Po szumnie zapowiadanym debiucie, który koncertowo został wykpiony na forach z brutallandem na czele(całe nieszczęście, że autorzy owych postów nierzadko mieli słuszność), część skupiała się na wyglądzie zewnętrznym, wypowiedziach Ayi w wywiadach, które należy przemilczeć. Po dwóch latach od wydania The End of Life UnSun proponuje swoją drugą odsłoną o tytule Clinic for Dolls.
Dzwonek na lekcję? Odgłosy alarmu przeciwpożarowego otwierają owy album. Utwór „The Lost Way” od samego początku słychać, że idzie „nowe”. Mamy wyraźnie ostrzejsze, bardziej pełne brzmienie instrumentów. Nadal wszystko jest oczywiście bardzo melodyjne, poprawiło się brzmienie wokalu frontmanki. Najistotniejszą zmianą na lepsze jest to, że można tą muzykę śmiało zaszufladkować jako Metal. Utwór jest szybki, zróżnicowany, solówki Mausera w końcu coś sobą reprezentują są bardziej drapieżne i brzmią naturalnie. Mankamentem jest nadal za mało wyeksponowana perkusja i gitary.
Tytułowy utwór zaskakuje inną barwą wokalną, utwór w przeważającej części jest energetyczny i iskrzy się od różnych świecidełek typowych dla tego typu konwencji.
Z tonu UnSun spuszcza dopiero przy trzecim utworze pt. „Time”. Smutniejsza melodia i bardziej melancholijne klimaty. Mimo wszystko i tak jest to o wiele lepszy utwór względem tego co można usłyszeć na The End of Time. Mauser proponuje bardziej strawne riffy i partie solowe. Aya odważniej eksperymentuje z swoim głosem, wplata bardziej zmysłowe partie wokalne, szepty itp. W podobnym tonie pozostaje „Mockers”. Pochwalić należy resztę instrumentalistów w szczególności Vaavera, który obecnie realizuje się w pełni pokazuje na co go stać w Destruction. Muzyka jest bardziej naturalna, nadal się wyczuwa sztuczność projektu – przypadkowo okładka świetnie to obrazuje. Dłuższa zachowawcza solówka Mausera nie jest powalająca ale nie można niczego jej zarzucić. Szczyptę mroku zespół dosypuje w bardziej „hałaśliwym” „Not Enough”, chwytliwy mocny riff kontrastuje z wokalem Ayi, przyznać trzeba, że brzmi to dobrze. Utwór przyprószony został też intrygującymi samplami. Również pod tym względem zespół poczynił duży krok naprzód. Nawiązujący do debiutu klawiszowy wstęp rozpoczyna utwór niestety w stylu, który na nim dominował. Po 25 minutach w miarę żwawego grania w końcu musiała przyjść pora na ulepek z Ayą w roli głównej. Zamiast niego śmiało można by wrzucić coś w stylu następnego, singlowego kawałka.
Szumem niczym informacyjnym rozpoczyna się „Home” do którego powstał promocyjny klip z kolejarską scenerią i szczątkową fabułą. Utwór z dozą dekadencji w bardziej nowoczesnej konwencji z połamaną rytmiką, zaciera złe wspomnienie po poprzednim utworze. Dobry wybór na reprezentanta , dużo dzieje się w tym utworze, solo Mausera o dziwo zagrane z ikrą. Udany jest również rytmiczny „I Ceased” epicki i przebojowy w dobrym tego słowa znaczenia. Warto wsłuchać się w to co proponuje Vaaver. Nie męczy bardziej przygaszony wokal Ayi, który brzmi naturalniej.
Niepokojącym, krótkim intrem rozpoczyna się „A Single Touch”. Nie jest rozpędzony i raczej o mglistej, zwiewnej strukturze pokazuje, że oczywiście można grać spokojniej ale jednak z pazurkami. Tego typu rozwiązanie osobiście dla mnie jest optymalne. Nawet solo Mausera intryguje i jest ciekawsze niż zwykle.
Inne tematy w dziale Kultura