzył Basement. Z utworami tego typu bywa różnie i ciężko wszystkim dogodzić. Dyletanci często szydzą, że zespołowi nie chciało się napisać tekstu, że to taka zapchajdziura. W tym wypadku rzeczywiście utwór broni się bez wokalu, ciekaw jestem czy to jest początek tradycji i na późniejszych albumach też uświadczymy tak dobrze wysmażonego intrumentala?
Będąc w temacie tradycji, tak jak na jedynce tak i tutaj utwór tytułowy zamyka program płyty. Dłuższy instrumentalny pasaż wprowadza nas w kolejnego kandydata na przebój. Średnio wolne tempo, rytmiczne proste riffy przeplatają się z bardziej skomplikowanymi zagrywkami. Na sam finał zaserwowano pogiętą solówka.
Na Deszcz i krew teksty są rodem z piwnicy wesołych tematów nie dotykają. Wystarczy przelecieć okiem po tytułach: mamy wspomnianego ponurego żniwiarza, nieumarłego, kata. Tematyka wpisuje się w przygnębiającą jesienną aurę. Warto przynajmniej kilkakrotnie zmierzyć się z tą płytą, żeby wychwycić wszystkie piwniczne smaczki. Z jednej strony szkoda, że album jest jak zaznaczyłem na wstępie dużo, dużo krótszy(biorąc pod uwagę o połowę mniejszą ilość utworów). Oczywiście dobrze, że zespół nie poszedł na ilość a na jakość, zwłaszcza, że na otarcie łez, niedawno zespół na swej stronie opublikował link do coveru Sladeów. W oryginale utwór liczy 30 lat – Co ciekawe ten sam utwór zrobił około 20 lat temu również Acid Drinkers na potrzeby pierwszej odsłony RybiegoChuja. Zresztą jak wokalista wspomniał w komentarzu na Youtube: „Acid Drinkers mieli na płytach covery wszystkich najlepszych numerów świata :D (…)
Wersji Basementu pozazdrościłby sam Titus, tego trzeba posłuchać! Mam nadzieję, że na następną płytę nie będzie trzeba czekać kolejnych trzech lat, i powstanie godny następca. Ciężko będzie przebić swoje dotychczasowe dzieci. Swoją drogą to chyba ewenement na skale światową, żeby zespół bezpośrednio po „czarnej” nagrywał „białą” płytę – to świadczy już o zuchwałości ;)
Inne tematy w dziale Kultura