Ignatius Ignatius
793
BLOG

Vader: The Beast - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Ludziom dogodzić to sztuka, zwłaszcza wszystkim – to akurat jak wiadomo niemożliwe.

Truizmem zacząłem nieprzypadkowo, siódmy krążek Vadera(licząc album z coverami) jest sztandarowym przykładem, że opinie jednych determinują zdanie drugich i to często bezrefleksyjnie. Dziś już nie pamięta się, że to był kolejny przełomowy dla Vadera album. Próba poprawy promocji w kraju. Przede wszystkim sprawdzian dla zespołu po wymianie sekcji rytmicznej. Fala krytyki może nie osiągnęła rozmiarów hepania St. Anger ale była sroga. Posłuchajmy i dajmy jeszcze raz szansę Bestii by sprawdzić jak wypada po niemal 10 latach. Zaznaczę na wstępie, że osobiście nie zważając na krytykę a nawet nie będąc jej świadomy łyknąłem ten album traktując ją po prostu jak kolejną niszczycielską salwę gigantów.

Po krótkim intro uderzeni zostajemy „Out of the Deep” koncertowym killerem, według mnie poprawiło się zdecydowanie brzmienie, które jest bardziej soczyste i pełne w porównaniu z poprzednim dusznym i płaskim momentami Revelations. Od razu słyszeć talent Daraya - następcy nieodżałowanego Docenta, który na początku sesji nagrywania albumu jeszcze pod roboczym tytułem Spiritual Decease uległ poważnej kontuzji ręki i nogi.

Świetne, tłuste brzmienie perkusji, i skandalicznie chwytliwy riff – tak, tak to chyba najbardziej komercyjny album Olsztynian o co posądzany był pewnie przez tych samych za zdradę którzy Revelations krytykowali za to że Vader gryzie swój ogon. (a może na tym polega mistyczna nieśmiertelność? Wąż połykający własny ogon symbolem nieskończoności, te sprawy?

W otwierającym płytę utworze wiele się dzieje, świetne melodyjne klasyczne solówki, zmiany tempa i dynamika – nie jeden stwierdził ,że ten album broni sie na koncertach szkoda, że tylko właśnie „Out of the Deep” pojawiał się w późniejszych setlistach.

Drugi utwór jest dla mnie trochę zbyt groteskowy i tutaj chyba zespół rzeczywiście trochę przesadził ale jak na singiel nadawał się idealnie. Trochę może jakby był szybszy i nie miał tak histerycznie głupawego refrenu to byłoby dużo lepiej.

Transmission
Dark mission
Transmission
Dark mission

Co by nie powiedzieć był to jakiś hit, bo rok później na Art of Lying Virgin Snatcha pojawia się „Trans for Mansion” ;)

Powrotem do grania, które bardziej mi pasuje jest „Firebringer”, przebojowość zostaje ale jest znacznie brutalniej i szybciej. Stylistycznie The Beast to połączenie nowoczesnego brzmienia z archetypami gatunku połowy lat 80, powrót do korzeni i to w mistrzowskim wydaniu. Łkająca solówka w drugiej połowie utworu – to bardzo miła dla ucha odskocznia i coś nowego dla Vader, który od lat był wyznawcą krótkich tremolowych solówek.

Intro budujące klimat niespokojnego morza i mamy dźwiękowy sztorm w postaci „The Sea Came it at Last”, bardzo atmosferyczny utwór, Peter nie ogranicza się tylko do growlowania ale wplata szepty i melodeklamacje, epicki utwór z dużą dozą nostalgii. 

Po małej dawce „szant” Generał serwuje niemal Death’n’Rollową jatkę – dobry przykład pokazujący, że Death Metal to naturalna ewolucja Thrashu. Szarpany rytm i kolejne świetne melodyjne solo. Jedynym zastrzeżeniem może być monotonna gra Daraya, w tym utworze za bardzo się nie popisał.

Kolejny śmiercionośny wleczący się monstrualny riff otwiera „The Zone” tutaj z kolei słychać idealnie w jakim kierunku Vader będzie podążał na przyszłych płytach. Momentowi kulminacyjnym przydałoby się więcej ikry, tak jakby zespołowi brakło pary w kluczowym momencie, tyczy się to również solówki. Końcówka z pattającym riffem zamyka ten nierówny utwór. Dużo lepiej wypada „Insomnia”, z wyraźniej zaakcentowanym basem, motoryka utworu pomimo średniego tempa jest satysfakcjonująca. Dynamiki nabrała również solówka.

Dwa ostatnie utwory to jedne z najlepszych momentów na The Beast. Pierwszy „Apopheniac” z pulsującą podwójną stopą Darya, utwór prosty jak konstrukcja cepa ale zdecydowanie brutalniejszy niż kilka poprzednich kompozycji razem wziętych. Pirotechniczne riffy, Peter wplatający ozdobniki . To jednak jest tylko przystawka, największym numerem jaki wykręcił Vader w całej karierze(przebija nawet industrialny mezalians na Kingdom) to akustyczne intro w „Choices” – to właśnie ten motyw stał się solą w oku dla poniektórych. Niezrozumiałą dla mnie falę oburzenia wywołał wśród części ortodoksów i tych których dziś nazywamy „haterami”. Drugi przypadek jestem wstanie zrozumieć, mogą nie rozumieć/nie znać korzeni. Tak tych pierwszych zupełnie nie rozumiem, zwłaszcza, że w tych czterech minutach pozostałe trzy to najlepszy moment tej płyty, nie rozumiem dlaczego nie jest wrzucony do setu. Przecież to jest jeden z najlepszych riffów w historii Vadera. Szkoda ,że zespół dopiero na koniec zostawił takiego niszczyciela.

The Beast, jest nierówną płytą, ale bardzo dobrze jej się słucha, nie brzmi plastikowo, słychać radość z grania o rutynie nie ma mowy(chyba, że tak dobrze się dranie maskowali). Po latach nawet forma klipów przypadła mi do gustu, taka odskocznia od tych wszystkich krwawych i mrocznych oklepanych obrazków.

Vader poprzedził tradycyjnie wydanie tego albumu singlem/EP w postaci Beware the Beast na którym znajduje się lekko zmieniony „Dark Transsmision” i przede wszystkim bonus z Japończyka – „Stranger in the Mirror” – szybki, intensywny cios którego zdecydowanie brakowało na podstawowym wydaniu. Co ciekawe Peter generuje tutaj swoje klasyczne tremolowe sola co tym bardziej paradoksalnie urozmaiciło by album. Ciekawy jest też patent z wyciszeniem i motywem, który był wykorzystywany w intrach na koncertach. Ponadto na EPkę wrzucono klip oraz raport ze studia.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura